Wyższość Kościoła nad władzą polityczną została umocniona przez pontyfikat Jana Pawła II, który był dla kilku pokoleń Polaków ostatnią ucieczką przed niepewnością ich losu, widzialnym śladem nadprzyrodzonej opieki. Od śmierci „naszego” papieża Polacy zostali z Kościołem sam na sam. I ewidentnie przestali sobie z nim radzić. Kiedy cała rzeczywistość wokół nas pędziła do przodu, Kościół się uwsteczniał i zamykał.
Kościół wykorzystuje instytucje państwa do realizacji swoich partykularnych interesów – budowania majątku, rozszerzania przywilejów, sprawowania władzy faktycznej i symbolicznej. Rości sobie prawo do kontrolowania umysłów młodzieży i żąda, by podatnicy zrzucali się na jego misję ewangelizacyjną. Krzyż nie jest już znakiem transcendencji, ale używa się go jako zupełnie doczesnego symbolu panowania nad kolejnymi sferami życia. Kościół – sam wrogi seksualności – uważa, że ma prawo narzucać zarówno swoim wyznawcom, jak i innowiercom, jak w tej sferze należy się zachowywać.
Rezygnacja z budowy ogólnopaństwowej symboliki tworzącej poczucie obywatelstwa i łączącej wszystkich Polaków bez względu na przekonania obciąża wszystkie partie rządzące w Trzeciej Rzeczpospolitej. Jednak obrzędowość katolicka stanowi część tradycji Polaków, także niewierzących. Innej nie mamy. Dlatego walka z nią czy tworzenie ateistycznych odpowiedników religijnego sztafażu może co najwyżej wywołać uśmiech politowania. .
Polacy posyłający swoje dzieci na katechezę dla „świętego spokoju”, biorący śluby kościelne, „bo tak jest uroczyściej”, uczestniczący w nabożeństwach dwa razy do roku, „bo tak wypada”, konformistyczni, bez wygórowanych oczekiwań w dziedzinie religijnej, łatwo poddający się presji stanowią dla Kościoła idealny materiał. Tych, którzy się temu aktywnie przeciwstawiają, łatwo zdyskredytować, mówiąc: „A co im przeszkadza?”.
Ludzie szukający w Kościele autentycznego religijnego przeżycia nienawistne i po prostu głupie wystąpienia biskupów wytłumaczą sobie ludzkimi błędami. To ich Kościół jako całość zawodzi najbardziej. Odpowiedzią będą prywatyzacja wiary, rozczarowanie, otwarty bunt, w ostateczności wystąpienie ze wspólnoty.
Kościół przestaje udawać, że się w czymkolwiek ogranicza. Nadszedł dla niego czas żniw. Coraz bezczelniej domaga się wpływu na kolejne sfery życia, ignorując fakt, że tak cyniczne wykorzystywanie religii budzi narastający dyskomfort, także u wielu katolików. Stwierdzenie, że Kościół w Polsce podnosi nas moralnie zaczyna brzmieć jak kiepski żart.
Sojusz tronu i ołtarza w Polsce nigdy nie kończył się dobrze. Tym razem może się skończyć fatalnie także dla samego Kościoła. „Zapateryzacja” w niegdyś katolickiej, a dziś w znacznej mierze laickiej Hiszpanii do niedawna wydawała się przecież zupełną fantasmagorią.
Ograniczenie politycznych wpływów Kościoła i odzyskanie państwa dla wszystkich obywateli dobrej woli – zarówno wierzących w Boga, jak i niepodzielających tej wiary – jest obecnie jednym z najważniejszych zadań. Dla dobra całej wspólnoty, a szczególnie tej jej części, której zależy na przyszłości religii katolickiej w Polsce.