Próba przekonywania Kościoła katolickiego do rewolucji i stanięcia na czele przemian światopoglądowych przypomina sytuację, w której liberał zapisałby się do Młodzieży Wszechpolskiej i oczekiwał, że ta stanie się organizacją internacjonalistyczną. Oczywiście – każdy mógłby tak zrobić. Tylko po co? Wypowiadanie zaklęć nie zmieni Watykanu.
Kościół jest organizacją niemal w każdym aspekcie nieprzystosowaną do współczesnego świata, zwłaszcza obserwowanego przez pryzmat europejskich demokracji. Nic dziwnego, że zbiera druzgocącą krytykę w związku z niemal wszystkim: obyczajowością, feudalnym zarządzaniem, niejasnymi rozliczeniami finansowymi, etc. Watykan nie jest wyjątkiem, tylko w Europie jest kilka struktur quasi-państwowych, które także nie nadążyły za przemianami politycznymi – najbardziej znanym przykładem jest Wyspa Sark.
O ile pozostałymi państwami, leżącymi najczęściej na odizolowanych wyspach, nikt się nie przejmuje, to Watykan budzi emocje niemal każdego – głównie z tego względu, że utożsamiamy jest z nim cały katolicyzm. W związku z konklawe mogliśmy w mediach usłyszeć dziesiątki wypowiedzi o tym, jak rozmaici obserwatorzy naszego życia publicznego wyobrażaliby sobie swój idealny Kościół katolicki. Jedni dopuściliby aborcję, eutanazję i małżeństwa z adopcją dla homoseksualistów; drudzy – znieśliby celibat i wprowadzili kapłaństwo dla kobiet; trzeci – połączyliby pierwszych i drugich, ustawiając Kościół na czele wszystkich przemian światopoglądowych.
Mimo że podzielam te oczekiwania względem Kościoła, zwłaszcza, że ten już od wieków stara się blokować wszelkie zmiany, to nie rozumiem tak żądaniowego stosunku do wiary. Jan Hartman mówił, że ucieszyłby się, gdyby nowe papież był ze Stanów Zjednoczonych, ponieważ zreformowałby Watykan. Jednak wierni również mogą o religii myśleć w bardziej amerykański sposób: jeśli nie odpowiada im katolicyzm, to nie wzmacniać go, tylko albo w ogóle zrezygnować z wiary, albo znaleźć inne wyznanie lub religię. Przecież w innych dziedzinach życie nie zachowujemy się tak samo – nie głosujemy i nie zapisujemy się do partii, które nam zupełnie nie odpowiadają po to, żeby ciągle utyskiwać i żądać kolejnych zmian. Zacząć możemy od jednego z wielu amerykańskich testów na to, jaka religia do nas najbardziej pasuje, chociażby tutaj: http://www.beliefnet.com/Entertainment/Quizzes/BeliefOMatic.aspx
Celowo napisałem o „stanięciu na czele przemian światopoglądowych”, mimo że wszystkie te postulaty są w wielu państwach zrealizowane już od dziesięcioleci. Jednak Kościół nie może myśleć w kategoriach Wielkiej Brytanii, Francji, Szwecji, Nowego Jorku i Kalifornii – tam jego wpływ jest nikły, a potencjał mało rozwojowy. Najbardziej interesujące regiony to konserwatywna Ameryka Południowa, ultrakonserwatywna Afryka oraz – wychowane przez lata w totalitaryzmie – Chiny. Wszędzie tam poparcie takich rozwiązań byłoby stanięciem na czele przemian światopoglądowych, które najprawdopodobniej skończyłoby się utraceniem setek milionów wiernych.
Spójrzmy na mapę świata, Europa jest zbyt mała, żeby przejmował się nią papież – zwłaszcza, jeśli pochodzi z Buenos Aires.
