Odpowiedź Jackowi Żakowskiemu w sprawie ACTA.
Porównywanie praw własności intelektualnej do praw wolności człowieka przez Redaktora Żakowskiego (vide przykład niewolnictwa w ostatnim numerze „Polityki”) wydaje mi się zabiegiem nietrafionym i mającym na celu wyłącznie sprowokowanie czytelnika (w moim wypadku udanym). O ile bowiem istota ludzka jako podmiot etyczny może posiadać prawo do decydowania o swoim losie, o tyle utwór muzyczny czy klip wideo takiej możliwości nie mają. Co najwyżej może do nich nie mieć prawa własności nikt, tak jak nikt nie ma prawa własności do powietrza czy ładnych widoków. W takim wypadku jednak kultura staje się dobrem publicznym, o którego zapewnienie zgodnie z teorią ekonomii najefektywniej może dbać państwo. Jednakże „najefektywniej” nie oznacza wcale, że mechanizm taki się sprawdza. Nie wyobrażam sobie bowiem, aby można było zapędzić twórców do finansowanych z kasy państwa artystycznych kołchozów, w których produkowaliby kulturę oferowaną później za darmo odbiorcom niszowym i masowym. Jaki efekt ma realizowanie przez Państwo misji propagowania kultury na skalę masową, widać najlepiej na przykładzie telewizji, która boryka się z brakami po stronie dochodowej (niskie dotacje ze środków publicznych, niska ściągalność podatku abonamentowego), łatając dziurę budżetową wpływami z reklam emitowanymi między programami o wątpliwej wartości kulturalnej.
Zgadzam się natomiast, że walka z piractwem w sieci metodami obecnie proponowanymi jest kontrproduktywna i może przynieść społecznie więcej strat niż korzyści. Samo zjawisko kradzieży własności intelektualnej nie jest zresztą niczym nowym, a obecna globalna cyfryzacja świata doprowadziła jedynie do usprawnienia całego procederu. Przecież już w starożytności muzycy i inni artyści kopiowali dzieła najlepszych twórców, wykonując je później z lepszym lub gorszym skutkiem we własnym zakresie, niosąc w ten sposób kaganek oświaty ludziom położonym z daleka od centrów kulturalnych ówczesnego świata. Wyobraźmy sobie kogoś, kto żąda tantiem od barda, wykonującego skomponowaną przez innego artystę balladę lub kataryniarza, który na swej katarynce wygrywa utwory napisane przez innych twórców – komiczne? Tak, ale niestety w tym kierunku zmierza zaostrzanie regulacji legislacyjnych. Co więcej, przykłady naruszenia własności intelektualnej można mnożyć ad absurdum, aż do sytuacji, w której ZAIKS będzie wymagał od nas opłat za wygwizdywanie przy pracy największych szlagierów polskiej muzyki.
Anglicy mówią, że jak kogoś nie można pokonać, to należy się do niego przyłączyć. Myślę, że taki przewrót kopernikański ze strony firm posiadających prawa własności intelektualnej i w tym wypadku byłby pożądany. Kluczem do rozwiązania tego węzła gordyjskiego jest dywersyfikacja rynku kultury pod względem jakości. Dywersyfikacja, która już się odbyła, ale bez udziału borykających się z prawem właścicieli wytwórni filmowych i fonograficznych. Jeżeli komuś bowiem nie przeszkadza oglądanie najnowszego amerykańskiego filmu nakręconego kamerą trzęsącą się na statywie w kinie, gdzie z przodu co jakiś czas pokazują się głowy wstających ludzi, to nie powinno mu również przeszkadzać oglądanie tego samego filmu wyemitowanego przez jego dystrybutora poprzedzonego reklamami i w relatywnie niskiej rozdzielczości. To samo dotyczy muzyki. Wytwórnie fonograficzne mogą zacząć publikować darmowe nagrania poprzedzone kilkusekundową reklamą o przykładowej treści: „Tego utworu posłuchasz legalnie za darmo dzięki firmie XYZ”. Sponsorzy znajdą się z pewnością, bo zapłacenie kilku złotych (cena legalnego utworu mp3 do pobrania w sieci) za możliwość wielokrotnej emisji własnej reklamy w domu jednego słuchacza z pewnością się kalkuluje. Wówczas firmy będą mogły zalać piracki rynek swoimi darmowymi i legalnymi plikami. Umieszczać je na portalach do ściągania muzyki, oglądania filmów czy udostępniać do nich torrenty. Oczywiście, nie zlikwiduje to procederu piractwa jako takiego, jednak osoby, który do tej pory decydowały się na kradzież własności intelektualnej, będą miały możliwość zmienić sposób pozyskiwania dóbr kultury i to nie ponosząc dodatkowych kosztów. Zresztą, część producentów już wykonała krok w dobrą stronę. Zaliczyć do nich można jedną z amerykańskich stacji telewizyjnych, udostępniającą za darmo w Internecie najnowsze odcinki seriali, twórców kreskówki South Park, czy grupę medialną Solorza-Żaka, która na darmowym serwisie internetowym zamieszcza fragmenty własnych programów, audycji i seriali.
Powstaje pytanie, czy taka sytuacja nie doprowadzi do całkowitego zaniku rynku kultury, jaki znamy do tej pory i o jaki część firm toczy zaciętą walkę. Raczej nie. Tak samo jak telewizja nie doprowadziła do zagłady rynku książek. Zgodnie z obiegową anegdotą, na jednym ze spotkań Billa Gatesa z warszawskimi studentami został on zapytany wprost, co sądzi o używaniu przez młodych ludzi nielegalnego oprogramowania. Odpowiedział, że tak długo, jak są to nielegalne kopie jego programów, nie ma nic przeciwko. Z ekonomicznego punktu widzenia była to odpowiedź w pełni racjonalna. Jeżeli bowiem ktoś się przyzwyczai i uzna za wartościowy dany program, wówczas w przyszłości, kiedy będzie go na niego stać (lub kiedy za wybór programu zapłaci jego pracodawca), kupi on jego legalną wersję. Podobnie jest w przypadku muzyki i filmów. Jeżeli spodoba nam się darmowa kopia danego utworu, wówczas w przyszłości zechcemy kupić jego legalną wersję lub kolejne dzieło wykonane przez tego samego artystę. Po pierwsze, dlatego, że takie dobro będzie miało wyższą jakość (m.in. brak reklam, lepsza rozdzielczość filmu, większa czystość dźwięku). Po drugie, z tego względu, że, jak napisał francuski antropolog i socjolog ekonomiczny Pierre Bourdieu, posiadanie dóbr, takich jak płyty muzyczne, dvd czy książki, stanowi nasz kapitał kulturowy, poprzez który jesteśmy identyfikowani w społeczeństwie. Nie wyobrażam sobie jednak, aby ktoś chciał być identyfikowany poprzez własną kolekcję pirackich nagrań, nawet jeśli byłyby to najlepsze utwory Brittena, czy wszystkie filmy Kurosawy. Wartość kulturowa takiego zbioru jest w dzisiejszych czasach porównywalna do kolekcji niemieckich filmów pornograficznych. Nie chciałbym, aby to się zmieniło. Ponadto zaostrzenie walki pomiędzy młodymi ludźmi, których nie stać na pozyskiwanie utworów muzycznych najwyższej jakości, może doprowadzić do tego, że w przyszłości posiadanie pirackich plików może zostać uznane za atrybut młodego pokolenia, wyrażającego bunt przeciwko systemowi, tak jak piratki u bikiniarzy.