Jest ich czterech, choć nie zawsze nadjeżdżają równym szeregiem, nie zawsze spadają stadnie niczym grom z jasnego nieba. Przychodzą jeden po drugim, a choć rozpoznawszy jednego można spodziewać się nadejścia kolejnych, pozostajemy nieuważni. Odwiedzali świat od zarania dziejów, co rusz wystawiając nas na próby, niejako testując pomysły ludzkości, w okrutny sposób stymulując jej rozwój, gdy domagali się od nas poszukiwania leków na kolejne zarazy, sposobów na rozwiązanie problemu lokalnego bądź globalnego głodu, wojennych wynalazków i rozmachu powojennej odbudowy czy wreszcie sposobów radzenia/nieradzenia sobie ze śmiercią. Jeźdźcy raz za razem – niekoniecznie w regularnych odstępach czasu – zaglądają, by sprawdzić, co słychać w świecie, by przekonać się o naszych sukcesach i porażkach, by – nim sami zgotujemy sobie apokalipsę – pchnąć nas we właściwą stronę.
Głód, Zaraza, Wojna i Śmierć – imiona budzące grozę, obecne jako fakt i jako ostrzeżenie, zauważone odpowiednio wcześnie, paradoksalnie, stanowią dla nas szansę. Metafory realnych problemów, z którymi mierzymy się na co dzień, zarówno w świecie co „za miedzą”, jak i tych „za morzami, za górami, za dolinami”. Postacie nie z bajki, mitologii czy religijnej wizji, ale wyznaczniki i wyzwania dla społeczeństw, państw, polityk, wszelkich sojuszy rozpostartych między Wchodem a Zachodem, Północą a Południem; między każdym „teraz”, co pomne przeszłości musi znajdować odpowiedzi dla przewidywalnego i nieprzewidywalnego jutra. Nazwane wielkimi imionami sprawy, przy każdej swej manifestacji domagające się rozwiązań, schematów postępowania, dróg wyjścia z kryzysów na tyle skutecznych, by nie stanowiły jedynie plasterka na problem, doraźnej pomocy niesionej tam, gdzie potrzeba kompleksowego podejścia do sprawy.
Pytanie o jakiej apokalipsie dziś mówimy? Co ściągamy na własne głowy? Z jednej strony kryzys klimatyczny/globalne ocieplenie, przynoszące głód i pragnienie w regiony, z których ludzie – dziś uchodźcy klimatyczni – zmuszeni są po prostu uciekać. Z drugiej inne oblicza głodu: nienasycone potrzeby kolejnych wrażeń, produktów, których są nam zbędne, a głód których napędzany jest przez rozbuchany świat konsumpcji; czy wreszcie głody objawiające się we wszelkiej maści uzależnieniach, głodach tak okrutnych, że przyjmują postać zarazy; głodach władzy, pieniędzy i siły, co niektórych przyprawiają o konflikt, o zbrodnię, o śmierć. Tu cichym szeregiem Jeźdźcy idą spokojnym stępem, czasem przyspieszają przechodząc do eleganckiego kłusa. W codzienności nie ma mowy o galopie. Jakby przyglądali się postaci świata, jaki na co dzień tworzymy. Jakby doskonale wiedzieli, że ci „roztropni inaczej” ludzie nie potrzebują boskich trąb wieszczących apokalipsę. Ba, z jej powolnym rozpętywaniem doskonale radzimy sobie sami.
Czy zatem przemija i to, jak urządziliśmy sobie świat? Zmiana globalizacyjnego scenariusza to jeszcze nie apokalipsa. Jednak jego przełamanie zmusza nas do podejmowania nawet radykalnych decyzji, pozwalających zachować to, co dla nas najważniejsze. „To” czyli co? Z jednej strony zręby naszego świata – te korzenie, które jako wartości dały mu początek, ale i fundamenty, instytucje stojące na straży liberalnej demokracji, świata może nie idealnego, czasem sinusoidalnego, fundującego nam lata przestoju i dni „jazdy bez trzymanki”. Z drugiej strony nasze błędy i zaniedbania, które dają pole do popisu wszelkiej maści autorytaryzmom i dyktaturom, chętnym do tworzenia „na ich obraz i podobieństwo” rozszerzających się światów, dryfujących ku kłopotom, jakie niosą ze sobą Jeźdźcy. I to zderzenie jednych i drugich, i niepojęte zdziwienie, że „dzieje się już”.
Przesadzone były nadzieje, że oto już nie usłyszymy tętentu kopyt. Co więcej, raz za razem ludzkość – w swej niefrasobliwości – zdaje się uchylać jeźdźcom drzwi… Za nimi postępuje piaty, znany z innej „baśni”, może z nich najgorszy, Chaos. A tego już na pewno nie chcielibyśmy rozpętać.
