Zmiany klimatu uzależnione są od tylu różnych czynników, na które nie mamy wpływu, że niemożliwe jest formułowanie pewnych prognoz, a tym bardziej projektowanie zmian klimatu. Nie mamy wpływu na trendy długookresowe, a nasz niepokój budzi spojrzenie na ten problem z naszej, ludzkiej perspektywy, a tym samym skróconej do zaledwie kilkuset lat. Niezależnie od wszystkich wątpliwości widzę jednak sens w próbach ograniczenia emisji CO2 i większej dbałości o środowisko. Być może przeceniamy negatywne konsekwencje ocieplenia klimatu powodowane przez globalną gospodarkę, jednak cena pomyłki w razie podjęcia ryzyka zupełnego zaniedbania działań ochronnych byłaby niefortunnie wysoka. Przypomina to słynny zakład Pascala w kwestii istnienia Boga.
Myśląc poważnie o problemie ocieplania się klimatu warto zaczynać od realnych wątpliwości. Nie dotyczą one tego, co nauka już stwierdziła, a więc empirycznie potwierdzonego zwiększenia emisji dwutlenku węgla i przyczynienia się ludzi do niepokojąco wysokiej jego koncentracji w atmosferze. Dzieje się tak z pewnością od czasu Rewolucji Przemysłowej. Jeśli spojrzymy wnikliwie na rezultaty badań klimatologicznych w długim okresie, to ocena stanu obecnego będzie jednak zależna od wybranej skali czasu. Klimat jest dynamiczny i na przestrzeni setek tysięcy lat zmieniał się niezależnie od ludzkiej działalności. Historia zmian klimatycznych to wielka sinusoida, która obrazuje przeplatanie się okresów wysokich i niskich temperatur. Podobnie rzecz ma się z koncentracją CO2 w atmosferze. Badania na obszarach obecnych zlodowaceń wykazują, że w przeszłości występowały okresy wysokiej koncentracji CO2 zupełnie niezależne od wpływu antropogenicznego. Nie wiemy w jakim miejscu wspomnianej sinusoidy teraz się znajdujemy. Z pewnością jednak nasz wpływ na ewolucję klimatu jest ograniczony. Zmiany klimatu uzależnione są bowiem od tylu różnych czynników, na które nie mamy wpływu, że niemożliwe jest formułowanie pewnych prognoz, a tym bardziej projektowanie zmian klimatu. Nie mamy wpływu na trendy długookresowe, a nasz niepokój budzi spojrzenie na ten problem z naszej, ludzkiej perspektywy, a tym samym skróconej do zaledwie kilkuset lat.
Niezależnie od wszystkich wątpliwości widzę jednak sens w próbach ograniczenia emisji CO2 i większej dbałości o środowisko. Być może przeceniamy negatywne konsekwencje ocieplenia klimatu powodowane przez globalną gospodarkę, jednak cena pomyłki w razie podjęcia ryzyka zupełnego zaniedbania działań ochronnych byłaby niefortunnie wysoka. Przypomina to słynny zakład Pascala w kwestii istnienia Boga. Przekładając ten model myślenia na kwestię zmian klimatycznych należy skonstatować: jeżeli nasze zabiegi ochronne wpływają na ograniczenie zmian klimatu jedynie w perspektywie krótkoterminowej, to warto próbować powstrzymywać procesy, których skutki wydają się wysoce niepożądane. Tym bardziej, że klimatolodzy już teraz dysponują konkretną wiedzą o konsekwencjach przyspieszonego ocieplenia, które przekładają się na niekorzystny bilans zmian wyrażających się przede wszystkim utratą części lądów, pustynnieniem, zachwianiem równowagi wielu ekosystemów.
Warto w tym miejscu podkreślić, że wbrew często powielanej opinii zmiany wywołane ociepleniem klimatu nie są wyłącznie negatywne. Pewnym terenom – jak choćby Bangladeszowi – grozi zalanie, przez co powstanie dramatyczna sytuacja, w której miliony biednych ludzi będą musiały gdzieś się podziać. Z drugiej jednak strony, niektóre obszary, na przykład w Kanadzie czy na Syberii, można byłoby zagospodarować rolniczo. Dlatego trzeba mówić o bilansie, a jeżeli jednak wydaje się on nam ujemny, to dlatego, że niepokojąco wysokie musiałyby być koszty dostosowania się w stosunkowo krótkim czasie do dramatycznie zmieniającego się środowiska. Zmiany kosztują, a w szczególności, jeżeli są wymuszone nagle czynnikami środowiskowymi, społecznymi i ekonomicznymi. Dlatego warto zaufać Pascalowi i pamiętać, że choć pewne zapobiegawcze koszty mogą okazać się wątpliwe, to prawdopodobnie nie będą one tak wysokie, jak koszty związane ze stratami i katastrofami w razie zaniechania prób zahamowania zmian klimatu powodowanych przez działalność człowieka.
Problem kosztów jest mniej jednoznaczny, niż mogłoby się wydawać. Po pierwsze, należy brać pod uwagę kwestię wizerunkową – wśród obywateli własnego państwa, a także w społeczności międzynarodowej. W dobrym tonie jest dbałość o środowisko, a co za tym idzie, w duchu trwałego i zrównoważonego rozwoju, o dobro nie tylko swoich obywateli, ale i ludzkości, a nawet przyszłych pokoleń. Większość państw globu – z wyjątkiem mocarstw, takich jak Stany Zjednoczone czy Chiny – musi się z ową kwestią wizerunkową liczyć. Kraje Unii Europejskiej przodują w „politycznej poprawności” w dziedzinie ochrony środowiska. Kwestia wizerunkowa wydaje się zbyt błaha, żeby poświęcać jej zbyt wiele uwagi i pieniędzy. Warto jednak przejść do drugiego aspektu kosztów ochrony środowiska, w tym przeciwdziałania zmianom klimatu. Najbogatsze kraje europejskie z Niemcami na czele nie działają bowiem wyłącznie altruistycznie. Ich zabiegi są wynikiem chłodnej kalkulacji: oszczędniejsza eksploatacja energii sprzyja zwiększeniu efektywności i wydajności gospodarki i jest obiektywnie korzystna dla rozwoju społeczno-gospodarczego. Związek między niską emisją gazów cieplarnianych a oszczędnością energetyczną jest oczywisty, a więc działania prowadzące do przekształcenia rynku energetycznego to poważny krok w kierunku modernizacji gospodarki. Zmodernizowana, oszczędna i wydajna gospodarka pozwoli takim krajom jak Niemcy uzyskać przewagę konkurencyjną nad innymi państwami na rynku międzynarodowym.
Zmiany modernizacyjne nie są jednak dokonywane niskim kosztem. Nie bez znaczenia jest moment, kiedy podejmuje się trud modernizacji i towarzyszące mu okoliczności wewnętrzne (osiągnięty poziom rozwoju gospodarczego) i zewnętrzne (stan gospodarki światowej). W związku z tym, jeżeli chodzi o polskie veto w sprawie nakładów związanych z polityka klimatyczną, to potrafię je zrozumieć, choć mam poważne wątpliwości co do rzeczywistych motywacji decydentów. Polska stara się stawać w obronie własnych interesów, ponieważ nie akceptuje tempa i sposobu przekształcania rynku energii w wyniku ograniczania emisji gazów szklarniowych. Nie odpowiada nam tempo i skala przedsięwzięć sugerowanych przez kolejne umowy międzynarodowe. Wydaje się, że podejmowane zobowiązania są obliczone na gospodarki bogatsze i nowocześniejsze niż nasza, co naraża nasz kraj na relatywnie wyższe koszty. W podobnej sytuacji jest zresztą większość państw postkomunistycznych „nowej” Unii Europejskiej. Dla tych wszystkich krajów niebagatelne były nakłady, które trzeba było ponieść, żeby sprostać środowiskowym standardom Unii Europejskiej. Najwyraźniej ktoś w polskiej ekipie rządzącej doszedł do wniosku, że z naszego punktu widzenia poświęcanie znaczących środków, które mogłyby zostać inaczej wykorzystane, na kwestie środowiskowe związane z klimatem, to koszt zbyt uciążliwy. Argumenty tego rodzaju mogą być przedmiotem merytorycznej, naukowej dyskusji. Byłbym natomiast rozczarowany, gdyby motywacją dla veta był sprzeciw dla samego sprzeciwu, czyli odrzucenie projektu na zasadzie: cóż z tego, że my ograniczamy emisje, skoro inni (w domyśle Chiny czy USA) tego nie robią i nasz wysiłek nie przekłada się na osiągnięcie zamierzonych efektów w skali globalnej.
Uzasadnienie zbudowane na bezcelowości wydatków na ograniczanie emisji przez grupę ambitnych krajów nie wytrzymuje konfrontacji z tym, co zostało powiedziane o modernizacji gospodarki. Jest on nietrafny i po części naiwny, bo sugerowałoby, że takie kraje jak Niemcy dokonują na dużą skalę zmian w sektorze energetycznym, z dużym udziałem energii odnawialnej, tylko po to, żeby politycy mogli przypodobać się „zielonym” wyborcom. Według mnie ich ambicje sięgają dalej i są wyrazem myślenia strategicznego. Obierają oni taki model rozwoju, który pozwoli im być jak najmocniejszym graczem w gospodarce światowej. Zmodernizowane, niskoenergetyczne technologie i ukierunkowanie na odnawialne źródła energii przyczynią się do zwiększenia efektywności wykorzystania energii oraz uniezależnienia się od jej zewnętrznych źródeł. Ochrona środowiska, również tego globalnego jakim jest klimat, przyciąga niemałą grupę wyborców, a także buduje pozytywny wizerunek kraju na arenie międzynarodowej, ale w rzeczywistości jest niejako pozytywnym skutkiem ubocznym większego i strategicznego zabiegu modernizacji gospodarki i podniesienia jej konkurencyjności.
Modernizacja gospodarki z punktu widzenia poprawy efektywności wykorzystania energii nie jest w Polsce tematem wiodącym. Można wręcz odnieść wrażenie, że wybiera się drogę na skróty. Coraz głośniej odzywa się w naszym kraju hasło budowy elektrowni jądrowych. Kłopot z debatą wokół tej kwestii polega na tym, że stanowiska „za” i „przeciw” są bardzo często silnie zdogmatyzowane. Osobiście zaufałbym takiemu specjaliście, który dyskusję rozpocząłby od pytania, czy wykorzystano już wszelkie rezerwy energetyczne: izolowanie domów, poprawienie sieci przesyłowych, a generalne – minimalizowanie strat energii poczynając od jej generacji, poprzez przesyłanie aż po jej użytkowanie w gospodarstwach domowych i przedsiębiorstwach. Jeżeli ekspert byłby w stanie przekonać mnie, że wyżej wymienione rezerwy zostały wyczerpane, a do tego jest pewne, że w najbliższych dekadach gospodarka będzie się dalej dynamicznie rozwijać, co przecież wymaga dodatkowej energii, to wówczas widziałbym sens podjęcia dialogu na temat budowy elektrowni jądrowej. Ubolewam nad tym, że społeczna dyskusja jest znikoma, a argumenty związane z ryzykiem, lokalizacją i kosztami odsuwają na dalszy plan zasadnicze pytanie: czy mamy pewność, że w najbliższej przyszłości bilansowanie zużycia energii i bezpieczeństwo energetyczne nie mają alternatywy i budowa elektrowni atomowej w naszym kraju jest konieczna?
Podsumowując, kluczowa jest dzisiaj adaptacja – słowo skądinąd modne i coraz częściej używane w międzynarodowych debatach nad kwestią zmian klimatu. Z jednej strony, jest to adaptacja do klimatycznych anomalii i ich skutków, których nie jesteśmy w stanie kształtować zgodnie z naszym interesem. Wspomniana przeze mnie logika Pascala sugeruje, że na wszelki wypadek lepiej jednak założyć, że w krótkim okresie mamy pewien wpływ na ocieplenie klimatu i lepiej zachowywać się tak, żeby nie przykładać się do pogłębiania niekorzystnych zmian w środowisku. Z drugiej strony, adaptacja może być również rozumiana jako racjonalne i celowe wykorzystywanie wydatków w dziedzinie polityki klimatycznej do pobudzania innowacyjności w dziedzinie technologii, modernizowania gospodarki i podnoszenia jej konkurencyjności. Warto jednak przy tym wszystkim przypominać naszym partnerom z Unii Europejskiej, których gospodarki rozwijają się z wykorzystaniem innych źródeł energii niż nasza, że formułując ambitne wymagania w ramach polityki klimatycznej muszą brać pod uwagę nasze uwarunkowania wynikające z poziomu rozwoju gospodarczego i tradycyjnie eksploatowanych zasobów węgla kamiennego.