Nie żyjemy w czasach, w których obrona godności kobiety pozwalała zapominać o prawie. Od kilku dni media zastanawiają się, jaki wpływ na niedzielną bójkę miała kobieta, którą – według niektórych źródeł – zaczepiali meksykańscy marynarze. To nie ma żadnego znaczenia, nic bowiem nie uzasadnia reakcji kibiców Ruchu Chorzów.
Oczywiście, policja i prokuratura powinny sprawdzić, co dokładnie wydarzyło się na plaży w Gdyni. Każdy przypadek jest wyjątkowy, być może któraś grupa została sprowokowana, najprawdopodobniej jednak – jak to bywa w przypadku bójek, w których uczestniczy kilkadziesiąt osób – obie strony nie potrafiły utrzymać nerwów na wodzy.
Nad całą sytuacją można byłoby przejść do porządku dziennego, gdyby niemal natychmiast nie pojawiły się materiały, sugerujące, że zachowanie kibiców było absolutnie naturalne, ponieważ Meksykanie zaczepili/dotknęli/uderzyli (tutaj relacje są różne), spacerującą po plaży kobietę. Jeśli rzeczywiście coś takiego miało miejsce, jedyną uzasadnioną reakcją kibiców Ruchu Chorzów byłoby ochronienie osoby trzeciej i wezwanie policji. Lincz zdecydowanie przekracza granice obrony koniecznej, nawet jeśli interpretujemy ją skrajnie samoistnie.
Nie warto zastanawiać się, dlaczego kibice tak nie postąpili, ponieważ powody są oczywiste – pierwszym jest wrodzona niechęć do organów państwa, zwłaszcza policji; drugim – chęć wykorzystania nadarzającego się impulsu. Zdumiewa natomiast to, jak łatwo w bajkę napisaną przez pseudokibiców uwierzyli dziennikarze, którzy prześcigają się w wyszukiwaniu kolejnych, usprawiedliwiających kibiców, nieprawości dokonanych przez meksykańskich marynarzy. Część mediów od kilku dni obsesyjnie publikuje kolejne dowody, które mają przekonać opinię publiczną, że to „nasi chłopcy” mieli rację w tym sporze. Do w pełni romantycznej wizji brakuje tylko głosu niebios, które – jak w 1920 roku – powinny zesłać pomoc na gdyńską plażę.
Jeśli tak bezproblemowo przychodzi nam usprawiedliwianie tego, co wydarzyło się w zeszłą niedzielę, to powinniśmy rozważyć wprowadzenie instytucji samosądu. Okładajmy pięściami każdego, kto na to zasłużył: niewiernych mężów, hałaśliwych maturzystów i pijanych marynarzy. A gwałcicieli i morderców wieszajmy na najwyższych drzewach w parkach. Pseudokibice na pewno przyjmą na siebie trud poszukiwania złoczyńców.
W jednej z najbardziej rozpoznawalnych scen z „Dnia świra” główny bohater, Adaś Miauczyński, rozmawia z przypadkowym przechodniem o demokracji i tolerancji. – W ryj dać mogę dać – kończy rozmowę przechodzień. – Ja też w ryj dać mogę dać – odpowiada Miauczyński. Kibole chętnie przyłączyliby się do tego dialogu, oni też mogą dać komuś w ryj.
Twitter: @jwmrad
