- Zatrzymam emigrację młodych ludzi
Jeśli mamy dwa kraje, z których jeden jest wyraźnie bogatszy to ludzie będą do niego emigrować. Czasem za cenę życia jak pokazują przypadki na morzu Śródziemnym. Polska jest wyraźnie biedniejsza od krajów Zachodu więc emigracja do tych krajów będzie się odbywać – przynajmniej do czasu aż odrobimy zaległości. A te zaległości są tak olbrzymie, że nawet przy stworzeniu idealnych warunków dla przedsiębiorczości (do czego oczywiście dążyć należy) zajmie nam to dekady. Nie da się w przeciągu kadencji odwrócić efektów dwóch wojen światowych i 45 lat kosmicznej gospodarki planowej.
Zatem jeśli kandydat lub partia obiecują, że zatrzymają odpływ młodych ludzi z Polski to mają po temu tylko jedno (w miarę) skuteczne narzędzie – odebrać ludziom paszporty. Głosując za osobą, która deklaruje takie cele wspieracie państwo albo oszusta, albo ignoranta, albo zwolennika zamkniętych granic. Nie wiem co gorsze.
- Doprowadzę do reindustrializacji kraju
Państwo nas już raz zindustrializowało i zmarnowało olbrzymi kapitał, czego skutki odczuwamy do dziś. Jakbyśmy zapomnieli o bankructwie z 1989 to pamiętajmy o błędach popełnionych od tego czasu – choćby system energetyczno-kopalniany drenujący od lat nasze kieszenie i obniżający konkurencyjność naszej gospodarki, czy tez „świetne” inwestycje zagraniczne Orlenu. Marzenie o narodowych czempionach zawsze kończy się sięganiem do kieszeni podatnika. Nasze państwo (i nie tylko nasze) pokazało, że nie potrafi prowadzić przedsiębiorstw.
Reindustrializację powinni prowadzić przedsiębiorcy, bo oni ryzykują własnymi pieniędzmi więc unikają bezsensownych inwestycji mających służyć głównie ambicji i statystykom. Regionalnymi, a nawet globalnymi championami jest Fakro czy CD Project RED albo Pesa, a nie stworzone przez polityków potworki. I to tylko przedsiębiorcy mogą doprowadzić do sensownej reindustrializacji – byle im w tym nie przeszkadzać. Ale to też potrwa.
- Wprowadzenie euro to katastrofa
Wprowadzenie euro ma zalety, ma również i wady. Jednak oferuje nam znaczące korzyści – zwłaszcza w zakresie integracji ze wspólnym obszarem gospodarczym, odpornością na ataki spekulacyjne, stabilnością, a przede wszystkim ograniczeniem kosztów transakcyjnych. Każdy rok bez euro to wymierne (i wyliczone) straty dla naszej gospodarki.
Tymczasem straszy się obywateli wzrostem cen. Tyle tylko, że kraje, które ostatnio przyjęły euro właściwie go nie odnotowały (poziom 0,1%). No, ale politycy powołują się na przykład Włoch sprzed 10 lat, a zapominają o Łotwie, czy Słowacji, które dopiero co wprowadziły euro.
Do tego własna waluta ma dawać nam elastyczność i ochronę w przypadku kryzysu. Brzmi to tak jakby ministerstwo miało pokrętło do zmieniania kursu walutowego. Faktycznie to zmienna niemal zupełnie niekontrolowalna nawet w średnim okresie (a i w krótkim tylko przy pomocy intensywnych interwencji banku centralnego). Jak mamy szczęście to w momencie kryzysu własna waluta nam pomoże, jak mamy pecha to może nas dobić, albo wręcz kryzys na własną rękę wywołać.
Na stole pozostaje jedynie argument o niemożliwej we wspólnym obszarze walutowym synchronizacji polityki fiskalnej i monetarnej. Tyle tylko, że polityka monetarna jest nastawiona zwykle na kontrolowanie inflacji a nie synchronizację z polityką fiskalną (trochę się to zmieniło na świecie podczas kryzysu, ale nie u nas), argument więc teoretycznie wydaje się mieć sens, ale praktycznie jest bez znaczenia.
Bilans korzyści i strat jest zatem dość jednoznaczny, szczególnie biorąc pod uwagę reformy jakie przyjęcie euro by na nas wymusiło. Straszenie ludzi wspólną walutą jest działaniem antypaństwowym i świadczy co najwyżej o ignorancji i oportunizmie.
- Obniżymy wiek emerytalny
Poziom wieku emerytalnego zapisany w ustawie jest istotny dla ludzi na nią przechodzących dziś i za kilka lat. W dłuższej perspektywie nie ma to najmniejszego znaczenia. Jeśli ktoś ma mniej niż 45 lat niech zapomni o emeryturze bo praca do śmierci będzie normą. I nie wynika to z ustaw, dobrej czy złej woli jakiejś instytucji czy polityka. Pokolenie wyżu powojennego i następne samo zgotowało nam ten los bo miało zbyt mało dzieci. I wszelkiego rodzaju polityki prorodzinne dzisiaj już nic nie dadzą – dzieci te nie urodziły się 20 lat temu. Te które urodzą się dzisiaj problemu nie tylko nie rozwiążą, ale jeszcze go pogłębią – na utrzymaniu pracujących będzie jeszcze więcej osób.
Dlatego obietnice obniżenia wieku emerytalnego realnie dają korzyści bardzo wąskiej grupie osób tuż przed emeryturą, kosztem właściwie całej reszty społeczeństwa (pracujący zapłacą wyższe składki, istniejący dostaną niższe świadczenia). Zatem tego rodzaju obietnice powinny być politycznym samobójstwem. Tymczasem politycy zakładają, że wyborcy to idioci, którzy sądzą, że emerytury biorą się z ustaw.
Czy przyjemnie jest usłyszeć, że będziemy pracować do śmierci, a młodzi będą uciekać na Zachód? Jasne, że nieprzyjemnie. Jeszcze mniej przyjemnie jest to napisać. Ale fakt, że rzeczywistość jest nieprzyjemna nie upoważnia nikogo do karmienia społeczeństwa zatrutym lukrem, który tą rzeczywistość jeszcze pogorszy. Z problemami musimy sami wziąć się za bary, a nie liczyć, że załatwi je za nas prezydent, który zresztą sam ma bardzo wąskie kompetencje. Tymczasem niektórzy kandydaci wypowiadają się jakby mieli własnoręcznie budować fabryki. Smuci mnie jednocześnie słaby odpór dla napływających bzdur.
Sam jestem w stanie zanalizować kwestie dotyczące ekonomii. Ale co z innymi ważnymi zagadnieniami? Poza intuicją nie mam pewności co jest prawdą, a co mitem w innych kluczowych zagadnieniach. Czy nasza armia rzeczywiście nie nadaje się do obrony kraju? Co z polityką zagraniczną? Chętnie poczytałbym przemyślenia specjalistów w tych dziedzinach. Tylko gdzie?
