Mniej więcej 60 lat temu duet Giedroyć -Mieroszewski rozpoczął formułowanie koncepcji polityki wschodniej Rzeczpospolitej. Może nawet nie tyle formułowanie ile dostosowanie, aktualizację polityki federacyjnej Piłsudskiego do czasów współczesnych, opartą na głębokiej wierze, że Polska odzyska niepodległość i z przedmiotu stanie się podmiotem polityki międzynarodowej. Koncepcja powstała w paryskiej „Kulturze” opierała się z grubsza na kilku elementach:
– uznanie podmiotowości narodowej, a przy nadarzającej się okazji – podmiotowości państwowej narodów Europy Środkowo – Wschodniej, niegdyś objętych granicami Rzeczpospolitej
– przyjęcie dla dobra celu powyżej granic jałtańskich
– pojednanie z tymi narodami i aktywne działanie na rzecz wciągnięcia ich w krąg geopolityczny świata zachodniego
– pojednanie z Rosją na bazie jej odstąpienia od doktryn imperialnych w odniesieniu do naszej części Europy, oraz wewnętrznemu dostosowaniu do standardów cywilizacji zachodniej
Swoją koncepcję sami nazwali Ukraina Litwa Białoruś – ULB i tak tę koncepcję do dziś nazywamy.
Kiedy formułowali te tezy – brzmiały one fantastycznie i niewiarygodnie. Zarówno w Londynie, pielęgnującym sprzeciw wobec okrojenia Polski na wschodzie, jak i w Warszawie, gdzie narody Europy Wschodniej były co najwyżej narodami Związku Radzieckiego, a założenie że Sowiety mogą przestać istnieć wzbudzało pogardliwy uśmiech, program wschodni „Kultury” przyjęto z mieszaniną sprzeciwu i lekceważenia.
Wszystkim krytykom koncepcji zabrakło jednego zmysłu, zmysłu dostępnego rzadko politykom, zmysłu jaki posiadali Mieroszewski i Giedroyć – rozumienia procesów geopolitycznych, proporcji czasu i historii.
Doktryna Piłsudskiego
Umiejętnością syntezy i rozumienia procesów historycznych wykazał się twórca państwa polskiego Józef Piłsudski. Sformułował projekt federalistyczny niejako z marszu, biorąc pod uwagę fakty z jakimi miał do czynienia:
– żywy imperializm rosyjski (chwilowo pod hasłem rewolucji światowej), który nie przyjmował do wiadomości utraty dużej części terytoriów
– żywy nacjonalizm litewski i ukraiński
– silne i groźne mimo klęski Niemcy
– praktyczna niemożność wyznaczenia granic etnicznych na terenach byłej Rzeczypospolitej
Skutecznie i na dłuższą metę przeciwstawiać się Rosji mógł organizm o potencjale większym niż powstająca Polska. Piłsudski w wielu pismach dawał do zrozumienia, że stan słabości Rosji uważa za przejściowy i po zawierusze wojny domowej bezpośrednie zagrożenie powróci.
Wizja Piłsudskiego nie była fantastyczna – z jednej strony opierała się tradycji Rzeczpospolitej będącej unią Polski i Litwy – wizja federacji Polski, Litwy Białorusi i Ukrainy wpisywała się w tą tradycję, z drugiej strony współcześnie powstawały unie Czechów i Słowaków czy jugosłowiańska. Wprawdzie czas negatywnie zweryfikował te pomysły (przede wszystkim ze względu na dominację narodów silniejszych i łamanie zasad równorzędności w tych związkach) – niemniej z ówczesnej perspektywy było to jedyny sposób na uniknięcie tworzenia zgodnych z doktryną Wilsona słabych liliputów, na rzecz, także zgodnych z tą doktryną, państw średniej wielkości.
Piłsudski dążył do stworzenia związku państw tzw. Międzymorza, który to związek mocarstwem z definicji by nie był – choć z czasem mógłby się stać, ale na pewno odstraszał by potencjałem agresorów i musiałby być traktowany w polityce międzynarodowej poważnie. Komendant trafnie diagnozował, że w sprawach niemieckich sojuszników znaleźć jest stosunkowo łatwo, w sprawach rosyjskich sojuszników praktycznie nie ma.
Międzymorze było niespełnionym marzeniem polskiej dyplomacji międzywojnia, najpierw przez niekonsekwencję traktatu ryskiego, który kwestię ukraińską zakończył internowaniem resztek armii Petlury w Szczypiornie (i cóż im po „przepraszam was panowie” Piłsudskiego który po zamachu majowym ich odwiedził), potem przez brak partnerów do tego pomysłu – Litwa rwąca się do wojny o Wilno, Estonia i Łotwa w wierze w Ligę Narodów – tylko Polska szukała tego porozumienia, czasem – szczególnie po śmierci twórcy idei – dosyć niezręcznie.
Życie po Jałcie
Formułowana w kręgu Kultury doktryna ULB odrzucała tą część porządku jałtańskiego, którą Giedroyć i Mieroszewski uznali za przejściową i mniej istotną – podział na bloki polityczne i wojskowe. Założyli – jak się okazało słusznie – że do trwałości związków państwowych czy międzypaństwowych trzeba głębszej więzi niż tej opartej na knucie i bagnecie. Nie zakładali i nie modlili się o wojnę narodów – założyli wewnętrzną dekompozycję bloku sowieckiego przy pierwszych oznakach słabości Rosji. Wojnę narodów uznali za niebezpieczną – i stąd przyjęcie za obowiązujący system wyznaczonych przez system jałtański granic.
Koncepcja ULB nie tylko była sprzeczna z polityką obu rządów – wasalnego warszawskiego i pozbawionego realnych wpływów londyńskiego – ale także była sprzeczna z odczuciami przemożnej części społeczeństwa polskiego, które przecież w tym czasie podśpiewywało skrycie „jedna bomba wodorowa i wrócimy znów do Lwowa”. Polakom zarówno w kraju jak i na emigracji trudno było zapomnieć o prawach „Zabużan” – którzy stanowili w niespełna 24 – milionowym społeczeństwie (wg spisu 1946) pokaźną grupę – bo pomiędzy 12 a 15% obywateli. W Polsce, z racji ideologicznych, nie mogły powstać formalne ziomkostwa. Mimo wysiłków władz PRL, by skupić osadnictwo repatriowanych na tzw. ziemiach odzyskanych – zamieszkiwali oni na całym obszarze PRL, utrzymując kontakty, niosąc za sobą wiedzę wywózek NKWD, łagrów, wywłaszczenia, zbrodni UPA na Wołyniu. Okres stalinowski w Polsce sprawił, że doświadczenie kresowiaków, pierwszej grupy Polaków, którzy odczuli na sobie skutki ustroju powszechnego dobrobytu i szczęścia, stało się doświadczeniem ogólnonarodowym.
Jest fascynującym tematem na duże opracowanie, w jaki sposób doktryna ULB przeniknęła do świadomości Polaków, stając się po odzyskaniu suwerenności w 1989 r. deklarowaną podstawą polskiej polityki wschodniej. Na potrzeby tego tekstu należy tylko skwitować – że tak się stało. Rok 1989 nie był rokiem prób rewizji granic, rewindykacji i zbrojeń w naszej części Europy – jestem przekonany, że od wariantu jugosłowiańskiego uchroniło nas powszechne wśród nowych elit uznanie ULB jako koncepcji polityki wobec narodów I Rzeczypospolitej. Dynamika zdarzeń przełomu 1989/90 zastała nas, dzięki Giedroyciowi i Mieroszewskiemu, z pomysłem na stworzenie fundamentów naszej obecności i naszej pozycji w Europie.
Polityka wschodnia III Rzeczypospolitej
III Rzeczpospolita była państwem sporów i konfliktów na każdy temat – z wyjątkiem polityki zagranicznej. Niezależnie od barw politycznych kolejne rządy trzymały się kilku priorytetów – umocnienia niepodległości Polski przez związanie się ze strukturami europejskimi (UE) i euroatlantyckimi (NATO) oraz wspieranie dążeń emancypacyjnych narodów Europy Wschodniej przez ułatwianie im wejścia w zachodni krąg związków gospodarczych, politycznych i militarnych.
Emanacją tej polityki było uznawanie bezwarunkowe suwerenności państw Europy Wschodniej, kiedy tylko powstawały – Ukrainy (jako pierwszy kraj) Litwy Łotwy i Estonii ( w pierwszej 5-tce uznających krajów) czy Białorusi (także jako jeden z pierwszych krajów). Bardzo szybko także ze wszystkimi tymi krajami zostały podpisane traktaty o współpracy, a kolejne rządy dbały o poprawność stosunków, czasami, co trzeba przyznać, kosztem interesów mniejszości polskich.
Ta polityka obowiązywała do czasu przejęcia sterów polskiej polityki zagranicznej przez Radosława Sikorskiego. Bez deklaracji, bez oficjalnych wystąpień cele polskiej polityki wschodniej zostały zredefiniowane w praktyce.
Powrót Piastów do MSZ
Polską politykę zagraniczną ostatnich 2 lat faktycznie definiuje odejście od doktryny ULB na rzecz tzw. koncepcji piastowskiej.
Antynomia koncepcji piastowskiej i jagiellońskiej (z której wynika ULB) polega z grubsza na zdefiniowaniu aktywnych czynników zewnętrznych wpływających na pozycję Polski. Koncepcja piastowska zakłada silną integrację z Europą Zachodnią i podporządkowanie jej interesom polityki wschodniej (jako mniej ważnej). Realizacja takiego wariantu dzisiaj zderza się z kilkoma ważnymi przeszkodami:
Na wschodzie istnieje Rosja, która w polityce zagranicznej nigdy nie porzuciła koncepcji stref wpływów i tzw. bliskiej zagranicy. Rosja w wymiarze zagranicznym nie różni się szczególnie od definiowanego przez Reagana „imperium zła”. Rosja, która nie waha się przed użyciem siły zbrojnej interweniując u sąsiada z bliskiej zagranicy (vide Gruzja) czy ekonomicznej (vide Ukraina czy Białoruś). Rosja, której nadal bardzo daleko do demokracji, a dużo bliżej ze swoim autokratyzmem do niedawno porzuconego totalitaryzmu sowieckiego – z kontrolą mediów i opinii publicznej, z ośrodkiem władzy poza kontrolą społeczną. W takim systemie można bez końca prowadzić wojny wewnętrzne (jak z Czeczenią), zewnętrzne (jak z Gruzją), kontrolować za pomocą służb specjalnych, a jeśli zachodzi potrzeba to i za pomocą dywizji pancernych, miejscowych satrapów „niepodległych państw”, jak w Azji Średniej czy Mołdowie.
Nie ma podstawowej nawet zbieżności interesów państw dominujących w UE z interesami Polski w polityce wschodniej. Gazociąg bałtycki, sprzedane przez Francję technologie wojskowe – to najbardziej rażące i świeże przykłady. Gazociąg może posłużyć do wywołania kryzysu energetycznego w państwach Europy Środkowo-Wschodniej bez konsekwencji ze strony pozostałych krajów UE, które mają zabezpieczone swoje interesy, francuskie mistrale i samoloty mogą służyć do regulowania spraw „bliskiej zagranicy”.
Dysonans w celach polityki UE – wydaje się być najgroźniejszym zjawiskiem. W sposób naturalny kraje basenu Morza Śródziemnego będą skupiać się na projektach tego obszaru i wciągnięciu Maghrebu w orbitę UE. Nie chodzi o zablokowanie tych projektów – ale są dobrą okazją do tworzenia analogicznych na wschodzie – i tzw. partnerstwo wschodnie nie jest z pewnością takim projektem.
Pan minister pisze
Radosław Sikorski upojony „epokowym sukcesem” za jaki uznaje wizytę Putina na Westerplatte odtrąbił z pewnym opóźnieniem w stosunku do czynów, w Gazecie Wyborczej (Lekcja historii – 1 września) odwrót od koncepcji ULB, którą nasz minister określa jako „jagiellońsko-mocarstwową”.
Koncepcja Jagiellońska odróżnia się od Piastowskiej dostrzeganiem Rosji i jej roli na wschodzie Europy. W tej koncepcji silne jest dążenie do silniejszych czy słabszych, ale zawsze pozwalających na kumulację potencjałów, związków narodów Międzymorza – kumulację powodującą, że z grupy słabych organizmów bliskiej zagranicy tworzy się wspólnota, z którą należy się liczyć. Że zaowocowała ta koncepcja mocarstwowością państwa Jagiellonów – tego akurat nie uznałbym za szczególną wadę tego rozwiązania, a przynajmniej nie boli mnie to tak jak pana ministra.
Czytając tekst ministra Sikorskiego odniosłem wrażenie, ze albo Polska, albo reszta globu zmieniła swoje położenie geograficzne, w miejsce Rosji mamy za sąsiada USA z którymi jesteśmy w NATO, a w Królewcu stacjonuje nie 400 tys. dobrych sołdatów, tylko marines na dostawach dla których bogacą się polscy przedsiębiorcy.
Artykuł Radosława Sikorskiego wyjaśnia pośrednio, dlaczego pozostawiliśmy Ukraińców samych sobie po „pomarańczowej rewolucji”. W wielu dyskusjach słyszę że Ukraińcy sami wybrali Janukowycza i Rosję – ale jaki wybór myśmy im dali? Pada argument o sporach wewnętrznych o niestabilności politycznej Ukrainy – może warto Piastom przypomnieć, że traktat stowarzyszeniowy pomiędzy Polską a UE został podpisany w grudniu 1991 – właśnie wtedy, w okresie największej destabilizacji politycznej w Polsce, kiedy powstawał rząd Olszewskiego dostaliśmy od UE sygnał – jest dla was miejsce w naszej rodzinie, czekamy na was. Ukraina takiego sygnału nie dostała – i to jest wielki grzech polskiej polityki zagranicznej – grzech wynikający z odrzucenia koncepcji ULB, ale też słabości polskiego głosu w Europie. Nie daliśmy Ukrainie wyboru.
Dokąd prowadzą nas Piastowie?
Nie chcę przesadnie demonizować roli Rosji, jestem jednak przekonany, że podstawowym interesem Polski jest uniezależnienie się od kapryśnych meandrów polityki zagranicznej wielkiego sąsiada. Unia Europejska niestety gwarantem takiej niezależności sama z siebie nie jest. Szansą kreowaną przez naszych kolejnych ministrów spraw zagranicznych – od Skubiszewskiego do Fotygi – było wprowadzenie koncepcji ULB, a przynajmniej jej znaczących elementów do polityki wschodniej UE. Czynili to w różny sposób i z różnymi efektami, niemniej realizowali koncepcję zakładającą, że Polska nie będzie państwem granicznym strefy stabilizacji tworzonej przez struktury europejskie i euroatlantyckie. Obecne odejście od koncepcji Giedroycia-Mieroszewskiego odtwarza uznanie rosyjskiej dominacji nad państwami na wschód od Polski – w zamian za . Właśnie za co?
Od września ub. roku gorączkowo poszukuję korzyści rezygnacji ze wspierania młodych państwowości Europy Wschodniej. Wiem, dlaczego podpisany został Traktat Ryski i za co Piłsudski przepraszał Ukraińców w Szczypiornie. Co uzyskał tandem Tusk – Sikorski oddając bez walki naszych przyjaciół ze wschodu Rosji? Nie widzę żadnych korzyści, bo jak do tej pory uzyskaliśmy jedynie ciepłe słowo Putina 1 września 2009 i bardzo przyzwoite zachowanie Rosjan po tragedii smoleńskiej. W realizacji istotnych interesów Polski – nie znajduję żadnej korzyści, wraca pełne, niekorzystne dla nas, uzależnienie polityczne i gospodarcze Międzymorza od Rosji. Mam wrażenie, że odchodząc od koncepcji ULB, krytykując ją, jako mocarstwową pan minister nazwał mocarstwowością żywotne interesy Polski, gwarantujące nam niepodległość, stabilność i rozwój. Panie Ministrze – pomyłka.
Nie poruszam tu nawet czegoś bardzo szalenie istotnego w myśleniu Giedroycia – obowiązku wobec narodów nad którymi dominowaliśmy przez wieki, nie poruszam kategorii honoru, obietnicy, zdrady – piszę jedynie o żywotnych interesach polskich, które wraz z odrzuceniem doktryny ULB zostały poważnie naruszone.
Nie wiem, co legło u podstaw odrzucenia i rezygnacji z dotychczasowej polityki wschodniej. Widzę w tym odrzuceniu wielki błąd, który zapewne nie zaowocuje w bliskiej przyszłości obliczonej sondażami popularności polityków czy partii, odbije się jednak bardzo negatywnie w bliskiej przyszłości mierzonej historycznie. O ile nie uda nam się zawrócić z tej „piastowskiej” drogi.