Reżim północnokoreański poinformował 12 lutego o przeprowadzeniu udanej, trzeciej już próby jądrowej. I znów powróciło pytanie o to, czy zagrożenie ze strony Korei Północnej jest realne oraz na ile zaawansowane są prace reżimu Kimów nad własnym potencjałem atomowym.
W celu omówienia ostatnich działań Korei Północnej oraz możliwych sposobów odstraszania przed kolejnymi, podobnymi działaniami ze strony Pjongjangu, 21 lutego w Waszyngtonie spotkają się także przedstawiciele struktur wojskowych Korei Południowej i USA. Omawiany będzie także możliwy zakres działań prewencyjnych na wypadek kolejnych prowokacji reżimu północnokoreańskiego. Na spotkaniu obecni będą m.in. wiceminister obrony Korei Południowej Lim Kwan-bin oraz zastępca sekretarza obrony USA ds. bezpieczeństwa regionu
Azji i Pacyfiku Mark Lippert.
Atak prewencyjny Południa na Północ wykluczony
Tymczasem minister obrony Korei Południowej w swej wtorkowej wypowiedzi w parlamencie stwierdził, że w związku z narastającym ryzykiem ataku jądrowego ze strony KRLD, Południe powinno przeprowadzić uprzedzający atak i zniszczyć obiekty nuklearne Północy. Wypowiedź ta jest tak mocna, jak i kontrowersyjna, nawet wśród obywateli Południa. Podobny atak planowany był za czasów administracji prezydenta Billa Clintona, gdy na początku lat 90. USA przymierzało się do prewencyjnego bombardowania obiektów atomowych w Yongbyon. Nie doszło do tego, choć KRLD była dopiero na początku prac nad własnym programem jądrowym. Od tego czasu można mówić o wyraźnym unikaniu wojny z
tym krajem przez USA i Koreę Południową.
Nie chodzi bynajmniej o wynik takiej wojny, gdyż nie ma wątpliwości, że nawet przy użyciu broni konwencjonalnej, KRLD poniosłaby dotkliwą porażkę. Kwestia dotyczy znacznych strat po stronie Południa – tak w ludziach jak i gospodarczych – które taki konflikt mógłby za sobą pociągnąć. Nie dziwi zatem fakt, że społeczeństwo południowokoreańskie obawia się ataku prewencyjnego na obiekty jądrowe Północy. Abstrahując już od reakcji na to działanie ze strony Chin, Japonii czy Rosji, które absolutnie nie życzą sobie eskalacji napięć w regionie i wynikającej z tego remilitaryzacji państw regionu, ryzyko związane z niepowodzeniem takiego ataku wielokrotnie przewyższa to związane z dotychczas istniejącym zagrożeniem ze strony Północy. Nie wiadomo bowiem dokładnie, gdzie KRLD składuje wszystkie swoje ładunki jądrowe, ani nawet, ile ich może dokładnie być. Nie jest nawet pewnym, czy wywiady USA, Japonii, Korei Południowej, Chin i Rosji dysponują pełną wiedzą na temat wszystkich obiektów atomowych Północy, gdyż reżim Kim Dzong Ila, a teraz Kim Dzong Una bardzo dobrze maskował te miejsca już od momentu ich powstania. Znanych jest kilka ośrodków, w których trwają prace nad produkcją broni jądrowej przy użyciu plutonu i jak potwierdziła ostatnia próba także wzbogaconego uranu, ale nie oznacza to bynajmniej, że to jedyne tego typu ośrodki. Atak zaś powinien być pewny, precyzyjny i nie pozostawić cienia
wątpliwości, że na trwałe wykluczy Północ z atomowego klubu.
Nawet w tym wariancie, odpowiedź Pjongjangu mogłaby się okazać bardzo bolesna dla Seulu. Mowa nie tyle nawet o ataku na stolicę Południa, generującą ponad 50% PKB kraju i aglomeracyjnie zamieszkaną przez 50% ludności kraju (aglomeracja Seulu i okolic liczy 24 mln osób, w samym Seulu żyje zaś ponad 10 mln mieszk.), gdyż taki oznaczałby rozpoczęcie wojny i tożsamy byłby z końcem dynastii Kimów i reżimowej Północy. Bardziej realny byłby ostrzał spornych wysepek, jak ten z 23 listopada 2011 roku czy inny akt agresji względem Południa, a pomysłów w tym zakresie KRLD nigdy nie brakowało. Północ podejmowała tysiące ataków na Południe tak dywersyjnych, sabotażowych, jak i hakerskich, bombowych czy szpiegowskich.
Próba jądrowa kolejnym sukcesem KRLD
Najważniejsza informacja związana z ostatnią próbą jądrową Północy nie dotyczy tyle siły wybuchu (ok. 7 kiloton, choć rosyjscy wojskowi twierdzą, że mogło to być nawet 10 kiloton) ani nawet tego, że użyty w niej został po raz pierwszy wzbogacony uran. Kluczową informacją jest fakt, że Pjongjang zminiaturyzował ładunek jądrowy. To zasadnicza kwestia i poważny problem dla państw regionu. W tym miejscu należy połączyć ze sobą kilka informacji z minionych miesięcy. 12 grudnia 2012 roku o godzinie 9:51 czasu lokalnego wystartowała rakieta Unha-3 wynosząc satelitę Kwangmyongsong-3 na orbitę okołoziemską. Próba zakończyła się wielkim sukcesem, bo choć wystrzelony satelita nie działał, nie to bynajmniej było zasadniczym celem Pjongjangu. Nikt nie wierzył w to, że ten test ma cokolwiek wspólnego jedynie z pokojowym użyciem satelity. Po cóż byłby on potrzebny KRLD? Przecież nie po to, by Koreańczycy mogli swobodniej komunikować się przez telefony komórkowe, ani tym bardziej, by w całym kraju za darmo mogli oglądać takie
polskie hity, jak np. „Pamiętniki z wakacji” czy „Ukrytą prawdę”.
Większość komentatorów naiwnie skoncentrowała się na informacji, że satelita nie działa i nie nadaje, nie rozumiejąc z czego wynikała tak wielka radość w KRLD. Sukces misji nie wynikał tylko z racji osiągnięcia przez satelitę orbity (po raz pierwszy w historii prób), ale głównie z właściwego rozłączenia w odpowiednim czasie wszystkich trzech elementów rakiety, stając się kolejnym krokiem na drodze do zbudowania skutecznej broni rakietowej
dalekiego zasięgu.
12 lutego br. dowiedzieliśmy się natomiast, że najprawdopodobniej Północy udało się zminiaturyzować ładunek jądrowy i użyto do jego powstania wzbogaconego uranu, a nie jak wcześniej plutonu. To dwa kolejne wielkie kroki Północy na drodze do posiadania prawdziwie groźnego arsenału jądrowego. Na potwierdzenie tych informacji przyjdzie zapewne jeszcze trochę poczekać, ale nie mam wątpliwości, że Kim Dzong Un ma kolejny powód do radości. Zapewne reżim Kimów ciągle daleki jest od zasadniczego celu, jakim jest zdolność rażenia terytorium USA, niemniej zbliża się do niego w tempie zaskakującym nawet dla Waszyngtonu. Jeśli wierzyć danym liczbowym (niestety w tej problematyce proces weryfikacji i falsyfikacji informacji jest częstokroć niemożliwy) program jądrowy kosztował Północ tylko przez ostatnie 20 lat nawet ok. 3 miliardów USD! Dzięki tym finansom powstały ośrodki Yongbyon i Pyongsan. Jak informują media południowokoreańskie, kolejne 200-400 milionów USD kosztowało wybudowanie zakładów wzbogacania uranu, a aż 200 milionów USD wyniosły koszty związane jedynie z nieudanymi eksperymentami rakietowymi.
Powodów do niepokojów wprawdzie nie brakuje i nie wolno bagatelizować zagrożenia ze strony Północy, ale mówienie o nieprzewidywalności reżimu Kimów przy tej okazji także nie jest uprawnione. To prawda, że Kim Dzong Il nieraz zaskakiwał analityków próbujących przewidzieć ciąg zdarzeń na Półwyspie Koreańskim, niemniej nie tylko w mojej opinii był przywódcą możliwie przewidywalnym, zaś jego „szaleństwo” było skalkulowane i obliczone na ugranie konkretnych korzyści. Takie są fakty. Wystarczy prześledzić sinusoidalny charakter relacji Północy z Południem czy choćby konsekwencję Kim Dzong Ila w zakresie realizacji polityki Songun, stawiającej na pierwszym miejscu armię, jako siłę gwarantującą przetrwanie i rozwój państwu północnokoreańskiemu. Tak dzieje się i dziś, gdy za sterami władzy zasiada Kim Dzong Un. Jego łajba mocno kołysze się na niespokojnych wodach światowej polityki, ale jego załoga nie buntuje się, zaś kapitan nie spogląda w toń. Ten zdezelowany statek zwany Koreą Północną płynie dalej, do obranego celu, jakim jest militarnie silne państwo. Nikogo zatem tym razem informacja o kolejnej próbie jądrowej KRLD nie mogła zaskoczyć, gdyż reżim zapowiadał ją wielokrotnie od pierwszych dni nowego roku. Jeszcze wcześniej, bo w połowie grudnia Won Sei-hun, szef Narodowej Agencji Wywiadu Korei Płd., informował, że reżim Kimów jest gotowy do przeprowadzenia trzeciej już próby jądrowej „nawet dziś lub jutro”. Obawy te potwierdził wówczas także minister ds. Zjednoczenia Korei Yu Woo-ik. Podkreślić trzeba, że dotychczasowe dwie próby jądrowe odbywały się w kilka tygodni po próbach rakietowych. Próbę z 12 lutego można było zatem prognozować na ślepo tak, jak można już teraz prognozować kolejny test rakietowy. Północ nie zrezygnuje z programu, w który zainwestowała tak olbrzymie środki. Musi go też nieustannie dalej rozwijać. Do tego zaś niezbędne są kolejne próby.
Czasu na reakcję nie pozostało wiele, ale dość, by intensywnie rozważyć możliwe warianty działania, ich konsekwencje i na któryś się zdecydować. W 2010 roku ówczesny sekretarz obrony Robert Gates szacował, że system rakietowy KRLD nie osiągnie gotowości przed 2016 rokiem. Ostatnie sukcesy KRLD na tym polu zmuszają do zastanowienia. Póki co, można ograniczyć się jedynie do mocnych słów. Nawet jeśli program rakietowy zostanie wcześniej zakończony niż szacował Gates, to by system można było uznać za skuteczny, potrzebnych będzie jeszcze wiele podobnych, udanych testów rakietowych, niejedna próba jądrowa i dobrych kilka kolejnych lat badań. Na skuteczność wojskową programu składa się m.in. powtarzalność i niezawodność, ale i precyzja, do której jeszcze daleko Koreańczykom. W tym miejscu pojawia się pytanie, kiedy KRLD będzie w stanie zminiaturyzować i zabezpieczyć ładunek jądrowy w głowicy rakiety tak, by nie eksplodował podczas startu. To następne zadanie, jakie stawia przed sobą reżim. Kolejny test rakietowy jest oczywisty, gdyż będzie trzeba tym razem przeprowadzić próbę wyniesienia na orbitę ładunku cięższego niż w próbie z grudnia ubiegłego roku. Głowica z ładunkiem waży całościowo minimum pół tony, zaś wyniesiony w grudniowym teście satelita nie ważył nawet 100 kilogramów. Północ musiałaby zatem zbudować większą rakietę, co wiąże się zaś z nowymi, drogimi testami, o co nie jest łatwo przy gospodarce rozwijającej się w tempie 0,5-0,8 % i zacofaniu infrastrukturalnym kraju pamiętającego czasy okupacji japońskiej.
Chiny zaskoczone, USA jedynie komentują i grożą palcem
Korea Północna od lat ucieka spod kontroli Pekinu. To kolejny błąd analityków mówiących o wielkim i źle definiowanym wpływie Chin na reżim Północy. Prawdą jest rzecz jasna, że gdyby Chiny chciały rozwiązać problem związany z programem atomowym Północy, to nie włączałyby się w rozmowy sześciostronne, a już dawno interweniowałyby w państwie północnokoreańskim. Pekin jednak, od lat uprawiający politykę „soft power” nie zaryzykuje konfliktu w regionie i związanego z tym zachwiania status quo i zatrzymania wzrostu gospodarczego kraju. Zamiast tego, stara się poprzez swoje wielomiliardowe inwestycje na terytorium KRLD przynajmniej kontrolować to, co może i oddziaływać na to, na co może. Nie można powiedzieć, że nie ma żadnego wpływu na decyzje władz w Pjongjangu, ale bynajmniej nie jest on tak wielki, jak sugerują niektórzy eksperci. W 2006 i 2009 roku KRLD poinformowała Pekin o planach podziemnego testu jądrowego zaledwie na kilkanaście minut przed jego realizacją. Przed tą próbą Pekin miał miesiąc na oswojenie się z myślą o kolejnej próbie reżimu Kimów. Informację na dzień przed próbą otrzymały także Rosja i USA. Wszystko po to, by nie działały nierozważnie i zdążyły ochłonąć przed samą próbą. Tym razem Chiny ostro i zdecydowanie potępiły KRLD za test. Nie milkną też spekulacje na temat rozwiązań, jakie zaproponują w bieżącej sytuacji Chińczycy. Pekin potępił krok Północy i oznajmił, że „zdecydowanie” opowiada się za „atomowym rozbrojeniem” Półwyspu Koreańskiego. Pewnym jest, że cierpliwość Pekinu po raz kolejny została wystawiona na próbę i że test ten zaciąży na relacjach Pekinu z Pjongjangiem.
Ostrą krytyką na działania Północy zareagowała także administracja Baracka Obamy. Prezydent USA oświadczył, że północnokoreańska próba nuklearna jest „wysoce prowokacyjnym aktem”, który „podważa regionalną stabilność”. Sekretarz obrony USA Leon Panetta uznał zaś Koreę Północną za „poważne zagrożenie” dla Stanów Zjednoczonych. Jakiekolwiek działania wojenne podejmowane przez USA wobec Korei Północnej są jednak wykluczone. Barack Obama w drugiej kadencji chce dowieść, że zasłużył na przyznaną mu w czasie swojej pierwszej kadencji i budzącą wiele kontrowersji, pokojową Nagrodę Nobla. Potwierdzeniem są informacje o wycofaniu wojsk amerykańskich z Afganistanu, nieangażowanie się w wojnę domową w Syrii i coraz jaskrawiej objawiający się w regionie konflikt szyicko-sunnicki. Trzeciej kadencji już nie będzie, więc to ostatnia chwila na zapisanie się czymś innym w historii, niż fakt bycia pierwszym czarnoskórym liderem supermocarstwa (przy całej sympatii autora tekstu dla prezydenta Obamy). Próba Pjongjangu spotkała się z potępieniem także ze strony Japonii, Rosji, UE i ONZ.
RB ONZ bawi się w „sankcje”
Rada Bezpieczeństwa uznała test atomowy Pjongjangu za „ciężkie naruszenie” obowiązujących rezolucji ONZ. Minister spraw zagranicznych Korei Południowej, która w tym miesiącu przewodniczy obradom, Kim Sung-hwan, powiedział, że debatujący „ostro potępiają” działania reżimu. KRLD nigdy nie ustąpi przed sankcjami – to stanowisko KRLD wyraźnie w imieniu swojego kraju przedstawił przewodniczący północnokoreańskiej misji dyplomatycznej w Genewie podczas forum Konferencji Rozbrojeniowej. Tym samym jesteśmy obserwatorami paplaniny z obu stron, która od niemal 20 lat nie przynosi żadnych efektów. Rada Bezpieczeństwa grozi palcem i popisuje się swym krasomówstwem, tymczasem ciągle to tylko puste słowa, za którymi idzie działanie finalnie bardziej dotkliwe dla obywateli reżimu, aniżeli jego władz. Reżim zawsze znajdzie środki na zbrojenia i zawsze odbywać się to będzie kosztem obywateli kraju, w taki czy inny sposób. Czy wprowadzenie embarga na sprzedaż towarów luksusowych do KRLD po wcześniejszych próbach mocno godziło w reżim? Bynajmniej. Klan Kimów swobodnie dokonuje zakupów na całym świecie i sankcje te wyśmiewa. Czym wtorkowa reakcja RB ONZ różni się od wcześniejszych? Niczym. Podkreśla się jedynie słowo „zaostrzenie” sankcji, na co reżim reaguje już zapewne histerycznym śmiechem i dalej, w najlepsze robi swoje.
Północnokoreański atom na sprzedaż?
We wtorkowej wypowiedzi dla Polskiego Radia, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wyraził obawę, że „możemy domniemywać, że takie ładunki za jakiś czas pojawią się w innych krajach, które próbują zdobyć broń nuklearną”. Można na ten temat mocno polemizować, bo nie sposób w pełni takiemu scenariuszowi zaprzeczyć, aczkolwiek osobiście nie wierzę, by Korea Północna odważyła się na sprzedaż broni jądrowej do innych państw, tym bardziej określanych mianem zbójeckich. Wprawdzie KRLD już w 1993 roku wycofała się z rozmów międzykoreańskich na forum Wspólnej Komisji ds. Kontroli Nuklearnej, a w kilka miesięcy później, 12 marca 1993 roku ogłosiła także wycofanie z Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej, niemniej reżim doskonale zdaje sobie sprawę z konsekwencji takich działań. Ani Korea Południowa, ani USA, ani nawet Chiny nie czekałyby biernie na dalszy rozwój zdarzeń, gdyby reżim Una zaczął handlować tą bronią. Od lat Korea Południowa ma przygotowanych kilka operacyjnych planów interwencji w Korei Północnej i któryś w takiej sytuacji na pewno by zrealizowała. To z kolei oznaczałoby upadek reżimu.
Dlaczego próba nastąpiła teraz?
Przy każdej tego typu prowokacji Północy eksperci zadają sobie pytanie, dlaczego do zdarzenia doszło w danym momencie i starają się znaleźć odpowiedź w czynnikach zewnętrznych i wewnętrznych mogących mieć wpływ na to działanie. Niewątpliwie i tym razem można dostrzec kilka ważnych okoliczności, które mogły wpłynąć na wolę przeprowadzenia próby jądrowej w lutym, a nie np. w marcu czy innym miesiącu. Pierwszy jest błahy i oczywisty. To rocznica urodzin Kim Dzong Ila, przypadających na 16 lutego. Choć ojciec obecnego przywódcy nie żyje od ponad roku, nie zmienia to faktu, że KRLD czci swoich przywódców także po śmierci. Kim Dzong Ila można uznać za ojca północnokoreańskiego programu jądrowego, choć chęć posiadania broni jądrowej zrodziła się już w głowie Kim Ir Sena jeszcze w połowie lat 50. XX wieku. Udana próba jądrowa to symboliczny gest pamięci syna o ojcu i wyraźny sygnał, że młody sukcesor idzie w ślad za swoim „genialnym” mentorem. Po drugie, to także sygnał Una, że realizuje testament ojca, a tym samym dalej stawia na politykę Songun, czyli na armię, jako gwaranta niepodległości kraju. Po trzecie to gest protestu wobec sankcji RB ONZ nałożonych na KRLD w styczniu 2013 roku po testach rakiety UNHA-3, a także odpowiedź na manewry morskie Korei Południowej i USA u granic KRLD z początku lutego br. Po czwarte i najważniejsze zaś to czytelny przekaz wysłany w stronę przyszłej prezydent, pani Park Geun-Hye, która najwyższy urząd w Korei Południowej obejmie oficjalnie 25 lutego br. 60-letnia Park z obozu Saenuri obecnego prezydenta Lee Myung-baka (do 25 lutego br.) nie kryje, że będzie kontynuatorką twardej i nieustępliwej polityki swojego poprzednika, aniżeli polityki ustępstw Kim Dae-junga czy Roh Moo-hyuna. Pjongjang zaś liczy na międzynarodową pomoc gospodarczą, w tym przede wszystkim z Korei Południowej. Wypadałoby zatem powrócić do rozmów sześciostronnych, ale póki co klimat temu nie sprzyja. Północ zachodzi w głowę, jak pomoc gospodarczą dla swojego kraju wyłudzić w taki sposób, by nie rozgniewać USA i Chin na tyle, że zdecydują o rozwiązaniu „kwestii północnokoreańskiej”. Na kolejne miesiące zarysowują się dwa warianty. Pierwszy pokojowy, w którym nowa prezydent Południa, pani Park zdecyduje się na zmianę kursu i wznowienie dialogu z Północą na warunkach akceptowalnych przez Północ. Będziemy wówczas obserwatorami teatru niewiele znaczących gestów dobrej woli ze strony Pjongjangu i deklaracji pokojowego współistnienia, a może nawet i woli rezygnacji z posiadanej broni jądrowej (jedynie deklaracji). Jest jednak i drugi, bardziej prawdopodobny wariant dla perspektywy krótkoterminowej. Zakłada on utrzymanie chłodnych relacji pomiędzy obiema Koreami (dzieje się tak od początku prezydentury Lee Myung-baka, tj. lutego 2008 roku) i kolejne prowokacje ze strony Północy. Bez wątpienia będziemy wówczas świadkami kolejnej próby rakietowej Północy, a może i innego rodzaju działania o charakterze zaczepnym czy konfrontacyjnym. Północ przywykła już do takiej retoryki i się w niej lubuje. Kim Dzong Un tymczasem z niecierpliwością oczekuje przyjścia na świat potomka. Już teraz aż strach pomyśleć, jak to piękne wydarzenie w życiu każdego człowieka zechce świętować lider Północy.