Większość klasycznych liberałów nie podziela opinii, że słabi powinni umierać a ci dobrze przystosowani powinni korzystać z życia. Jest to szczególnie szkodliwy mit podzielany przez niezliczone ilości przeciwników liberalizmu. Liberałowie, poza prawicową ekstremą – de facto nacjonalistyczną a nie liberalną – w postaci Janusza Korwina-Mikke, nigdy nie podzielali tego zdania i wcale nie jest to logiczna konkluzja wynikająca z założeń filozofii politycznej klasycznego liberalizmu.
Do Jarosława Makowskiego
Czytałem kilka Pana tekstów o relacji chrześcijaństwa i liberalizmu – w tym „Liberalizm i miłość” opublikowanym w ramach tematu miesiąca „Czy można być dobrym liberałem i dobrym katolikiem” na portalu „LIBERTÉ!”. Tematykę tę poruszał, podobnie jak Pan, w wyważony sposób Leszek Kołakowski. Niestety podobnie jak Kołakowski przypisuje Pan klasycznym liberałom intencje, których oni w większości nie reprezentują.
Profesor Kołakowski w tekście do pamiątkowej księgi dla Jacka Kuronia pisze o tym, że progresja podatkowa nie może być ideą samą dla siebie. Pisze, że jeżeli wyliczenia Friedmana dotyczące podatku liniowego są prawdziwe, to nie powinno się bronić progresywnego podatku dla samego siebie, tylko wtedy, gdy rzeczywiście przynosi on społeczeństwu więcej korzyści niż negatywnych skutków ubocznych. Jest to niewątpliwie przykład dobrej woli w dialogu z liberałami. Niemniej Kołakowski wspomina również, że nie może się pogodzić z ideą „kto nie potrafi pływać, niech tonie”. I ten akcent widzę również w Pana pismach. Pisze Pan niekiedy o rynkowym fundamentalizmie (jak nazywa to zjawisko Geroge Soros). Kołakowski porusza również temat dogmatycznego myślenia w tej materii i przyznaje, że pojęcie „sprawiedliwości społecznej” jest nie do pogodzenia z arystotelesowską koncepcją sprawiedliwości, ale to nie jest argument za tym, żeby odrzucić tę kategorię moralną.
Klasycznych liberałów często oskarża się o dogmatyczne trzymanie się tradycyjnie pojmowanej sprawiedliwości – jednak to nie zacietrzewienie ideologiczne posuwa liberałów do krytyki pojęcia „sprawiedliwości społecznej”, lecz jego immanentna niejasność (o czym pisał Friedrich von Hayek) oraz szalbiercze redukowanie sprawiedliwości do redystrybucji (czemu doskonale sprzeciwia się w duchu humowskiej filozofii Anthony de Jasay). Praktyczne implikacje tego impresjonistycznego wyrażenia często sprowadzają się do promowania równości jednych ze szkodą dla innych – tj. mętność jego znaczenia wraz z autorytetem słowa „sprawiedliwość” służy jedynie usprawiedliwieniu egalitarnej dystrybucji dochodu. Na gruncie teoretycznym interesującym wyjątkiem wydaję się książka wydana przez Uniwersytet w Princeton „Free Market Fairness” Johna Tomasi, której główna teza stanowi, że ideę wolnego rynku można usprawiedliwić na gruncie teorii sprawiedliwości Johna Rawlsa – innymi słowy, że wolny rynek jest „sprawiedliwy społecznie”. Jednakże nie przewiduję sukcesu Tomasiego wśród apologetów tego pojęcia, gdyż to nie ład zgodny z filozofią Rawlsowską jest dla nich celem lecz usprawiedliwienie interwencji państwa mających zrównać dochody.
Główną osią nieporozumienia jest tzw. „darwinizm społeczny”. Większość klasycznych liberałów (w tym także Herbert Spencer, któremu najczęściej błędnie przypisuje się stworzenie tej ideologii) nie podziela opinii, że słabi powinni umierać a ci dobrze przystosowani powinni korzystać z życia. Jest to szczególnie szkodliwy mit podzielany przez niezliczone ilości przeciwników liberalizmu. Liberałowie, poza prawicową ekstremą – de facto nacjonalistyczną a nie liberalną – w postaci Janusza Korwina-Mikke, nigdy nie podzielali tego zdania i wcale nie jest to logiczna konkluzja wynikająca z założeń filozofii politycznej klasycznego liberalizmu.
Alexis de Tocqueville w swoim „Raporcie o pauperyzmie” wyciąga wniosek, że “[…] jakikolwiek regularny, stały system administracyjny mający na celu zaspokojenie potrzeb ubogich będzie raczej rodził nędzę, niż z niej wydobywał, będzie deprawował ludzi, których zamierza wspomagać i pocieszać, z biegiem czasu sprowadzi bogatych do roli dzierżawców ubogich, wysuszy źródła oszczędności, wstrzyma akumulację kapitału, ograniczy rozwój handlu, stłumi ludzką aktywność i pomysłowość, i wreszcie – gdy liczba otrzymujących wsparcie niemal dorówna liczbie tych, którzy go udzielają, a ubodzy, nie mogąc już wyciągnąć ze zubożałych bogaczy środków dla zaspokojenia swoich potrzeb, uznają, że łatwiej za jednym zamachem pozbawić ich majątków, niż zabiegać o ich pomoc – wywoła gwałtowną rewolucję w państwie.” Tocquevillem i wieloma innymi pośród klasyków myśli liberalnej kieruje zarówno troska o ład społeczny jak i o samych ubogich.
Jeżeli słowo „socjaldarwinizm” użyjemy tak, jak często posługują się nim przeciwnicy kapitalizmu – tj. jako system, który szkodzi ubogim, gorzej przystosowanym – to państwo opiekuńcze jest bardziej „socjaldarwinistyczne” niż wolny rynek z punktu widzenia klasycznego liberalizmu. Dzieje się tak z dwóch powodów: po pierwsze przyrost ilości kapitału na jednostkę powoduje, że sfera ubóstwa się pomniejsza, a po drugie bogatsze społeczeństwo zaczyna zaspokajać potrzeby wyższego rzędu (pomaganie innym) i zwyczajnie ma więcej środków na tą działalność.
W państwie opiekuńczym nie tylko rozmiar biedy jest większy, ale przede wszystkim przeciwdziałanie temu zjawisku jest upośledzone – zarówno poprzez brak środków jak i motywacji. Innymi słowy, zakładając podobny poziom kapitału na jednostkę i rozwinięty system instytucji społeczeństwa obywatelskiego, łatwiej stać się biednym, trudniej wyjść z biedy i więcej osób ona dotyczy (a więc i większe żniwa zbiera) w państwie opiekuńczym niż w liberalnym. Widać to zjawisko zwłaszcza w szerszej perspektywie czasowej – argument za tym, że wolny rynek w XIX wieku stał się najwydajniejszą maszyną do likwidowania ubóstwa w historii ludzkości, pojawia się w pracach wszystkich wybitnych XX-wiecznych liberałów (od Ludwiga von Misesa aż po Miltona Friedmana).
Żeby zobrazować ten problem posłużę się analogią do PRL i III RP – często obwinia się Leszka Balcerowicza o koszty transformacji ustrojowej. Mówi się, że tzw. „terapia szokowa” poniosła zbyt wiele ofiar, które nie były warte poświęcenia dla „wzrostu”. Pytanie: jakie byłyby koszta społeczne braku reform Balcerowicza? Ile ofiar by pochłonął ciągnący się PRL przez kolejne 20 lat?
Frédéric Bastiat, francuski ekonomista, już 163 lata temu – w eseju „Co widać i czego nie widać” – głosił, że między złym a dobrym ekonomistą jest tylko jedna różnica: pierwszy dostrzega i bierze pod uwagę skutki widoczne i bezpośrednie, drugi przewiduje również odległe. W sporach klasycznych liberałów o państwo opiekuńcze chodzi właśnie o te dwie rzeczy: po pierwsze nie wiemy jak wyglądałby problem ubóstwa, gdyby państwo opiekuńcze nie konsumowało połowę dochodu narodowego i nie zniechęcało obywateli do pomagania w ramach instytucji społeczeństwa obywatelskiego, po drugie zaś przecenia się (widoczne) skutki działania redystrybucji a niedocenia (niewidocznych) ich wad.
Pisząc o braku motywacji mam na myśli fakt, że państwo opiekuńcze rozbestwia i demoralizuje społeczeństwo zwalniając je z obowiązku myślenia o pomocy potrzebującym. Nikt już nie myśli o pomaganiu innym, gdyż wszyscy wiedzą, że jest to rola państwa. Dodatkowo centralne i biurokratyczne zarządzanie tą pomocą przyczynia się do konserwowania patologii społecznych i powstawania nowych – m.in. korupcji i wyzyskiwania środków przez osoby, które bynajmniej do biednych zaliczyć nie sposób.
Problemem w zrozumieniu intencji klasycznych liberałów jest postrzeganie niedogodności wynikających z działania mechanizmu rynkowego i państwowych interwencji, które mają im zaradzić. Na rynek składają się konwencje, polegające na respektowaniu cudzej własności i dotrzymywaniu wzajemnych przyrzeczeń (umów). Respektowanie tych reguł niekoniecznie oznacza godzenie się z konsumeryzmem współczesnego społeczeństwa (o którym tak doskonale pisze Michael Sandel). Rzecz w tym, że większości niedogodności życia społecznego nie należy korygować interwencjonizmem państwowym z dwóch powodów: po pierwsze monopol i centralne planowanie nie sprzyjają ich efektywnemu rozwiązaniu, a po drugie interwencje państwa przynoszą niechciane konsekwencje (przykładem takiego problemu jest dług publiczny, który zrodził się z potrzeby odpowiadania państwa na kolejne problemy dzisiejszego świata a niestety skutkuje tym, że pogłębia i wydłuża kryzysy gospodarcze oraz przerzuca ciężar jego spłaty na kolejne pokolenia, co przecież nie było pierwotnym zamiarem jego sprawców). Niekiedy nieefektywność rozwiązań państwowych nie jest oczywista, gdyż nie istnieje struktura gospodarcza, z którą można by ją bezpośrednio porównać. Bywa również, że niechciane konsekwencje są niewidoczne bezpośrednio – dla przykładu, któż dzisiaj jest świadomy, że z punktu widzenia ekonomii rolą polityki antynarkotykowej – jak określił to Milton Friedman – jest ochrona karteli narkotykowych?
Alternatywą dla interwencji państwowych są działania podejmowane przez instytucje społeczeństwa obywatelskiego, które mogą być remedium na różne patologie społeczeństwa, jednocześnie nie ograniczając wolności obywateli. Przywoływany przez Pana Kościół katolicki wypełnia swoją misję bez bezpośredniej władzy politycznej i jak słusznie Pan zauważa – posiadanie władzy politycznej nie służy Kościołowi. Intuicja ta zgodna jest z myślą liberalną, której istotnym elementem jest sceptycyzm wobec władzy i obawa jej nadużyć (słynny zwrot z Lorda Actona głosi, że „każda władza deprawuje, władza absolutna zaś deprawuje absolutnie”). Nie rozumiem dlaczego troszczenie się o wykluczonych miałoby być wyjątkiem od tej reguły? Dlaczego potrzebujemy władzy politycznej, a wraz z nią instytucjonalnego przymusu, żeby zaradzać problemom wykluczonych? Inna sprawa, że państwowa pomoc społeczna jest jedną z głównych przyczyn rozszerzania się sfery ubóstwa (najważniejszego z wykluczeń) i jej konserwowania – czego dowodzą badania Charlesa Murraya dla Manhattan Institute, których wyniki zostały podsumowane w książce „Losing Ground”. Warto pochylić się czasami nie tylko nad tym jakie intencje mają legislatorzy, ale także jakie faktyczne skutki przynosi ustawodawstwo państwa opiekuńczego.
Istotą liberalizmu jest popieranie ładu opartego na instytucjach społeczeństwa obywatelskiego (w tym firm, instytucji religijnych, organizacji charytatywnych czy samopomocowych, klubów szachowych, itd.) i sceptyczne kwestionowanie rozwiązań państwowych (opartych na przymusie, centralnym zarządzaniu, monopolu, zasadzie one size fits all, itd.) z powodów moralnych (wolność) i utylitarnych (efektywność). Nie cele zwolenników państwa opiekuńczego są wrogie liberałom, ale etatystyczna metoda ich realizacji.
Podsumowując, nie proszę Pana o to, żeby przyjął Pan filozofię klasycznego liberalizmu – „prawda nie inaczej się narzuca jak tylko siłą całej prawdy”. Proszę Pana tylko o to, żeby Pan zachował intelektualną uczciwość przy krytykowaniu idei wolnego rynku – sprzyja temu zasada presumpcji dodatniej Leszka Kołakowskiego, która głosi, że „choć nie możemy, rzecz jasna, przyjaźnić się z każdym, to możemy mieć taki stosunek do świata, by w spotkaniach z innymi ludźmi, uprzednio nieznanymi, żywić pozytywne uprzedzenie”.

