Jednak jak się okazuje są wśród nas takie osoby i nie są to wcale lobbyści koncernów, które w Azji mają swoje fabryki i na pracy dzieci zarabiają. Co ciekawe ludzie ci nie nazywają się wcale kanaliami lecz „realistami”. To, że dzieci nie powinny pracować, szczególnie po kilkanaście godzin dziennie wydaje się w naszym świecie oczywiste, jednak są tacy, którzy nie tyle mówią, że powinny, lecz są zdecydowanymi przeciwnikami zakazu pracy dla najmłodszych. Oczywiście, podobnie jak to często bywa w takich przypadkach mają cały szereg argumentów. Twierdzą oni rzecz następującą. Otóż jeżeli zakaże się dzieciom pracy to ich rodziny będą biedne a same dzieci będą się musiały prostytuować. W swoim mniemaniu wydają się więc ludźmi całkowicie racjonalnymi w przeciwieństwie do „naiwnych głupców”, którzy chcąc pomóc tak naprawdę pogorszą los tych, o których prawa walczą. Dochodzi więc do kuriozum, ludzie ci uważają, że wręcz działają w interesie tych dzieci. Nie są to jakieś marginalne przypadki bo artykuły ludzi o podobnym toku myślenia czytałem nie tylko u korwinistycznych blogerów, którzy nie wiedzieć czemu uważają się za liberałów (będąc przeciwko wolności dzieci), ale też w znanych gazetach czy magazynach. Ostatnio przeciwników pracy dzieci i w ogóle wszystkich tych, którzy interesują się czymś więcej niż swoim portfelem, zbeształ, nazywając ironicznie „lepszymi ludźmi”, w „Gazecie Wyborczej” Klaus Bachmann (profesor politologii na SWPS). Ciekawe czy po ogłoszeniu tegorocznych nobli zdobył by się na taki felieton, albo czy redakcja zgodziłaby się na jego opublikowanie. Tego typu ludziom zawsze towarzyszy ten sam arogancki ton, wyższości „człowieka urealnionego”, „znającego świat” czy raczej „życie” i wiedzącego, że na jego podłości trzeba się zgodzić nad naiwniakami, którzy przynoszą więcej szkody niż pożytku a do tego uważają się za lepszych moralnie. Sprzeciwianie się ustanowieniu międzynarodowej konwencji o zakazie pracy dzieci, jakkolwiek uargumentowane, szczególnie o zgrozo, interesem samych dzieci, jest dla mnie całkowitym przekroczeniem granic, jakie w swoich rozważaniach powinien posiadać człowiek porządny. Przypomina to sytuację, o której czytałem gdy ojciec gwałcił córkę i to w czasie gdy ta córka leżała na kolanach własnej matki, która to ją uspokajała, że musi tak być bo jak córka się nie zgodzi to ojciec znajdzie sobie inną i odejdzie i obie wylądują na bruku. Każdy chyba powie, że to chore, nawet jeśli wydaje się racjonalne. Być może rzeczywiście obie wylądują na bruku gdy ojciec pójdzie do więzienia, a chyba w końcu poszedł jeśli czytałem o tym w gazecie, ale czy to jest argument za tym, żeby pozwolić ojcom na gwałcenie córek? Czy będziemy protestować przeciwko zakazowi znęcania się nad dziećmi przez rodziców, bo dzieci pójdą do domu dziecka a tam będzie jeszcze gorzej?
I tutaj właśnie dochodzimy do momentu, do którego nie doszli przeciwnicy zakazu pracy dzieci. Oni tylko wydają się sami sobie realistami do tego obiektywnymi, ale są po prostu złymi ludźmi o sadystycznym usposobieniu, bo ich usprawiedliwienie zła jakie spotyka tak wielu małych ludzi jest głęboko niewystarczające. Przecież jeżeli zauważymy, że dzieci, którym zabroniono pracować się prostytuują żeby przeżyć, to kolejnym krokiem nie powinno być chyba umieszczenie ich z powrotem w fabrykach, lecz umożliwienie życia bez pracy, po prostu pomoc im, albo ich rodzicom. Na myśleniu, że nie wolno robić nic bo tylko się pogorszy, daleko nie zajedziemy. Osoby takie argumentują, że jest to straszne, ale tak musi być, że gospodarki Bangladeszu czy Indii muszą przejść ten etap tak samo jak my go przeszliśmy, jednak zapominają, że w Europie też w pewnym momencie pracy dzieciom zakazano i to jeszcze zanim staliśmy się bogatym kontynentem i jakoś żyjemy a do tego gospodarka się nie zawaliła a już na pewno dzieci się nie prostytuują. Wiem, że być może padnie słynny argument, że ich jeszcze nie stać na taki zakaz, ale jak już mówiłem, jeżeli ktoś się sprzeciwia zakazowi pracy dzieci to nie musi już nic dalej mówić, bo nie ma takiego argumentu, który by usprawiedliwiał podobne myślenie. Chciałem zauważyć, że na początku transformacji Polska gospodarka nie była w zbyt dobrym stanie, bieda była wszechobecna, a jednak dzieciom nie pozwoliliśmy pracować i żadna katastrofa z tego powodu się nie wydarzyła. Na rządy Indii czy Bangladeszu mamy niewielki wpływ, jednak opinia publiczna czy politycy mają dużo do powiedzenia jeśli chodzi o działalność naszych, to jest europejskich czy amerykańskich firm. Już nie raz zdarzało się, że wielkie koncerny zrezygnowały z nieetycznych praktyk w Azji pod naciskiem medialnej nagonki, w końcu wizerunek jest dla nich niezmiernie ważny a zdecydowaną większość ludzi jednak zatrudnianie dzieci zniechęca do zakupienia towaru przez nie wyprodukowanego, chociaż woli na co dzień o tym nie myśleć. Najbardziej cyniczni „realiści” powiedzą, że niekupowanie towarów wytworzonych przez dzieci pogorszy ich sytuację bo stracą one prace, ale jak ktoś identyfikuje interes właściciela fabryki z interesem pracownika to świadczy to o nim nie najlepiej. Padają też argumenty, że jeżeli zmusi się koncern do polepszenia warunków pracy dorosłych i zakaże zatrudnienia dzieci, to koncern się przeniesie do innego kraju i tamci będą mieli jeszcze gorzej. Jednak nasuwa się pytanie dlaczego by nie wymagać aby w nowym kraju też dany koncern zachowywał jakieś standardy? Poza tym wszystko to już przerabialiśmy na własnym podwórku, Żeromskiemu też zarzucano naiwność, gdy opisywał idealistów zatroskanych losem biednych, jednak to oni teraz tryumfują. Przecież dzieci u nas nie pracują a warunki pracy i płacy dorosłych robotników są nieporównywalnie lepsze niż sto lat temu. „Realiści” powiedzą, że to dzięki latom niewolniczej pracy naszych przodków, jednak zapominają, że los robotników stopniowo się poprawiał nie dzięki nadejściu koniunktury, bo na tym korzystali pracodawcy, lecz dzięki związkom zawodowym, które to wraz z ludźmi dobrej woli wywalczyły lepsze warunki pracy dużo wcześniej niż nadeszła względna prosperita.