Libertyni, ateiści i masoni zjednoczeni w walce przeciw wrogowi wspólnemu – kościołowi. Naprawdę?
Gdy tylko pojawia się wzmianka o opodatkowaniu kościoła, zmianie jego finansowania, etc., natychmiast co wyrywniejsi jego „obrońcy” zaczynają wygłaszać larum i uderzać słownymi siepaczami gdzie popadnie. Tym razem głos zabrał arcybiskup Michalik, który w swoim liście pasterskim napisał, że „Kościół jest dziś planowo atakowany przez „różne środowiska libertyńskie, ateistyczne i masońskie”.
Z tego typu retoryką można się w Polsce dość łatwo oswoić, choćby dzięki oratorskiej działalności ojca Tadeusza Rydzyka. Nie znaczy to jednak, że po oswojeniu się, nie można być za każdym razem lekko uśmiechniętym.
O ile jeszcze ateiści walczący o swoje miejsce w dyskursie światopoglądowym mogą w pewnym stopniu, na pewnych płaszczyznach w kościół uderzać, to już z libertynami i masonami mam problem. Pierwotnie libertyni mieli być związani z odłamem kościoła anabaptystycznego, obecnie rzekomo folgują sobie frywolnym seksem i ogólnym wyuzdaniem, ale są zbyt zajęci czytaniem w wolnych chwilach de Sade’a by mieć czas na jawne atakowanie katolickiego kościoła.
Sprawa masonów jest po prostu śmieszna. Mało jest takich instytucji, osób czy grup interesów, o których powiedziało się tyle nieprawdziwych rzeczy co o masonach. Abstrahując od nich, mocno powątpiewam by tak zwani masoni mieli odgrywać kluczową rolę w niszczeniu kościoła. Być może na drodze do skutecznego atakowania kościelnych przyczółków stoi ich niewielka liczba – do masonerii dostać się ciężko, o czym przekonał się sam Tadeusz Boy-Żeleński. Zresztą nie dostał się do niej ze względu na właśnie zbyt krytyczny stosunek do kościoła i wyrazistość w sprawach obyczajowych. Teoria mówiąca o masonach atakujących kościół jest tak prawdopodobna, jak moja teoria stwierdzająca, że połowa duchownych jest jednocześnie związana z masonerią.
Kościół nie powinien obawiać się zmian w systemie finansowania jeśli chodzi o kwestie duchowe. Nawet jeśli zmiany byłyby dla niego rzeczywiście krzywdzące. W czasach gdy był represjonowany, miał materialne problemy, przeżywał swoje największe prosperity, ludzie solidaryzowali się z nim i cementowali wiarę. Tyle o duchowości. Inna sprawa jeśli hierarchowie obawiają się o kościelną tacę. Z tym może być różnie, choć wątpliwe jest by wierni pozwolili księżom żyć w biedzie.
Masoni, libertyni, ateiści czy zmiany w finansowaniu instytucji religijnych, to nie rzeczywista bolączka duchownych. Prawdziwym wrogiem kościoła są takie opinie i sentencje, jakie lubią wygłaszać wspomniani wcześniej Tadeusz Rydzyk i abp Michalik. Ostry język, obrażanie się na część społeczeństwa, dzielenie tego społeczeństwa na dobre katolickie i niedobre – niekatolickie, schizofreniczne upatrywanie w naturalnie (i nieuchronnie) postępującej jego laicyzacji oręża przeciw wierze – to prawdziwy gwóźdź do trumny.