Przekleństwo wojny to nie tylko śmierć i zniszczenia w gigantycznej skali, ale też trujące źródło nienawiści, która przez lata znaczy stosunki między walczącymi narodami. Ta nienawiść zawsze jest celowo pobudzana i rozpowszechniana przez tych, którzy do wojny doprowadzili. Powody, dla których władza to robi, są dwa: po pierwsze – podniesienie morale obywateli do walki z wrogiem, a po drugie – podzielenie się z nimi odpowiedzialnością za swoje decyzje i działania. W ten sposób wojna staje się totalna, co oznacza, że wrogiem są nie tylko nieprzyjacielscy żołnierze, ale też ludność cywilna – kobiety, dzieci i również ci, którzy sprzeciwiają się władzy kraju, z którym prowadzona jest wojna.
Wojna sprawia, że temperatura nienawiści niesłychanie rośnie między walczącymi narodami i ich poplecznikami. Rośnie też skłonność do jej okazywania wszystkim przedstawicielom danego narodu. Prowadzi to do bezmyślnego krzywdzenia niewinnych ludzi. Z taką sytuacją mamy do czynieni obecnie, w związku z atakiem Putina na Ukrainę. Polacy, z nielicznymi wyjątkami, do których należy niezrównoważony poseł Grzegorz Braun z Konfederacji, zdecydowanie popierają walkę Ukraińców przeciwko najeźdźcy i jej polityczne ambicje uwolnienia się od dominacji Rosji. Można mieć powody do dumy obserwując, z jakim zapałem organizowana jest pomoc dla uchodźców, jak wielu ludzi oferuje im miejsce w swoim własnym domu. Ten odruch serca jest krzepiący. Z drugiej jednak strony w mediach społecznościowych aż kipi z nienawiści do Rosjan; nie tylko do Putina i jego akolitów, do imperialnych planów jego dyktatury, ale do Rosjan w ogóle. Z podobnymi obelgami spotykają się też Białorusini, jeszcze niedawno hołubieni, a teraz niewinnie cierpiący za sojusz Łukaszenki z Putinem. Niestety docierają już informacje o eksmitowaniu z mieszkań i bojkotowaniu jako współpracowników ludzi tych narodowości.
Jest to bardzo niebezpieczne, bo Rosjan i Białorusinów jest w Polsce sporo, zwłaszcza wśród studentów. Byłoby fatalnie gdyby ci niewinni ludzie byli u nas prześladowani. Warto przecież pamiętać, że w Rosji ludzie protestują przeciwko tej bezsensownej wojnie i mimo terroru coraz więcej jest tam przeciwników władzy Putina. Co więcej, dochodzą informacje o słabym zaangażowaniu żołnierzy rosyjskich w walkach na Ukrainie, co może tłumaczyć niewielkie postępy armii rosyjskiej, mimo wielkiej przewagi sił. Nie utożsamiajmy więc Rosjan z reżimem Putina czy Białorusinów z reżimem Łukaszenki. Dyktatorzy nie reprezentują narodów, oni reprezentują tylko siebie i swoich zwolenników.
Ta tendencja do łatwego uogólniania, stosowania odpowiedzialności zbiorowej i kultywowania uprzedzeń jest stara jak świat i wywodzi się z tradycji plemiennej, w której poczucie tożsamości ze swoją grupą etniczną dzieliło świat na swoich i obcych. Przynależność do własnej grupy etnicznej, rozumiana jako więź krwi, sprzyja traktowaniu tej grupy jako jednolitego kolektywu, w którym ludzie myślą i postępują tak samo. Z tego punktu widzenia w konflikcie między grupami uczestniczą wszyscy ich przedstawiciele. Nienawiść dotyczy więc wszystkich członków wrogiej grupy. Ta nienawiść rozciąga się niekiedy na całe pokolenia, mimo że konflikt, który stał się przyczyną tej nienawiści, już dawno się skończył. Jest to echo barbarzyńskiego poczucia honoru, który nakazywał mścić się potomkom za krzywdy swoich przodków. Głęboko zakorzeniona plemienna tożsamość jest źródłem i podstawą nacjonalizmu, który jest chorobliwym zaprogramowaniem umysłu, niszczącym wrażliwość na wartości uniwersalne.
Trudno zrozumieć postawę ludzi, którzy deklarują nienawiść czy choćby tylko niechęć do jakiejś nacji. A przecież niemało jest takich, którzy mówią, że nie lubią Żydów, Rosjan czy Niemców. Jak można za to, co złego w ich przekonaniu zrobili przedstawiciele tych narodowości, winić całe narody i to bez względu na upływ czasu? Niesprawiedliwość i głupota takich uprzedzeń jest oczywista, ale ma ona twardą podstawę w plemiennym stereotypie tożsamości, odwołującym się do więzów krwi. Stąd popularność takich powiedzeń, jak „Jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem”. Karygodne jest utrwalanie takich stereotypów przez odwoływanie się do nich polityków lub innych osób publicznych. A tymczasem Jarosław Kaczyński i jego poplecznicy pobudzają niechęć i brak zaufania do Niemców, podejrzewając ich o wciąż niewygasłą chęć dominacji w Europie. W wypowiedziach polityków Konfederacji i innych ugrupowań skrajnie prawicowych, wyraźnie przebijają antysemickie fobie. Dobitnym wyrazem takich plemiennych uogólnień jest decyzja ministerstwa kierowanego przez Przemysława Czarnka o zastąpieniu w podręcznikach historii słowa „hitlerowcy”, słowem „Niemcy”. Jest to przykład tępej nacjonalistycznej propagandy, która służy zrównywaniu zwykłych, często uczciwych ludzi z ich psychopatycznymi przywódcami.
Plemienna tożsamość nakłada jeszcze jeden obowiązek na członków grupy. Jest to nakaz bycia wiernym i lojalnym wobec swoich, nawet wtedy, kiedy pojawiają się wątpliwości moralne co do ich działań. „Wrong or right – my Country”, mawiają Anglicy. Mimo postępu cywilizacji i kultury, wciąż miarą patriotyzmu jest lojalność w stosunku do posunięć władzy własnego kraju, zwłaszcza wtedy, gdy posunięcia te są krytykowane przez zagranicę. Tymczasem człowiek cywilizowany powinien oceniać zjawiska i sytuacje z punktu widzenia zasad etyki uniwersalnej, a nie partykularnych interesów władzy w swoim kraju. Gdyby ludzie tak postępowali, gdyby wyzbyli się egoistycznych wzorów tożsamości i honoru, być może nie byłoby na świecie wojen, a przynajmniej tak bezsensownych, jak ta obecna. Dlatego należy wspierać i pochwalać wszelkie przejawy wyrywania się ludzi z okowów plemiennej kultury lojalności. Ważniejszy jest człowiek niż rozkaz wodza. Ważniejsze jest własne sumienie niż nacjonalistyczna propaganda. Nie ma nic złego w dezercji i zdradzie, jeśli służy to wartościom uniwersalnym. Tak postępowali Niemcy walczący po stronie aliantów przeciwko wojskom Hitlera, chociaż musieli strzelać do swoich rodaków. Tak postępowali również liczni przeciwnicy legalnej władzy, walcząc w swoim kraju o wolność i demokrację. Słusznie postępują ci, którzy w trudnych sytuacjach kierują się dobrem człowieka, a nie jego przynależnością narodową. Gdy cierpią ludzie, nie wolno się zastanawiać czy są oni nasi, czy obcy. Trzeba przeciwstawiać się własnej władzy, jeśli skazuje ona ludzi na cierpienie. Przerabialiśmy to niedawno na białoruskiej granicy.
Hasłem patriotycznego obowiązku mówienia jednym głosem na forum międzynarodowym szermują politycy Zjednoczonej Prawicy. Mają oni za złe europosłom opozycji, którzy w Parlamencie Europejskim krytykują stanowisko polskiego rządu. Niestety pogląd o potrzebie solidarnego wsparcia własnego rządu w stosunkach międzynarodowych wydaje się popularny nie tylko w kręgach nacjonalistycznej prawicy. Wielu ludzi sądzi, że kłócić się można w kraju, ale w relacjach z zagranicą konieczne jest wspólne stanowisko rządu i opozycji, nawet jeśli trzeba przy tym zaciskać zęby. Trudno się z tym zgodzić bez określenia, komu to stanowisko służy. W przypadku sporu w Europarlamencie chodzi o to, że stanowisko polskiego rządu służy jego ugrupowaniu politycznemu, a nie Polsce i jej obywatelom. A zatem nie sprzeciw opozycji jest tu aktem zdrady narodowego interesu, jak twierdzi władza, ale byłoby nim poparcie stanowiska rządu w sprawie łamania praworządności.
Chodzi tu jednak o szerszy problem natury moralnej, do którego podejście wyznacza stosunek do tożsamości narodowej. Przekonanie, że trzeba zawsze popierać swoich jest przejawem etyki partykularnej, której hołdują nacjonaliści. Dla nich dobre zawsze jest tylko to, co jest korzystne dla naszego kraju, nawet jeśli będzie złe dla innych. Stojąc na gruncie etyki uniwersalnej, należy zawsze dążyć do dobra wspólnego w stosunkach międzynarodowych. Dopóki ludzkość tego nie zrozumie, dopóki zwyciężać będzie chciwość, zawiść i megalomania, dopóty wojnom nie będzie końca. Nie jest potrzeby egoizm narodowy, zwany patriotyzmem, ale ogólnoludzka solidarność, oparta na humanistycznych wartościach wolności, równości i demokracji. Gdyby nią kierowały się państwa demokratyczne, można byłoby Putina już wcześniej utemperować. Widząc jednak we współpracy z nim korzyści dla siebie, wzmacniały siłę rosyjskiego dyktatora i jego imperialne zapędy. Z kolei na naszym podwórku rząd Zjednoczonej Prawicy, rozbijając jedność Unii Europejskiej swoimi suwerennościowymi fochami, przyczyniał się do jej osłabienia. Stosując teorię dwóch wrogów, na Wschodzie i na Zachodzie, Ziobro z Kaczyńskim i Morawieckim stali się sprzymierzeńcami Putina w jego dążeniu do niszczenia zachodniej demokracji. Jeśli w obliczu gwałtu, którego Putin dopuszcza się na Ukrainie, będą oni nadal obstawać przy swojej wizji praworządności i suwerenności oraz szukać przyjaciół wśród europejskich faszystów, chcąc nie chcąc staną po stronie wrogów wolnego świata. Trzeciej drogi, którą chcieliby podążać między zachodnią demokracją a wschodnią dyktaturą, po prostu nie ma.
Fot. Nati Melnychuk / Unsplash
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl