Popularna piosenkarka (media donoszą o jej ponadprzeciętnym ilorazie inteligencji) w programie telewizyjnym publicznie stwierdza: „Ja się w ogóle nie interesuję polityką. Mam nadzieję, że polityka nigdy mnie nie dotknie”. Od razu na myśl przychodzi hasło pewnej, jak najbardziej słusznej i ważnej kampanii społecznej: „Zły dotyk, boli przez całe życie”. Nie oczekuję od gwiazd polskiej sceny realizowania szeroko zakrojonych misji społecznych, stwierdzenie to przytaczam jako dowód wszechobecnego mniemania, że to, co dzieje się w polityce jest abstraktem, którego kontrolować nie sposób. Kontrola ta nie ma zresztą sensu w obliczu faktu, że polityka nijak się ma do naszego codziennego bytowania. Co ciekawe, o ile ludzie niechętnie przyznają się do swojej niekompetencji i ignorancji, o tyle o braku zainteresowania polityką dumnie i bez żenady głoszą wszem i wobec.
Wybory, tak parlamentarne, jak i prezydenckie, zawsze stają się powodem do rozważań o braku zaangażowania i zainteresowania Polaków zarówno sferą życia politycznego, jak i obywatelskiego. Publicyści, naukowcy, liczne autorytety, a nawet gwiazdy rozmaitego kalibru prześcigają się w dywagacjach o przyczynach i konsekwencjach zaistniałego stanu rzeczy. Nie jest moją intencją kolejny raz przywoływać dobrze znaną argumentację. Uderzanie w płaczliwy ton pod hasłem „Nie dojrzeliśmy do demokracji” także nie wnosi niczego nowego do dyskusji. Niską frekwencję wyborczą oceniam jako poważny problem, który można spróbować wyeliminować jedynie poprzez sięgnięcie do jego korzeni. Niechęć do angażowania się w życie polityczne idzie w parze z kiepską samorządnością i niską aktywnością także na poziomie lokalnym. Widać to dobrze na przykładzie sąsiedzkich wspólnot, które mimo palących problemów rzadko podejmują inicjatywy na rzecz własnej społeczności. W spadku po poprzednim systemie odziedziczyliśmy brak wiary w to, że na szczeblu lokalnym można rozwiązać jakieś sprawy czy zorganizować coś pożytecznego dla ogółu. Efektem tego jest chociażby bardzo nikłe zainteresowanie udziałem w wyborach samorządowych. Wydawałoby się, że wywalczywszy upragnioną demokrację, z zapałem i entuzjazmem będziemy korzystać z narzędzi, które nam daje. Jednak w praktyce nie jest to takie oczywiste. W świadomości społecznej tkwi przekonanie o tym, że władza, państwo, jego urzędnicy i politycy są zupełnie wyabstrahowanymi z rzeczywistości bytami, z którymi w zasadzie obywatele nie mają nic wspólnego. Mamy tu do czynienia z dość zaskakującą postawą. Z jednej strony, wielu Polaków w najmniejszym stopniu nie podpisuje się pod działaniami władz, z drugiej, nieustająco wysuwane są roszczenia, a poziom oczekiwań w kontekście tego, co państwo (a więc i jego przedstawiciele) ma nam zaoferować, jest bardzo wysoki. Na podstawie przedstawianych opinii i skarg można odnieść wrażenie, że w Polsce politycy są odgórnie narzuceni, społeczeństwu zaś pozostaje w cierpieniu i boleści znosić ich wybryki. Próby uświadomienia, że to my decydujemy o tym, jaka będzie nasza klasa polityczna – poprzez wybieranie jej kompetentnych reprezentantów i formułowanie konstruktywnych oczekiwań względem nich – napotykają silny opór. Wciąż trudne do uchwycenia są dla nas zależności między naszymi wyborami (tudzież ich brakiem) a ich konsekwencjami, co prowadzi do narastania niezadowolenia i ogólnej frustracji. Finalnie w przypadku wielu osób dochodzi do całkowitego wycofania się ze sfery życia publicznego. Co ciekawe, rozpowszechnione przekonanie, że poczucie beznadziejności motywuje ludzi do desperackiej walki o swoje prawa, jest mylne. Znacznie częściej w takim wypadku mamy do czynienia z apatią i brakiem zainteresowania.
Chodzić nie warto i leżeć nie warto
Bierność, poczucie bezsensu i niezadowolenia, niechęć do działania. Wszystko to wpisuje się w klasyczną już koncepcję wyuczonej bezradności. Zjawisko to zbadał i opisał Martin Seligman, który zdefiniował je jako pesymistyczny, nieadaptacyjny sposób wyjaśniania negatywnych, trudnych wydarzeń, który z czasem infekuje wszystkie działania w różnych sytuacjach. Upraszczając, bezradność rozumiana jest jako poczucie braku związku między tym co robimy a tym co osiągamy. W swoich eksperymentach nad zwierzętami M. Seligman wykazał, że psy, które nauczyły się bezradności, gdyż nie mogły nic zrobić, aby uniknąć wstrząsów elektrycznych, nawet gdy w następnych próbach mogły uciec od źródła bólu – nie czyniły tego. Psy, którym pozwolono nauczyć się kontrolowania sytuacji (mogły schronić się przed wstrząsami) w kolejnych etapach badania, szybko znajdowały sposób na ucieczkę przed przykrymi doznaniami bólowymi. Wykazywały się przy tym dużą pomysłowością i silną determinacją. W dalszych badaniach wykorzystane zostały szczury (ponury żart głosi, że obok studentów psychologii są to najczęstsze obiekty badane przez psychologów akademickich). Gryzonie wrzucano do śliskiej kadzi z zimną wodą; jeśli najpierw miała miejsce sytuacja, w której szczur wydostawał się na zewnątrz (podsuwano mu kij do wdrapania się), przy kolejnej próbie unosił się na powierzchni nawet przez kilkadziesiąt godzin. Szczury, które nie miały szansy sprawdzić swej skuteczności wcześniej, przestawały walczyć o życie już po kilkunastu minutach. Badacze odkryli, że za utonięcie zwierzęcia w pierwszej próbie odpowiedzialny jest nie sam stres, a właśnie rezygnacja i apatia. Nie sposób bezpośrednio przekładać scen z królestwa zwierząt na obrazy ze świata ludzi, jednakże naukowcy zaobserwowali podobne objawy wyuczonej bezradności u człowieka. Charakterystyczne są: niewiara we własną sprawczość, brak poczucia sensu działań i niechęć do ich podejmowania, apatia, pasywność, marazm, mogące prowadzić w długofalowej perspektywie do depresji. Bezradność i rezygnacja są wynikiem permanentnego poczucia braku kontroli. Przekłada się to na zaniechanie wysiłków mających na celu poprawę sytuacji. Pod poczuciem sprawstwa kryje się wiara we własne możliwości, rozumiana jako przekonanie co do swoich kompetencji i skuteczności (nie należy jej utożsamiać z zadowoleniem z siebie i wysoką samooceną, to zupełnie odrębne kwestie). Koncepcja wyuczonej bezradności M. Seligmana jest ściśle związana z teorią społecznego uczenia się J.B. Rottera. W jej świetle kluczowe jest spostrzeganie związku między zachowaniem a jego wynikiem, co siłą rzeczy determinuje poczucie własnej skuteczności. W efekcie możliwe jest uzyskanie trwałej, silnej motywacji do podejmowania inicjatyw i stawiania czoła wyzwaniom. Jeśli zależności tej nie ma, ludzie wykazują tendencję do zaprzestawania dalszych starań i wysiłków, wychodząc z założenia, że będą one bezowocne. W rezultacie gromadzenia takich doświadczeń kształtują się oczekiwania dotyczące przyczynowych związków (lub ich braków) między zachowaniami i ich skutkami.
Poczucie sprawczości nie tylko wpływa na aktywność, ale i na ogólne zadowolenie z życia, ma też niebagatelne znaczenie dla stanu zdrowia, wyniki badań wskazują bowiem, że wraz z utratą poczucia kontroli wzrasta poziom odczuwanego stresu, czemu towarzyszy zwiększone wydzielanie hormonów przez przysadkę mózgową i korę nadnerczy. Zatem w skrajnych przypadkach konsekwencją braku poczucia wpływu i kontroli może być nie tylko pasywna postawa, ale i choroba.
Siedzieć i płakać, i śpiewać – to warto
Można zauważyć, że cechy wyuczonej bezradności Polacy wykazują w kontekście swojej aktywności społecznej, obywatelskiej i politycznej. Długotrwały brak poczucia wpływu zaowocował zaniechaniem wysiłków, starań, niewiarą w sukces i niechęcią do angażowania się w życie publiczne. Analizując historię państwowości polskiej, właściwie już od czasów XVI-wiecznej demokracji szlacheckiej można zauważyć niknący wpływ na życie polityczne i obywatelskie nieuprzywilejowanej rzeszy społeczeństwa. Szukając wyjaśnienia i usprawiedliwienia dla marginalnego uczestnictwa Polaków w obszarze aktywności publicznej, często odwołujemy się właśnie do przeszłych doświadczeń, lat zaborów, wojen, okupacji, czasów kiedy konkretne rozwiązania gospodarcze, społeczne, ustrojowe, były odgórnie narzucone, a próby uzyskania kontroli w kontekście decyzyjności były pozbawione szans na realizację.
Dopiero zmiany, które nastąpiły w ostatnim dwudziestoleciu, dały nam wolność wyboru i samodzielność działania. Symptomatyczne jest to, że kiedy podarowano nam możliwości, często nie potrafimy i nie chcemy z nich korzystać. Niewątpliwie wciąż doskwiera nam brak obywatelskich, prospołecznych wzorców zachowania zarówno na gruncie prywatnym, jak i publicznym. To, co powinno być obywatelskim przywilejem, wręcz obowiązkiem, jest traktowane jako niewiele znaczące zdarzenia, których rola w kreowaniu polskiej rzeczywistości jest praktycznie żadna. Zewsząd słychać głosy, że nie ma kandydatów, partii, na które warto byłoby zagłosować, a zresztą w świecie politycznej korupcji i degrengolady nie da się wiele zrobić, zaś pojedynczy głos jest nieistotny. Polskie „NIEDASIE” bywa wyjątkowo przytłaczające i demotywujące. A jeśli już coś może się udać, pojawiają się odwieczne pytania, czy aby warto, czy nas to na pewno dotyczy?
Przysiąc nie warto, wierzyć nie warto
W kontekście wyborczym dodatkowym problemem może być fakt swoistego rozproszenia odpowiedzialności. Termin ten, w psychologii znany też jako dyfuzja odpowiedzialności, odnosi się głównie do sytuacji kryzysowych, wymagających błyskawicznych interwencji. Reasumując, wraz ze zwiększaniem się liczby świadków bądź uczestników zdarzenia, zmniejsza się szansa, że ktoś zareaguje i weźmie sprawy w swoje ręce. Obecność grupy osób powoduje zdjęcie odium odpowiedzialności z pojedynczych ludzi, którzy oglądają się na innych, zakładając, że w tłumie na pewno znajdzie się ktoś, kto zareaguje we właściwy sposób. Dlatego w krytycznych, niebezpiecznych sytuacjach zaleca się, aby po pomoc zwracać się bezpośrednio do konkretnych osób, a nie anonimowej masy. Casus powszechnych wyborów trudno przyrównywać do zagrażającego kryzysu, ale schemat myślenia jest zbliżony. Potencjalny wyborca w tłumie jemu podobnych nie czuje się wyjątkowy, szczególny czy wyróżniony. Postrzega siebie raczej jako niezbyt istotny element państwowej machiny, trybik, bez którego można się zwyczajnie obejść. Dlatego z czystym sumieniem wiele decyzji pozostawia innym. Tu znów powraca problem sprawczości, poczucia kontroli i wpływu na otaczającą rzeczywistość – jeśli takiego przekonania brak, nie sposób oczekiwać działań. Sympatyczny pan Kowalski pewny nieistotności roli, jaką odgrywa w państwie i społeczeństwie, ceduje odpowiedzialność za swoje losy na współobywateli, nie będąc tego nawet do końca świadomym. Nie wychyli się – przeciwnie, pozostanie bierny i apatyczny, a swój czas będzie wolał poświęcić czemuś, co często krótkowzrocznie uzna za priorytetowe. Warto rozważyć, jaki byłby efekt, gdyby uzmysłowić wagę i znaczenie funkcji, jakie każdy z nas pełni w szeroko rozumianej perspektywie społecznej. Problematyczne jest to, że metoda ta jest o tyle nieskuteczna, iż odwołuje się do stosunkowo abstrakcyjnych konstruktów i pojęć. Jeśliby jednak poprzez analogię do sytuacji kryzysowych, zachęcić kogoś osobiście, zwrócić się z konkretną prośbą do wybranej osoby, wynik mógłby być inny. Nie chodzi tu o osobiste bezpośrednie nagabywanie pojedynczych Polaków do aktywnego udziału w życiu politycznym i obywatelskim. Zakrawałoby to na kolejny absurd. Przychylam się raczej do zachęcania współobywateli do refleksji nad tym, co jest dla nich ważne, jak mogą to osiągnąć poprzez aktywne realizowanie własnych zamierzeń. Nawet w koncepcji państwa opiekuńczego nie sposób zakładać, że przewidzi ono wszystkie potrzeby swoich członków; aby na nie odpowiedzieć trzeba najpierw je poznać.
Na etapie rozwoju, który osiągnęła Polska, my, obywatele demokratycznego państwa powinniśmy określić swoje priorytety i dokonać właściwych wyborów. Jeśli nie sformułujemy oczekiwań i nie będziemy dążyć do ich realizacji zarówno samodzielnie, jak i przy wsparciu powołanych do tego instytucji, nie osiągniemy nic, a możliwości stoją przed nami ogromne. Czas, aby nauczyć się z nich korzystać i współtworzyć rzeczywistość, w której wszyscy żyjemy. Przyjęcie odpowiedzialności za własne decyzje wymaga dojrzałości i odwagi, ale jeśli chcemy tworzyć społeczeństwo obywatelskie, nie powinniśmy bezradnie oglądać się na innych i wycofywać przed podjęciem działań, lękając się porażki. Tak samo jak nauczyliśmy się bezradności, tak samo możemy wykształcić nowe umiejętności – radzenia sobie w sytuacji dokonywania wyborów, podejmowania decyzji, angażowania się w życie publiczne. ?
Tytuł i śródtytuły z tanga Mariana Hemara Upić się warto.