„Tu zawsze tak było” – zdanie słyszane często, a równie często nieprawdziwe. Bo miasto może, a nawet musi być inne, nawet jeśli sprawy toczą się tu własnymi torami. Może stanąć frontem do mieszkańców i rysować szanse wspólnego rozwoju. Wspierać ukierunkowane na nich usługi, małych przedsiębiorców, zawody tradycyjne, pomysły, którymi ludzie z miastem chętnie się podzielą. Stanąć frontem do nowoczesności, gdy idzie o budowanie przyjaznej przestrzeni dla innowacji, także i tych, które po pracy pomagają poczuć się obywatelem miasta, a nie tylko mieszkańcem, niekoniecznie zainteresowanym czymkolwiek poza drogą z pracy do domu i z powrotem.
Obrazki jak z pocztówek
Wawel. Rynek. Brama Floriańska. Widok Kazimierza. Zestaw obowiązkowy na pocztówce do wysłania w świat. Pocztówce z przeszłości, której w dawnym kształcie już nie ma. Kwiaciarki na Rynku, ziarno w kubach, którym karmiliśmy gołębie, prawdziwe krakowskie dorożki, stukot obcasów na bruku, lody na ul. Starowiślnej, obwarzanki na rogu przy teatrze Bagatela, zabytki, które mieszkańcy miasta traktowali po prostu jak codzienność. Czas jakby wolniejszy, starszy, bez pośpiechu. Szewc i kaletnik za rogiem, gwar Starego Kleparza, obrazy na sprzedaż wiszące na zabytkowych przecież murach obronnych starego miasta. Muzyka Piwnicy pod Baranami, jazz u Muniaka albo w nieodżałowanym Klubie Kornet. Spacery po Błoniach, droga do szkoły po drugiej stronie ulicy, a później dalej, w ścisłym centrum miasta. Były cudowne kina Wanda, Uciecha, Sztuka, górka na Plantach, smok wawelski, kominy huty. Można tak wymieniać niemal w nieskończoność, by wymalować obrazek niegdysiejszego Krakowa. Tego, w którym chciało się żyć. Krakowa, który może i był tradycjonalistyczny (by nie rzec „konserwatywny”), a jednocześnie miał w sobie ducha psoty, intelektualnej odwagi, mimo zastygnięcia w czasie… pewnej zaczepności. Krakowa, gdzie również – bo nie tylko w Gdańsku – rodził się przecież i liberalizm, i różnej maści opozycyjne nurty rosły w siłę, wśród mistrzów i autorytetów znajdując wsparcie i siłę do rozwoju. Był Kraków, gdzie… było dokąd pójść, aby zasięgnąć języka; gdzie „pan wadził się z plebanem”, ale że „plebanem” był Józef Tischner, to i ów spór miał inny ciężar gatunkowy, a przede wszystkim intelektualną jakość. Obraz z przeszłości. Zostały odpryski, po części poukrywane w zakamarkach miasta, inne skomercjalizowane, kolejne jakby przyczajone w oczekiwaniu na rozwój wypadków, na koniec te rozkwitające na nowo. Pytanie, jaka jest tożsamość tego miasta? Jakie jest jego dziś? Jakie zaprojektujemy mu jutro, w którym znajdziemy miejsce nie tylko dla tłumu turystów, ale przede wszystkim dla mieszkańców?
Obrazek z dziś
W Krakowie nie było protestów obywateli, domagających się ograniczenia ruchu turystycznego w mieście czy przywrócenia centrów miast mieszkańcom, jak miało to miejsce choćby w Barcelonie. Nie ma też – w Wenecji obowiązującego jednodniowych turystów – biletu wstępu do miasta, który być może (choć w pewnym stopniu) wspomógłby miejską kasę, borykającą się z problemami. A przecież nocne okna starego miasta często pozostają ciemne, jeśli nie panoszy się w nich kolejny hotelik lub apartamenty na wynajem. Z uliczek zniknęli zwykli ludzie, bo też wielu nie ma ochoty pakować się w hałaśliwy tłum. Trudno przejść ulicą Floriańską, bo zalewa ją masa turystów. Poznikały mniejsze sklepiki, księgarnia, modystka, za to pojawiły się zalane chińszczyzną pamiątkownie, kolejne restauracje, biznesy obsługujące turystyczny ruch. W ulubionej niegdyś kawiarni niegdysiejszą pomysłowość właścicieli zastąpiła lista kaw przypominająca menu z najpodlejszej sieciówki. Dobrze, że można jeszcze wpaść do Cafe Rio, „Zwisu”, Pod Barany czy nawet do Noworola, gdzie wciąż pamiętam przy którym stoliku prowadziło się rozmowy z Czesławem Miłoszem. Szczęśliwie wróciła kawiarnia w Bunkrze Sztuki, której zniknięcia tak obawiali się stali, miejscy bywalcy. Szczęśliwie można pognać do Willi Decjusza, gdzie dzieje się kultura. Szczęśliwie znajduję miejsce, gdzie nie ryczy muzyka, gdzie da się po prostu usiąść i pomyśleć. Również o mieście. O trosce.
A jednak, wracając tu ze stałą regularnością, chodzę ulicami i nie poznaję miasta. I nie chodzi mi wcale o to, aby zatrzymało się ono w czasie. Przeciwnie, marzy mi się Kraków otwarty, Kraków pozostający w swej tożsamości, ale nie ten przypominający skansen, Kraków, który żyje nie dla turystów, ale dla mieszkańców. Tymczasem szewca szukam dłuższą chwilę, kaletnika jeszcze dłużej, a przecież wkraczamy w trend: „Naprawiać, nie wyrzucać”. Zniknęło sporo drzew, za to panoszą się betonowe, mieszkalno-hotelowe plomby. Są miejsca – bliższe i dalsze od centrum – gdzie miasto po prostu straszy, niepokoi, dystansuje się od centrum, zabija życie, oddala się od własnej agory. A bez niej – niekoniecznie przecież jednej – bez miejsc/a wspólnego, pozwalającego na identyfikację i powiedzenie „Jestem stąd” lub „Chcę być stąd”, pozostaje miastem jednorazowym, odwiedzanym od czasu do czasu (bo wciąż tu pięknie), miastem przystankiem lub miastem, od którego chce się uciec. A chyba nie o to nam chodzi?
Żeby nie było, że tylko narzekam. Szczęśliwie, dzięki budżetom obywatelskim, pojawiły się parki kieszonkowe, ogrody społecznościowe, miejsca spotkań. Ludzie zaczęli działać z ludźmi. Działalność miejskich aktywistów albo i pojedynczych ludzi, którym wciąż/jeszcze zależy, przywraca życie, tworzy przestrzeń, w której udowadniają, że jednak można, że się da, że miasto może i powinno być inne. Miasto – choć pewnie niewystarczająco – uczy się też wyrażać własne zdanie, a nawet protestować przeciw absurdom, jakie stają mu na drodze. Dość przypomnieć niegdysiejsze referendum, dzięki któremu Kraków wyrzucił do kosza pomysł organizowania tu Igrzysk Olimpijskich, protesty przeciwko wycinkom drzew czy sposoby, w jakie aktywiści patrzą rządzącym na ręce. I ludziom właśnie, działającym obok wielkich inicjatyw, znanych krakowskich festiwali, muzeów i galerii, zawdzięczamy to, że miasto trwa, że wychodzi naprzeciw zwykłym ludziom, którzy potrzebują przyjaznego miejsca do życia, pracy i odpoczynku.
Odkopywanie Krakowa
„Tu zawsze tak było” – zdanie słyszane często, a równie często nieprawdziwe. Bo miasto może, a nawet musi być inne, nawet jeśli sprawy toczą się tu własnymi torami. Może stanąć frontem do mieszkańców i rysować szanse wspólnego rozwoju. Wspierać ukierunkowane na nich usługi, małych przedsiębiorców, zawody tradycyjne, pomysły, którymi ludzie z miastem chętnie się podzielą. Stanąć frontem do nowoczesności, gdy idzie o budowanie przyjaznej przestrzeni dla innowacji, także i tych, które po pracy pomagają poczuć się obywatelem miasta, a nie tylko mieszkańcem, niekoniecznie zainteresowanym czymkolwiek poza drogą z pracy do domu i z powrotem.
Jaskółki zmiany to działania nowego prezydenta, Aleksandra Miszalskiego. „Dziedzictwo”, jakie otrzymał po Jacku Majchrowskim, nie należy do najłatwiejszych, a i samo miasto łatwe nie jest. Szczęśliwie nikt z dzisiejszych „zetek”, urodzonych za 22-letnich rządów poprzedniego prezydenta, nie myśli o sobie jako o „pokoleniu Majchrowskiego”, a raczej z ulgą żegna tą – dość ponurą – postać. Pół roku nowego Prezydenta to jednak zbyt krótko by formułować pełną ocenę jego działań. Póki co widać w nich spokój i brak pochopności w podejmowaniu decyzji. Daje się jednak dostrzec kierunek, w jakim zdaje się on podążać. Sprzątanie po Majchrowskim – nie idzie bynajmniej o moment, gdy Aleksander Miszalski chwycił za mopa i symbolicznie zabrał się za porządki – to jedno, ale własny plan to już coś zupełnie innego. Wśród swoich najważniejszych osiągnięć Prezydent wskazuje wprowadzenie bezpłatnych żłobków, bezpłatną komunikację miejską dla dzieci szkół podstawowych, wprowadzenie bezpłatnego programu szczepień na meningokoki dla dzieci do 3. roku życia, pozyskanie 5 mln euro dofinansowania na rewitalizację dzielnicy Wesoła, przeprowadzenie audytu, skutkującego zapowiedzią zmian w strukturze urzędu. Zadłużenie wynoszące około 6,5 mld złotych to jednak spory problem. Miszalski mówi również o Krakowie jako o nowoczesnej metropolii, mieście europejskim, która słucha i rozumie swoich mieszkańców. I to na pewno dobry pomysł.
Elementem tej nowoczesności jest też burzenie murów, kruszenie niedobrych przyzwyczajeń, prostowanie ścieżek czy wreszcie budowanie miasta w oparciu o dobre praktyki i standardy etyczne. Ważnym sygnałem jest tu pożegnanie z Maszą Potocką. Tej ostatniej trudno odmówić zasług dla krakowskiego MOCAK-u, jednak wyrok sądu dotyczący zarzucanego jej mobbingu oraz kolejne oskarżenia płynące od pracowników, mocno działają na wyobraźnię. Rozstanie z kontrowersyjną dyrektor liczy się Prezydentowi na plus. Pokazuje bowiem, jakiego Krakowa być nie może, jaki styl zarządzania i współpracy jest tu już nie do pomyślenia. To jeden krok, a jednocześnie dobry prognostyk, w którym na pierwszy plan wysuwają się wartości, szacunek, a także wymogi stawiane przez prawo.
Jakie jutro
Czy Kraków może być inny? Może. Tylko nie może być mono. Zmiana wizerunku miasta jest koniecznością, a nie tworem, który będzie można włożyć między bajki czy zatrzymać w annałach miejskich legend. Zmiana wizerunku nie oznacza odrzucenia tożsamości czy odżegnania się od historycznego dziedzictwa. Przeciwnie – Kraków może być otwarty zarówno siłą swoich wartości, twórców, festiwali, aktywistów, jak i każdego z obywateli, który powie, że „to moje miasto”.
A może – wracając do przywołanego na początku Tischnera i jego filozofii spotkania – da się tu po prostu spotkać? Spotkać w dialogu, w otwartości, zatrzymać w tym legendarnym „starym czasie”, zdiagnozować problemy, poszukać rozwiązań na „tu i teraz”, ale również na każde wyobrażalne jutro. Może kolejnym – rozważnym i uważnym – turystą powinna być myśl, jaka może zawitać do Krakowa wraz z otwarciem miasta na szerszy, również ponad-polityczny dialog; myśl uchwytywana przez różne idee, jakie warto zaprosić do miasta. Kraków potrzebuje wielu pomysłów, innowacji, ale też potrzebuje agory. Wiec może spróbujmy mu ją dać.
