Twarz biała i owalna jak jajko na twardo, przekrwione oczy, lwia zmarszczka (zero jadu kiełbasianego). Z okładki „Kobiet i innych potworów” Jess Zimmerman (przeł. Hanna Pustuła-Lewicka, Wydawnictwo Czarne) patrzy Meduza. Studentka zwróciła mi uwagę na podobieństwo ilustracji Gosi Herby do filmowego plakatu Waldemara Świerzego „Bulwar zachodzącego słońca”. Jest jednak istotna różnica. Meduza Świerzego jest zniesmaczona, ale całkiem niezła z niej laska.
Zimmerman przemawia do nas z pozycji brzyduli. Zawsze była „za gruba”, ma rozstępy i cellulit, duże szorstkie stopy, grube kostki, cienkie włosy i problemy z cerą. Zgodnie z zasadą „ze słabości zrób atut”, na monstrualności funduje swoją autorską personę. Przyznaje przy tym, że są od niej brzydsze: „roszczenie sobie pretensji do skończonej, niewysłowionej, niebywałej brzydoty” to doskonały mechanizm obronny. Przecież w przeciwieństwie do piękna, brzydota jest aktywna i nieprzewidywalna, nieskończona, nietykalna. Szkaradność może być „tarczą i mieczem”. Jeśli chcecie się dowiedzieć, „[j]ak wdrapać się do jaskini na szczycie urwiska, rozwalić się tam w ohydnej pozie i od czasu do czasu, gdy cię najdzie apetyt, zeżreć sześciu żeglarzy” – lektura „Kobiet i innych potworów” może być dobrym wstępem.
Zimmerman zwiedza muzea medycyny, nurza się w popkulturze, a przede wszystkim zapamiętale wertuje grecką mitologię. Po publikacji powieści Madelaine Miller „Kirke” „maniaczki starożytnych mitów [takie jak Zimmerman] zaczęły łaknąć krwi”. Najwyższy czas, żeby posłuchać, jakie historie miałyby do opowiedzenia potworzyce. „Co Meduza powiedziałaby nam o swojej szpetocie, którą najpierw odczuwała jako niesprawiedliwą karę, a z czasem nauczyła się używać jej jako broni? Co się stanie, jeśli uwolnimy Sfingę [Sfinks był kobietą!] z tragedii Edypa i pozwolimy jej istnieć nie tylko w roli przeszkody na drodze mężczyzny? Co czuły syreny, obserwując z samotnej skalistej wysepki, jak każdego, kto próbuje je pokochać, pochłaniają morskie odmęty?”. Bo w końcu kogo obchodzi co myśli Glaukos? „Sposób odczytania mitu […] zależy od tego, po czyjej stronie stoimy”.
„Kobiety i inne potwory” nie są wersją powielanej bez opamiętania opowieści o „zażenowaniu własną powłoką cielesną”. To autobiograficzny esej feministyczny, w którym autorka nie mówi może niczego odkrywczego (rozdział o uwodzicielskości usunęłabym bez wahania. No, może zostawiłabym syrenią wersję mitu o syrenach, ale za to punktuje – i to z dowcipem (przy okazji koncertowo mszcząc się na pewnym podstarzałym profesorze). Jej opowieść jest inkluzywna. W przedmowie objaśnia, że tytułowe „kobiety” to również transkobiety, a potworzyce – wszystkie nimi jesteśmy. Wystarczy, że wyładujemy na kimś gniew albo sprzeciwimy się wypchnięciu z planszy. Jeśli jako autorki chcemy być w kanonie, to już niezłe z nas harpie (nie ma znaczenia, że to Murasaki Shikibu wynalazła powieść). Potworność jest względna: „Nawet Godzilla mogłaby wieść szczęśliwy żywot w Tokio na skalę Godzilli”.
Zostałam fanką „nowego” męża Jess Zimmerman. Nazwał ją kiedyś „epifenomenem kupy naprawdę dziwacznego mięsa”, a w telefonie ma plik z podstawowymi informacjami o żonie. „Kiedy mam urodziny, imiona najbliższych krewnych, ulubiony gatunek jabłek, ulubione lody, pomysły na prezent, marka tamponów […]” – wylicza Zimmerman (bo przecież „Prawdziwy mężczyzna wskakuje na siodło i rusza na samotną wyprawę – tylko on i jego wierzchowiec, który nie obchodzi urodzin”). Cytat ze strony 63 (piszę na wypadek, gdyby którejś z czytelniczek przyszło na myśl położenie książki w widocznym miejscu, z zaznaczonym na czerwono fragmentem).
Na zdjęciu, oprócz okładki, „Dekonstrukcja” Mary Ruefle, którą poznałam dzięki „Kobietom i innym potworom”. Dzięki, siostro!
Źródło ilustracji: Wydawnictwo Czarne