Napisałem na twitterze, że „to straszne, że nasz system edukacji katuje ósmoklasistów taką ramotą jak Pan Tadeusz” i rozpętało się piekło. W dwa dni post zobaczyło prawie 800 tysięcy użytkowników, z których swój komentarz pozostawiło tysiąc. A ponieważ na końcu dodałem, że książka nie tylko dla piętnastolatka, ale nawet dla dorosłego „jest nie do przebrnięcia” ‚wzmożona Prawica’, wyzywa mnie do dzisiaj od idiotów powątpiewając, czy w ogóle przeczytałem dzieło.
Jest coś perwersyjnego w tym, jak broni się idiotycznego moim zdaniem pomysłu, aby „Pana Tadeusza” omawiać w całości, w ósmej klasie podstawówki. Nie zawsze tak było – za moich czasów (rocznik 1981) czytaliśmy go w całości w liceum, w II klasie. Już wtedy czytaliśmy go niechętnie, choć wiedzieliśmy – bo tak mówiono – że to książka ważna. Ale w liceum wiedzieliśmy już, że życie nie składa się z samych przyjemności i że pewne książki po prostu znać wypada. Oczekiwanie, że „Pana Tadeusza” pokocha przeciętny ósmoklasista to nieporozumienie. Zwłaszcza chłopców „Pan Tadeusz” zainteresował najprawdopodobniej głównie wtedy, gdy padło słowo „kutas”.
Nie jest to – wbrew temu, co przy tej okazji zarzucono – postulat, aby równać w dół i jeśli młodzi nie chcą czytać nie zmuszać ich do tego. Chodzi o to, aby nie zniechęcić ich do czytania już na starcie. Tylko tyle i aż tyle. Czytelnictwo w Polsce leci nawet nie na twarz, ale na pysk. W 2021 aż 62% Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Nie czytają też młodzi – nie dlatego, że są głupi, leniwi, prymitywni, ale dlatego, że nie nauczono ich, ani w domu, ani w szkole, że czytanie jest świetne.
Nasze dzieci dorastają w świecie buzującym od bodźców: telewizja, Internet, social media. Znam badania, według których dziecko poświęca maksimum 8 sekund na przeczytanie tego na co natrafia w sieci, zanim zdecyduje, czy ta treść jest dla niego ciekawa, czy nie. W tym świecie, jeśli nie zaproponujemy młodym literatury ciekawej, nie sięgną po nią w ogóle. Możemy się na to zżymać, ale tak to dziś wygląda. W podstawówce czytałem 20-30 książek rocznie, leżąc na łóżku i liżąc lizaki z roztapianego nad palnikiem cukru, bo nie miałem ani kablówki, ani Internetu. Dlatego już jako siedmiolatek znałem „Baśnie braci Grimm”, „Dzieci z Bullerbyn”, „Chłopców z Placu Broni”, „Pana Samochodzika”. Nie przeczytałbym ich, gdyby obok leżał smartfon.
Kanon lektur szkolnych jest od lat nieatrakcyjny, skostniały i nudny, co nie znaczy, że nie ma w nim pozycji ważnych. Ale zasada powinna być następująca – to co dla młodego (przeciętnego – wiadomo, że to nie zasada) czytelnika najtrudniejsze, jeśli tylko wartość nie jest absolutnie pierwszorzędna, powinno być omawiane możliwie późno i możliwie krótko. Nie widzę powodu, dla którego aż siedem dzieł Mickiewicza jest w kanonie lektur szkolnych. A już najlepszym przykładem takiego absurdu jest czytanie w całości „W Pustyni i w Puszczy” w V klasie szkoły podstawowej. Ten, kto to wymyślił, powinien odpowiadać przed Rzecznikiem Praw Dziecka, gdybyśmy oczywiście mieli normalnego rzecznika.
Jeśli nie nauczymy naszych dzieci, póki są w podstawówce, że czytanie może być przyjemne, jako nastolatkowie, a potem dorośli, nie będą czytać w ogóle. Choćbyśmy je zmuszali. I choćbyśmy przekonywali, że Mickiewicz wielkim poetą był! To oznacza obowiązek takiego balansowania kanonem lektur szkolnych, aby dzieci dostały do czytania niekoniecznie tylko to, co muszą, ale również to, co czytać chcą. I co im sprawi przyjemność. Po to, co muszą, sięgną na pewno na, własną rękę, jako 18, 19, 20-latkowie.
Autor zdjęcia: Tom Hermans