Każdy sojusz opatrzony jest niepisaną datą ogólnej przydatności. W tego typu zależności wszystko funkcjonuje jak w związku damsko – męskim, linia sinusoidy wychyla się to w górę, to w dół. Nasze relacje z Litwą wykazały ostatnio tendencję spadkową.
Edukacja – kość niezgody
„Litwo, matko miła, bądź swoim dzieciom sprawiedliwa” skandowali w poniedziałek 13 grudnia protestujący Polacy ze Związku Polaków na Litwie (ZPL). Nieoczekiwanie, przed siedzibą prezydent Litwy – Dalii Grybauskaite, na kilka dni zawrzało. Całe zamieszanie wywołał projekt nowelizacji ustawy oświatowej, którą zamierzał uchwalić Seimas (litewski sejm). Ustawa miała być jednym z elementów działań na rzecz „litwinizacji”, zakrojonej ostatnimi czasy na dość szeroką skalę. Zakładała ona ograniczenie możliwości używania języka ojczystego przez mniejszości narodowe – zwiększałaby się liczba przedmiotów wykładanych w języku litewskim (dwa przedmioty w języku litewskim w szkołach podstawowych i trzy w gimnazjach; dodatkowo obligatoryjne nauczanie tego języka na poziomie przedszkolnym), egzamin maturalny z tego języka byłby jednakowy dla wszystkich zdających, bez względu na pochodzenie. Projekt proponował również optymalizację sieci szkół – szkoły mniejszości w małych miejscowościach miałyby być zamykane na rzecz placówek litewskich funkcjonujących w tych rejonach. W ogólnym rozrachunku – z ok. 120 szkół polskich na Wileńszczyźnie pozostałaby zaledwie połowa. Projekt miał być przegłosowany 16 grudnia, lecz szczęśliwie został zdjęty z porządku obrad, kiedy zabrakło wymaganej 1/3 głosów, by w trybie przyspieszonym wprowadzić tę sprawę do porządku obrad.
Jak się do tego ustosunkować? Nie jest odkryciem, iż bardzo często z racji braku spójnej, całościowej wizji, implementacja reform w sferze nauczania rodzi niezadowolenie społeczne, co odzwierciedlają fale protestów (takie jak ostatnie wystąpienia ZPL). Analizując pod tym kątem sytuację na Litwie, skonstruowanie odpowiednio wyważonej polityki oświatowej jest w tej chwili niemożliwe ze względu na obecność licznej mniejszości polskiej w regionie Wileńszczyzny, która nie chce poddać się procedurom asymilacji, usilnie ostatnio wprowadzanym przez władze Litwy. Według. danych z 2009 roku, Polacy są nadal najliczniejszą grupą mniejszościową w tym kraju (ok. 6,1 % – 205.5 tys.), a tereny dawnego województwa wileńskiego, ustanowionego jeszcze przez króla Władysława Jagiełłę, zamieszkiwane są przez naszych rodaków od wieków. Ogromny był też wkład „czynnika polskiego” w dorobek historyczno – kulturowy kraju. Należy jednak zrozumieć mentalność Polaków zasiedlających tamte tereny, którzy przekonani są o słuszności swojej obecności na obszarze Wileńszczyzny. W samym Wilnie mieszka ich ponad 100 tys., co stanowi niemal 19 % wszystkich mieszkańców. Badania statystyczne dowodzą, że ok. 85% Polaków na Litwie, biegle posługuje się językiem polskim, co najwyraźniej boleśnie kłuje litewską dumę..
Z punktu widzenia prawa
Nasze relacje zaczęły podupadać już po rozwiązaniu samorządów polskich i wprowadzeniu administracyjnego zarządzania we wrześniu 1991. Od tego momentu problemy zaczęły się tylko nawarstwiać – ustawa o języku państwowym, próg dla organizacji mniejszości w wyborach, zmiany przy ustanawianiu okręgów wyborczych, ograniczenie używania języka polskiego w życiu publicznym; wreszcie – odpowiednio manipulowana akcja reprywatyzacji ziemi. Najnowszym celem strategicznym tej batalii jest teraz polskie szkolnictwo.
W tej kwestii nie pomogło nawet podpisanie traktatu polsko-litewskiego (Traktat między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Litewską o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy z 1994, zawierający obszerne klauzule o ochronie mniejszości), bo założenia wydają się być martwe i nie warte chyba papieru, na którym zostały zapisane. Największą farsą jest zaś art. 14 Traktatu, według którego: „szczegółowe regulacje dotyczące pisowni imion i nazwisk” miały być „określone w odrębnej umowie”. Długa jest jak widać biurokratyczna droga ustaleń, bo doprecyzowanie regulacji trwa już ponad 16 lat. Śmiałkowie, którzy umieszczają polskojęzyczne nazwy miejscowości na tablicach autobusów, albo polskojęzyczne nazwy ulic na tabliczkach miejskich, płacą za te wybryki wysokie mandaty. A szczegółowych ustaleń precyzujących zapisy traktatowe jak nie ma, tak nie było. Podobno znowu nie możemy się dogadać, choć nie przekonują mnie za bardzo argumenty, że nie ma możliwości zapisu polskich znaków diakrytycznych, nieistniejących w ortografii litewskiej (dziś, w dobie komputerów?!) Z drugiej jednak strony, jeśli do porozumienia i odpowiednich ustaleń już dojdzie, to też może wyjść z tego niezły cyrk. W ciągu tych 16 lat Polacy zdążyli nagromadzić sporo dokumentów, umów, ubezpieczeń i wymiana tych „papierków” kosztowałyby z pewnością wiele pieniędzy. I nerwów.
Jak Kuba Bogu?
Wracając do zagadnień oświatowych. W tym sporze zawsze możemy przytoczyć niepodważalny argument wzajemności, czyli powołać się na obchodzenie się z Litwinami w Polsce. Dla porównania: – mają oni prawo do oryginalnego zapisu swoich nazwisk w dokumentach, dopuszczalna jest dwujęzyczność nazw miejscowości, ulic, wszędzie tam, gdzie mniejszość litewska przekracza magiczny próg 20%; istnieją szkoły z wykładowym językiem litewskim. Patrząc realnie – nie spodziewajmy się, że mniejszość polska na Litwie będzie traktowana w sposób tak uprzywilejowany jak Szwedzi w Finlandii, gdzie szwedzki jest drugim językiem oficjalnym po fińskim, gdzie funkcjonuje osobny system szkolnictwa. Mamy jednak pełne prawo do zabiegania choćby o to, by na terenach, gdzie Polacy stanowią większość, w urzędach i instytucjach administracji publicznej można było używać w mowie i piśmie także języka polskiego. Polonia litewska nie domaga się równorzędnego statusu dla obydwu języków – polskiego i litewskiego. Pragnie jedynie ustanowienia polskiego, jako języka pomocniczego (lokalnego). Chce, by respektowano zasady, które w teorii gwarantuje mniejszościom traktat polsko-litewski i Konwencja Ramowa Rady Europy o Ochronie Mniejszości Narodowych. A tymczasem ciągle powracają projekty ograniczenia języka polskiego jako wykładowego w polskich szkołach, nierozwiązane zostały kwestie treści zawieranych w podręcznikach do historii, jak bumerang wracają też projekty posługiwania się litewskojęzycznymi podręcznikami na lekcjach matematyki, fizyki, biologii, etc.
Odrobina rozwagi
Czy ustawa o oświacie jest ciosem wymierzonym w Polaków mieszkających na Litwie? Z naszego punktu widzenia pewnie tak, choć wnioskując z przytoczonych wyżej argumentów, do takiego policzkowania chyba regularnie byliśmy przyzwyczajani. Z czego wynika taka strategia „asymilacji społeczeństwa”? Polska mniejszość nie stwarza wszak zagrożenia dla Litwy? Polacy nie są w stanie i nie mają na celu zdestabilizować sytuacji wewnętrznej kraju jak to było swego czasu na Łotwie i Estonii, której do dziś odbija się czkawką obecność mniejszości rosyjskojęzycznej i powiązany z tym trudny dialog z Moskwą.
Mimo pamięt
nych zapewnień Lecha Kaczyńskiego, że Karta Polaka „nie zagraża lojalności wobec państwa litewskiego”, Litwini chcą ostatecznie zerwać z prześladującym ich poczuciem pełnienia roli pokrzywdzonego dziejowo „gorszego brata”. Polityka scalania społeczeństwa jest naturalną częścią składową wielu innych polityk każdego państwa. Nie jest więc niczym nadzwyczajnym, że Litwa pragnie zachować konsolidację wewnętrzną kraju. Z litewskiego punktu widzenia proponowana nowelizacja ustawy oświatowej służyć ma najpewniej homogenizacji kulturalno-oświatowej społeczeństwa, co jest zabiegiem zrozumiałym, gdyż umożliwiłoby to łatwiejsze i być może bardziej efektywne zarządzanie państwem.
Ostatnie zawirowania to niezbyt mądre posunięcia w stosunku do naturalnego sojusznika tego kraju, jakim jest Polska. Podobno przewodniczący Parlamentu Europejskiego – Jerzy Buzek, otrzymał zapewnienie od prezydent Litwy Dalii Grybauskaite i premiera – Andriusa Kubiliusa, że problem polskich szkół na Wileńszczyźnie zostanie rozwiązany „w sposób europejski”. Stwierdzenie doprawdy tajemnicze i z pewnością daje duże pole do interpretacji.
Moje rozumienie tej nieprecyzyjnej deklaracji jest jednoznaczne – kwestia ta pewnie nie zostanie rozwiązana. Rzecz chwilowo ucichnie, UE zapomni o sprawie i problem zginie śmiercią naturalną dzięki skutecznemu stosowaniu odkładania sprawy w czasie. Zresztą, czego spodziewać się można po unijnych staraniach w temacie mniejszości, skoro do tej pory nie powstał żaden prawnie wiążący dokument precyzujący pojęcie: „mniejszości narodowe” i zdefiniowanie tego terminu nadal pozostaje w gestii państw narodowych.
