W realiach stabilnej, silnej demokracji granica między dobrem i złem jawi się jako nieprzekraczalna. Dzieje się tak, ponieważ na jej straży stoją powołane do tego niezależne instytucje z niezawisłymi sądami na czele, a ich zadaniem w pierwszej kolejności jest ochrona praw jednostki. Tyle i aż tyle.
Innymi słowy demokracja to reżim, w którym większość nie może rządzić kosztem mniejszości. W sytuacji gdy wspólnota zaczyna być traktowana nadrzędnie, a prawa jednostki zostają podporządkowane jej woli, nie możemy mówić ani o wolności, ani o demokracji. W wymiarze bardziej przyziemnym jest to moment gdy zaczyna nam po prostu brakować poczucia bezpieczeństwa, dlatego, że granica między dobrem i złem staje się tak cienka, że prawie niewidoczna gdy się ją przekracza…
Zgodnie z tą optyką nacjonalizm i demokracja są ze sobą nie do pogodzenia. Nacjonalizm to ideologia, która w pierwszej kolejności stawia abstrakcyjną ideę narodu ponad prawa jednostki. Tym samym tak zwane rządy większości to nic innego jak dyktat chowający się za demokratyczną fasadą.
Bo czym jest wola większości i czy w demokracji powinniśmy się nią kierować i w końcu, czy jest to dla nas bezpieczne? Jeśli większość uzna, że źle jest się szczepić i nie warto nosić maseczek; że LGBT to nie ludzie, a ideologia; każe rejestrować ciąże i zmuszać do rodzenia nieuleczalnie chore płody; zaakceptuje przerzucanie za płot żyletkowy dzieci i kobiety w ciąży, to czy znaczy to, że słuszne jest realizowanie jej woli?
Innymi słowy, czy jeśli wspólnota zadecyduje o podpaleniu stodoły pełnej ludzi, to czy z faktu, że jest większością ma rację? Powiem tak, ta stodoła już płonie, w sensie symbolicznym od dłuższego czasu polscy nacjonaliści starają się zagonić do niej zgodnie z ich widzimisię „innych” i „obcych”. Co gorsza, polski nacjonalizm anno domini 2021 ma już na swoim koncie coraz dłuższą liczbę ofiar śmiertelnych także w wymiarze rzeczywistym. W imię „ochrony życia poczętego” śmierć poniosły młode polskie matki, za pojęciem „tysięcy covidowych zgonów” kryją się niezliczone osobiste dramaty, a „hybrydowa wojna” pochłonęła nieznaną liczbę istnień ludzkich na naszej polskiej, gościnnej ziemi.
Im słabsza demokracja tym cieńsza linia oddzielająca dobro od zła. Gdy za hasłami „ochrony życia poczętego”, „wolności dla osób niezaszczepionych”, „ochrony polskich rodzin”, „wojny hybrydowej” czai się dyskryminacja, przemoc i śmierć, nie możemy reagować biernością, jest to złudne narzędzie ochrony. Obecna sytuacja dotyka nas wszystkich. Ta stodoła płonie na naszych oczach, to że zaganiają do niej inni, nie znaczy, że nas to nie dotyczy, bo wszyscy w swej bierności stajemy się współwinni i wyjdziemy z tego z traumą.
Dlatego tym bardziej potrzebna jest dziś jasna postawa sił opozycyjnych, czas okrągłych, nic niewnoszących zdań wygłaszanych na konferencjach prasowych bezpowrotnie dobiegł końca. Przemilczając zbrodnie i bezprawie tracą swój moralny mandat do reprezentowania prodemokratycznych wyborców i stają się równie cyniczni i nieludzcy co ich adwersarze. Nie wiem dlaczego nie widzą tego komentatorzy ekscytujący się potencjalną wygraną Tuska i Hołowni. Oby się nie przeliczyli, bo nie tylko zniechęceni drożyzną wyborcy PiS-u mogą zostać w domu, tak samo mają szansę postąpić rozczarowani wyborcy opozycji. I co wtedy?
