W wywiadzie udzielonym jakiś czas temu rosyjskiemu PianoForum nieżyjąca już niestety prof. Wiera Gornostajewa, jeden z najwybitniejszych pedagogów w historii światowej pianistyki, juror wszystkich chyba najważniejszych konkursów pianistycznych oraz powszechnie szanowany autorytet w sprawach muzycznych i nie tylko, stwierdziła między innymi, że etap konkursowy w życiu młodego pianisty jest koniecznością od której nie ma ucieczki a receptą na sukces w tej sine qua non i de facto przepustce do docelowej tzw. kariery, cokolwiek ma to oznaczać, jest stosunkowo prosty cocktail złożony z talentu, pracowitości wynikającej z siły charakteru oraz pewnego sprytu polegającego na nabyciu i odpowiednim wykorzystaniu umiejętności wpisania się w chwilowy kontekst okolicznościowo-sytuacyjny, indywidualny prąd wznoszący. Wszystko ze szczególnym uwzględnieniem bardzo istotnej właściwej strategii doboru repertuaru, który jako wektor temperamentu odtwórcy będzie następnie oddziaływał na coraz szerszą publiczność w taki a nie inny sposób . To oczywiście opinia wysoce idealistyczna, romantyczna wręcz i szeroko rozpowszechniona na wszystkich szczeblach i etapach produkcji i konsumpcji muzyki poważnej, ale czy prawdziwa?
W Europie wcale nie jest lepiej, pomimo stosunkowo wysokich nakładów na niektóre ściśle wyselekcjonowane dziedziny produkcji artystycznej. Ogólnie więc sprawa wydaje się raczej jednoznaczna i nawet, jeśli nie ulec pokusie snucia reduktywnej wizji muzyki poważnej jako jedynie uszminkowanego trupa, to z całą pewnością odporna na eksplozję możliwości globalnej komunikacji jakie niesie za sobą rewolucja technologiczna ostatnich dziesięcioleci pozostała ona tradycyjnie domeną naturalnie kurczącej się, ściśle zakonspirowanej i nieprzystępnej elity.
A co tymczasem dzieje się na drugim końcu spektrum? Według danych Alink-Argerich Foundation w roku 2009 doliczono się co najmniej 750 konkursów pianistycznych, z czego w samym 2008 roku miało ich miejsce 350. W dniu dzisiejszym konkursów afiliowanych z fundacją jest 157, przy czym można rozsądnie podejrzewać, że w ogóle jest ich już dobrze ponad 1000.
Kim jest zatem ta bardzo nikła kasta, która dzierży klucz do niemal w całości subwencjonowanego przez instytucje państwowe lub prywatne sezamu? „Tournée po konkursowych juries stało się dla pewnej grupy ludzi zajęciem zarobkowym w pełnym wymiarze godzin. Przeskakują oni z jednego konkursu na drugi i spotykają się w tym samym gronie w Wenecji w jakim dopiero co spotkali się w Londynie” (za: Ivan Hewett). Jest środowiskową tajemnicą poliszynela, że w wielu konkursach w charakterze jurorów zasiadają albo agenci artystyczni i ich przedstawiciele albo stojący za sklepową ladą zawodowcy pozostający pod wzajemnie uzależniającym wpływem tkwiących w obiegu zamkniętym, skomplikowanych struktur biznesowych jakie te czy inne agencje reprezentują. Nic też dziwnego, że w takim kontekście pojawiają się mniej lub bardziej uzasadnione oskarżenia o korupcję, jak to miało na przykład miejsce podczas IX Konkursu im. P. Czajkowskiego w Moskwie.
Last but not least, nie sposób pominąć aspektu moralnego całej tej historii. Z jednej strony jest oczywistym, że na pewnym poziomie normatywnego dyskursu nie da się „obstawiać” artystów jak koni wyścigowych (Bartok) , co od jakiegoś czasu ma każdorazowo miejsce przy okazji Konkursu Chopinowskiego i co jest absurdem w stanie czystym, a z drugiej – tu przytoczę Matti Raekallio, wykładowcę nowojorskiej The Juilliard School – jakie szanse ma prowincjonalny, niezwiązany z metropolitalnym establishmentem i niedysponujący adekwatnymi do celów autopromocyjnych środkami finansowymi muzyk aby chociaż raz w życiu ktoś gdzieś go usłyszał i, być może, docenił?
Z pewnością można i trzeba zadać sobie pytanie podstawowe o możliwość uwolnienia się od tego matrixu. „System uległ załamaniu, konkursy nie mają już żadnego wpływu na dalszą karierę”, mówi mieszkający w Paryżu amerykański pianista Ivan Ilic. (za: Michael Johnson). To chyba jednak coś więcej niż zwykłe załamanie, to raczej implozja pod wpływem powracających tsunami perfekcyjnie sklonowanych i przygotowanych do podboju praktycznie nieistniejącego już rynku coraz to młodszych artystów, którzy w swojej statystycznej większości opanowali w stopniu mistrzowskim to co w konkursach jest najważniejsze czyli bezpiecznie przewidywalną, ocierającą się o sztampę bezbłędność prezentacji materiału, chociaż i to nie zawsze. Ale prof. Raekallio tu też dostrzega światło na końcu tunelu apelując do adeptów trudnej sztuki gry na fortepianie, aby nie dali się ponieść owczemu pędowi ku własnej zgubie:
„[Ci najbardziej inteligentni] młodzi ludzie coraz częściej poszukują innowacyjnych, radykalnie osobistych rozwiązań, coraz bardziej nietypowych miejsc do koncertowania, odkrywają improwizację, proponują nową, prowokacyjną a zarazem intelektualnie spójną lekturę starych treści (…)”
Jaki z tego morał? Taki, że chyba warto być sobą i czasem chodzić własnymi drogami, chociażby tymi najbardziej krętymi…
źródło: oryginał artykułu z portalu natemat.
