Przeżywam déjà vu: już ten obrazek kiedyś widziałem. W 2016 roku. Koalicję budował wówczas Mateusz Kijowski, którego teraz na żadnym zdjęciu nie uświadczysz. „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść!”. Sytuacja jak na zdjęciach propagandowych czasów minionych, kiedy niewygodni politycy byli usuwani ze zdjęć z pomocą retuszu.
Przypomnijmy sobie. Początek 2016 roku. Platforma Obywatelska przeżywa klęskę wyborczą. Przechodzi do opozycji. W parlamencie zdominowanym przez PiS praktycznie nie ma nic do powiedzenia. Po dwóch kadencjach u steru władzy, ugrupowanie zostaje zwekslowane na boczny tor i milknie z braku pomysłu na istnienie na politycznej scenie w tych dramatycznych warunkach.
I oto Mateusz Kijowski powołuje do życia masowy ruch społeczny, który od początku stawia sobie za cel współpracę z politykami opozycji (niektórzy nawet krytykują wówczas Kijowskiego za te alianse z zawodowymi politykami). Kijowski mozolnie próbuje zbudować szerokie porozumienie opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej pod nazwą „Koalicji Wolność Równość Demokracja”.
Na scenie tamtego ruchu pojawiają się politycy: Grzegorz Schetyna, Barbara Nowacka, Władysław Kosiniak-Kamysz, Ryszard Petru, Marek Kossakowski, przedstawiciele SLD. Koniec końców projekt nie przynosi efektów. Być może jest nań za wcześnie, być może partiom nie podoba się, że mają partnera społecznego, być może nie są gotowe na koalicję. Niemniej sam pomysł pozwala znaczącym ugrupowaniom politycznym przetrwać ten najgorszy okres stagnacji, przeżyć pożytecznie gorycz porażki.
To Kijowski umożliwia w tym czasie kluczowym politykom opozycyjnym zaistnienie na politycznej scenie, wbrew ich własnej inercji. To Kijowski nakłania polityków opozycji do podjęcia wysiłku porozumienia.
Dziś nikt nie pamięta, co było pierwowzorem obecnej Koalicji Europejskiej, która zaczyna święcić triumfy w sondażach poparcia. Trzymam kciuki za powodzenie tego porozumienia ugrupowań politycznych ponad podziałami, lecz domagam się również, byśmy pamiętali, kto trzy lata temu wzywał do jedności.
Nie jest bowiem etyczną zmowa milczenia i „wygumkowanie” autora rodzącego się zwycięstwa. To byłaby fatalna droga na skróty.
Na Facebooku powstała strona „Wśród serdecznych przyjaciół PiS-y Kija zjadły”. Zachęcam do życzliwego nią zainteresowania. Kiedy Mateusz Kijowski budował w 2016 roku masowy ruch społeczny, znalazło się wielu chętnych do okazywania mu przychylności, czy wręcz przyjaźni.
Kiedy zaś w wyniku działań aparatu PiS-owskiego Kijowski popadł w tarapaty, fałszywi przyjaciele i koniunkturalni zwolennicy równie chętnie odwrócili się od niego, jak wcześniej z nim fotografowali. Oportuniści nie zadali sobie trudu wyciągnięcia pomocnej dłoni do niegdysiejszego lidera, tylko skwapliwie dołączyli do nagonki. Już nie był im potrzebny w budowaniu ich własnej kariery i popularności, przeciwnie, stał się zbędnym balastem.
To historia o konformizmie, lojalności, braku odwagi cywilnej, owczym pędzie. W gruncie rzeczy o fatalnej kondycji etycznej tych polityków, dziennikarzy i celebrytów, którzy wykorzystali Kijowskiego dla własnej korzyści, by potem zapomnieć o jego istnieniu. Będziemy publikować przykłady takich mizernych postaw.