Niedawno pewien mój wielce utalentowany kolega po fachu wyśmiewał, podobnie rechocząc ze stron ważnego dla polskich sfer wysokiej inteligencji tygodnika, debatowanie przez brytyjskie środowisko twórcze tego, czy nie-Żydówka powinna grać Gołdę Meyer. Kolega ów może nie widzi bardzo ważnego przedmiotu debaty: ditto dlaczego pewnie kryteria są niekwestionowane, społecznie czy artystycznie, wobec jednej mniejszości etnicznej, a ignorowane są one w przypadku innych.*
Pobyty w Polsce wcześniej czy później kończą się dla mnie dysocjatywnym poczuciem przypadkowej obecności na alternatywnej planecie zamieszkałej przez podkpiwających sobie ze zjawisk określanych w judaizmie jako tikkun olam (naprawianie świata) niedokształconych mężczyzn piszących z prześmiewczo autorytatywnych wyżyn do czytelników. Co gorsza, robią to ze szpalt ważnych dla polskiej klasy inteligenckiej publikacji. Gdybym nie mieszkał w odległym od nich wszechświecie, wsiąkłbym, ku przekleństwu niebios, w tę retorykę lub, co gorsza jeszcze, partycypowałbym w wyśmiewaniu się z ulepszania świata dla biedniejszych, wykluczonych czy zmarginalizowanych „mniejszych”, którzy nie dzielą moich przywilejów społecznych, ekonomicznych czy geopolitycznych. Skoro o potencjalnej partycypacji w przekleństwie mowa, trudno mi nie uznać tego trywializująco-szyderczego tonu za obrazę dla mnie, czytelnika z innej sfery cywilizacyjnej.
Wyżyny, z których się do mnie peroruje są zarówno zamieszkałe przez uprawiających mój niszowy zawód szeroko oklaskiwanych polskich kolegów sprężających swe umysły na Forum Przyszłości Kultury, aby wspólnie rozmawiać na nim o (uwaga!) przyszłości; są to wyżyny, z których spadają na mnie jak manna na kulturowego neofitę zaproszenia do ważnych warszawskich teatrów na spektakle, na przykład o społecznych benefitach podążania za przykładem grzybów („Może…tajemnicza inteligencja grzybów wskaże drogę ludzkim społecznościom?”).
Z wyżyn tych słychać zaczadzony nikotyną i charczący wybuchami repetytywnych aktów humorystycznego samouwielbienia męski rechot wykpiwający, na przykład, heteroseksualnych aktorów, publicznie uznających przywłaszczenie kulturowe jako problem środowiska (z czego, za przykładem Toma Hanksa, naśmiewa się dziennikarz pierwszoligowego polskiego pisma: jak sugeruje nowoczesna zachodnia etyka zawodowa, rynek pracy dla aktorów nieheteronormatywnych powinien w sposób proporcjonalny dawać prawo do auto-reprezentacji, jest to dla owego dziennikarza pierwszoligowego polskiego pisma taki absurd, że następnym absurdem będzie dla niego dysotopijna wizja filmowego świata, w którym „Polaków mają grać wyłącznie Polacy”).
Co dziwniejsze, rechot ten pochodzi od autora, który sam jest Polakiem o dwunarodowych korzeniach. Na planecie, z którą identyfikuję się ja, wielonarodowość, wieloetniczność i panseksualizm są zjawiskami, które pozwalają na otwarcie się na doświadczenia innych i próbę poszerzenia własnej wrażliwości na ból i ostracyzację doświadczane przez mniejszości, którym nie jest dana możliwość wypowiadania się we własnym imieniu. Na planecie, na której żyje autor owego artykułu, nie jest rolą polskiej klasy myślącej zastanowić się, czy może coś w renuncjacji honorów otrzymanych przez Toma Hanksa za Filadelfię jest rzeczywistym przejawem troski o uhonorowanie prawa danej mniejszości do opowiadania poprzez role tych postaci o własnych doświadczeniach.
Nie wiem, kto w Polsce grywa Otellów; w Wielkiej Brytanii na szczęście żyjemy w świecie, w którym Laurence Olivier nie musi już zakładać kartoflanego nosa, kolczykować sobie uszu i zużywać puszki za puszką pasty do butów przed wejściem na scenę jako Maur wenecki. Skoro w Royal Shakespeare Company w tym sezonie Ryszarda III gra po raz pierwszy w historii brytyjskiego teatru niepełnosprawny aktor, jakim darem dla widza jest spojrzenie na tę postać poprzez życie z doświadczoną, a nie wyobrażoną deformacją ciała. Izraelczyków czy Palestyńczyków grają aktorzy o tych właśnie korzeniach, z prawdziwymi akcentami i idiosynkratyczną samoekspresją uformowaną przez doświadczenie życia za murem Terytoriów Okupowanych czy trzech lat spędzonych w Israeli Defense Forces. O ile silniejsza jest siła perswazji Ryszarda II, gdy gra go otwarcie homoseksualny aktor, a Tytanię heteroseksualny Oberon, w którym pyłek miłosny Pucka rodzi absurdalnie wyobrażoną miłość do Spodka, granego przez aktora pochodzącego z edukacyjnie zubożałych nizin społecznych, w tym przypadku, jamajskiego południowego Londynu. Zbitka przypadkowości miłosnej trutki i zagubienia się obu postaci w niekompatybilnej erotycznej niby-grze miała druzgocący efekt. Bo leżała u ich podłoża prawda reprezentacji klas społecznych obu szekspirowskich bohaterów, którzy (pomijając magiczną królewskość Oberona czy Tytanii), była reprezentatywna dla środowiska społecznego, z którego pochodzili aktorzy. Bo leżała u ich podłoży prawda, a nie „aktorstwo”.
Niedawno jeden mój wielce utalentowany kolega po fachu wyśmiewał, podobnie rechocząc ze stron ważnego dla polskich sfer wysokiej inteligencji tygodnika, debatowanie przez brytyjskie środowisko twórcze tego, czy nie-Żydówka powinna grać Gołdę Meyer. Kolega ów może nie widzi bardzo ważnego przedmiotu debaty: ditto dlaczego pewnie kryteria są niekwestionowane, społecznie czy artystycznie, wobec jednej mniejszości etnicznej, a ignorowane są one w przypadku innych. Kolega ów, co gorsza, umniejsza wagę debaty w Wielkiej Brytanii do kategorii „koleżanek od castingu” spotykających się w sytuacji konfliktowej na herbatę (jak naturalnie czynią to Anglicy). To, że szanowany tygodnik dla polskich sfer wysokiej inteligencji w tym samym paragrafie dopuszcza, by jedną reprezentantkę debaty opisać jako rosyjską arystokratkę, o drugiej natomiast pisać (i to kilkakrotnie ) jako o posiadaczce „wiadomego pochodzenia”.
Czytając to stwierdzenie, jako czytelnik myślący jednak po angielsku, musiałem odłożyć na bok pièce de résistance mojego czytelniczego zażenowania (kłócące się o role „zazdrosne aktoreczki”) i skupić się na wyrażeniu „wiadome pochodzenie”. Najpierw nie wiedziałem, o co chodzi. Później zrozumiałem, że mowa jest o tym, ze Maureen Lipman jest Żydówką. Następnie poraził moją lingwistyczną ignorancję historyczny językowy uzus wypominania komuś „wiadomego pochodzenia”. Nieważne nawet, jaki miałoby to miało mieć ekwiwalent w języku angielskim (bo nie ma: „Jewish” wystarcza). Ale co takie (użyte nie raz w tym felietonie) wyrażenie robi, śród rechotu w „Tygodniku Powszechnym” w 2022 roku? Quousque tandem abutere, Redaktorze Naczelny, patientia nostra?
Wracając do samej pièce de résistence, o dziwo, rechot obu panów cichnie, gdy jako kontrargument (dla nich trywialnych; na mojej planecie bardzo ważnych dla dylematu intelektualnego i artystycznego dotyczącego auto-reprezentacji) podają przykład Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej grającej trzy dekady temu u Andrzeja Wajdy Hamleta.
Nie wiem, czy większym absurdem na planecie tych panów jest zakładanie, że gdyby role Woody Allena w jego wczesnych filmach zagrał Dev Patel, nie miałoby to większej różnicy dla reprezentowanego przez dane filmy świata, czy też fakt, że żaden z rechoczących autorów artykułów nie wiedział o tym, że pierwszą aktorką grającą Hamleta była w 1899 roku (wspominana przeze mnie już zresztą w kontekście promocyjnej nagości w zeszłomiesięcznym „Liberté!”) Sarah Bernhardt (Niemko-Francuska „wiadomego pochodzenia”…).
„Wszystkie filmy biograficzne powinny być albo autobiograficzne, albo zakazane” – konkluduje mój utalentowany kolega po fachu. Bardzo frustrujące jest to, że pośród tego analizującego sedno sprawy rechotu żaden z celebrowanych panów autorów nie wspomina wydrukowanego w „Gazecie Wyborczej” po śmierci Clauda Lanzmanna wywiadu reżysera filmowego arcy-dokumentu Shoah udzielonego Annie Bikont. W wywiadzie tym Lanzmann wyraża swoją głęboką krytykę wobec filmu Andrzeja Wajdy według scenariusza Agnieszki Holland Korczak. Krytykę, której sednem jest fałszywa reprezentacja i interpretacja żydowskiego doświadczenia wojennego poprzez chrześcijański paradygmat cierpienia, zbawienia i transcendencji do lepszego świata białych komż i zielonych pól rozświetlonych słońcem, które w rzeczywistości prażyło akurat w sierpniu 1942 czekających przed wejściem do Himmelstrasse nagich ofiar Wielkiej Akcji Likwidacyjnej warszawskiego getta. Wywiad ten zainspirował mnie do obejrzenia na nowo po latach Korczaka.
Tym, co oprócz osłupienia wywołanego przez opisaną wyżej końcówkę filmu zwróciło moją uwagę, jest to, że 90% słowiańskich aktorów grających Żydów mówi jakoś dziwnie. Z intonacją, którą wspominam z niesmakiem ze szmoncesowych dowcipów granych przez nie-Żydów w polskich kabaretach ku uciesze zbierającej się w elitarnych warszawskich kabaretach lat 70-tych publiczności. Jedynym aktorem, który w Korczaku gra postać, a nie „Żyda” jest Aleksander Bardini. Gra tę rolę nieakcentowaną polszczyzną. Jakby właśnie Bardini nie umiał zagrać postaci „wiadomego pochodzenia”…
To, że w Polsce istnieje społecznie akceptowana forma “grania Żyda”, uzewnętrzniająca się językiem ciała i specyficznie brzmiącym patois, jest reduktywnym archaizmem, który właśnie mój kolega po fachu i ja powinniśmy poprzez naszą pracę twórczą kwestionować. Po to również jesteśmy czynni zawodowo, żeby podważać i obalać istnienie owych stereotypów kulturowych określanych jako „Jewface”.
Czym innym oczywiście jest archetyp „the Southern belle”. Mimo że dwie najsłynniejsze z nich, Scarlett O’Hara w Przeminęło z Wiatrem i Blanche DuBois w Tramwaju zwanym pożądaniem zagrała przy wszelkich akoladach po obu stronach Atlantyku Angielka z wyższej klasy – Vivien Leigh. Nie wiem natomiast, czy ktokolwiek przejął się tym, ze arcy-Południowego gentlemana zagrał również Anglik, tyle że „wiadomego pochodzenia” – Leslie Howard né Steiner. Ale Południowa dama czy gentleman nie mają uncji obraźliwości prześmiewczego archetypu „Blackface” czy „Jewface”.
O to właśnie chodziło Maureen Lipman w debacie z Helen Mirren. Ku wiedzy mojego utalentowanego kolegi po fachu dodam tylko, że Mirren pochodzi po macierzystej stronie z angielskiej klasy robotniczej z East Endu (zostawmy te apokryfy o rosyjskiej arystokracji; pomimo pięknej, przedrewolucyjnej rodzinnej przeszłości rodziny Mironowòw, ojciec Mirren był londyńskim taksówkarzem, tak jak pater familias piosenkarki „o wiadomym pochodzeniu” Amy Winehouse). Maureen Lipman natomiast nie była z Helen Mirren czy bez Helen Mirren na żadnym castingu do roli Gołdy Meyer. Żadna z tych aktorek nie jest na etapie kariery, w którym “chodzi się na castingi”. Na ogół to reżyserzy, po aprobacie scenariusza przez armię agentów i doradców, dopuszczani bywają (lub częściej nie) do castingu przed aktorkami tej klasy.
Zadawanie ważnych pytań o sens reprezentacji i stereotypizacji w sztuce w przeciwieństwie do trywializowania ich do poziomu zazdrości „aktoreczki wiadomego pochodzenia”, która nie dostała danej roli, jest i niemądre i dość obraźliwe. Co najgorsze, pokazuje stopień, do którego na alternatywnej dla mojej planecie, pojęcie „debaty” jest nieistniejącym konceptem. Na tej nie-mojej planecie debaty oksfordzkie czy westminsterskie pewnie polegałyby na degradującym stronę przeciwną rechotaniu, obrażaniu kontrargumentora i retorycznego wyrafinowania na poziomie średnio inteligentnego ośmiolatka.
To, że mój wielce utalentowany kolega po fachu nie znał ponad 120-letniej tradycji grania szekspirowskich ról przez kobiety (trudno tu uznać Wajdę za reżyserskiego radykała), wzbudziło we mnie lekkie zażenowanie. To, że nie widzi twórczego atutu w zobaczeniu Makbeta granego przez Szkota, który mówi pentametrem ze wschodnio-szkockim akcentem, jest rozczarowujące u artysty formatu mojego utalentowanego kolegi. Makbet JEST Szkotem, czy gra go z pochodzenia Celt czy Afro-Amerykanin. Naszą rolą jako reżyserów jest ze szkockością Makbeta, tak jak z żydowskością Shylocka, jakoś sobie radzić.
Chacun à son goût.
* Chodzi o felieton Jana Klaty Krzyżowy ogień pytań, opublikowany na łamach „Tygodnika Powszechnego”, vide: https://www.tygodnikpowszechny.pl/krzyzowy-ogien-pytan-170732 (kom. red.)
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: www.igrzyskawolnosci.pl