Jarosław Makowski napisał książkę pełną goryczy i niewiary w naprawę instytucjonalnego Kościoła katolickiego w Polsce. Jako były uczestnik tego Kościoła, nie ma bowiem złudzeń, że wszelkie tego próby podejmowane przez ludzi mądrych, szlachetnych i głęboko Kościołowi oddanych, wcześniej czy później utoną w morzu hipokryzji, pychy, arogancji i zwykłej niegodziwości, którymi przeżarta jest jego struktura. Dlatego jedyny ratunek widzi w sekularyzacji, której skutkiem może być odrodzenie w Polsce autentycznego życia religijnego. Autor sformułował długą listę zarzutów pod adresem polskiego Kościoła, dotyczących negatywnych zjawisk, które ujawniły się zwłaszcza w czasie rządów PiS-u, chociaż ich rodowód jest znacznie starszy.
Zasadniczym błędem jest upolitycznienie polskiego Kościoła. Kościół stał się sojusznikiem jednej partii, którą większość jego funkcjonariuszy otwarcie wspiera, a partia ta sowicie mu się odwdzięcza, spełniając jego oczekiwania zarówno ekonomiczne, jak i dotyczące wpływu na życie społeczne i regulacje prawne. Wysunięta przez Jarosława Kaczyńskiego oferta bliskiej współpracy i pozostawieniu Kościołowi wyłącznej roli w kształtowaniu świadomości społecznej Polaków, została przez biskupów z radością przyjęta. W ten sposób Kościół się aktywnie włączył do wojny polsko-polskiej i związanej z nią radykalnej polaryzacji społeczeństwa.
Kościół dał się zauroczyć nacjonalizmowi. Hasło „Bóg-honor-ojczyzna” przesłoniło faszystowski charakter tego ruchu. Narodowcy i Młodzież Wszechpolska są z honorami przyjmowani na Jasnej Górze, a Jacek Międlar, jako duchowny, dość długo mógł głosić swoje nienawistne kazania. Jak pisze Makowski, Kościół zbanalizował nacjonalizm, traktując go jako niegroźną, młodzieńczo zradykalizowaną wersję patriotyzmu. Manifestacja wiary katolickiej i narodowego szowinizmu okazała się na tyle atrakcyjna dla ludzi polskiego Kościoła, że pozwoliła im przymknąć oko na sianie nienawiści do obcych i bandyckie ekscesy tego środowiska.
Kościół obsesyjnie dąży do panowania nad ludzkim ciałem. Kwestie aborcji, eutanazji, antykoncepcji, zapłodnienia in vitro i wychowania seksualnego zdają się być głównym przedmiotem zainteresowania tej instytucji. Dąży ona do maksymalnego ograniczenia ludziom swobody dysponowania własnym ciałem. Nie poprzestaje przy tym na przekonywaniu do swoich zasad, ale konsekwentnie wywiera nacisk na władzę świecką w celu wprowadzenia odpowiednich regulacji prawnych. Makowski stwierdza, że ta katolicka biowładza nie świadczy o sile Kościoła, ale o jego słabości w panowaniu nad ludzkimi duszami.
Ewangeliczny imperatyw miłości bliźniego, polski Kościół zamienił w nienawiść bliźniego. Logika „dobra i miłosierdzia” została zastąpiona logiką „nagrody i kary”. Dla ateistów, innowierców, osób LGBT nie ma miłosierdzia, jest czysta nienawiść. Prezentuje ją wielu biskupów i księży, choć największy rozgłos uzyskał arcybiskup Jędraszewski uważający badania nad płcią, czyli gender, za „koniec cywilizacji białego człowieka” i straszący „tęczową zarazą”. Kościół stoi na straży konserwatywnych wartości patriarchalnych z metaforą „surowego ojca” i podrzędną rolą kobiety. Miłości i zrozumienia dla ludzkich odmienności w tym Kościele nie ma; jest dyskryminacja i nienawiść.
Polski Kościół z pogańską pasją sieje zabobony. W czasie pandemii koronawirusa biskupi bronili się przed zamykaniem kościołów, a nawet przed ograniczaniem w nich liczby wiernych. Arcybiskup Dzięga zachęcał wiernych do zwykłego korzystania z wody święconej i przyjmowania komunii w tradycyjny sposób. Tłumaczono to tym, że w kościele, gdzie mieszka Bóg, nie można się zarazić. Byli księża, którzy chodzili po swojej parafii z monstrancją, modląc się o oddalenie pandemii. Byli też tacy, którzy twierdzili, że choroba jest karą za grzechy i sprawiedliwi, żyjący zgodnie z przykazaniami Boga, nie muszą się jej obawiać. Jakby tego było mało, komisja bioetyczna Episkopatu uznała przyjmowanie szczepionek od dwóch producentów za niemoralne, bo przy ich produkcji wykorzystywano komórki pochodzące z aborcji.
Z przytoczonych przez Makowskiego i powszechnie znanych faktów wyłania się smutny obraz Kościoła, który czyny pedofilskie i inne niegodziwości moralne we własnym środowisku ukrywa i toleruje. W dodatku, ten zdegenerowany i do cna zepsuty Kościół prowadzi ewangelizację przy pomocy policji i prokuratury. Dlatego Makowski stwierdza: „Dzięki Kościołowi jestem ateistą, dzięki Bogu jestem wierzący”.
Ale przecież ten Kościół nie stał się taki w ostatnich latach. Kościół, nie jako wspólnota wiernych, ale jako instytucja, zawsze był taki od czasu, gdy katolicyzm stał się religią panującą w Europie. Zawsze bowiem dążono w nim do władzy i bogactwa, do zawierania sojuszy ołtarza z tronem i w sposób paternalistyczny traktowano wiernych, nie dopuszczając ich do współzarządzania. Kościół instytucjonalny ukradł wiernym Boga, stanął między Bogiem a ludźmi ogłaszając się bożym namiestnikiem. Ten namiestnik przyznał sobie prawo do swobodnego interpretowania Ewangelii, manipulowania wartościami, normami, rytuałami i powinnościami wiernych, aby uzyskać maksimum wpływów i bogactwa.
W każdej religii ludzie potrzebują Boga, aby poradzić sobie z lękami egzystencjalnymi. Po pierwsze, jest to lęk epistemologiczny, który wynika z niemożności pogodzenia się z nieskończonością czasu i przestrzeni. Te dwie podstawowe kategorie określające kontekst ludzkiej egzystencji są nieskończone. Życie ludzkie ma swój początek i koniec, podobnie jak wiele rzeczy, zjawisk i sytuacji, z którymi mamy do czynienia. Ale świat, w którym żyjemy, nie ma początku ani końca. Podobnie ma się sprawa z przestrzenią. Ograniczamy ją często do naszego pola widzenia lub celu rzeczywistej lub tylko wyimaginowanej podróży na naszym globie lub nawet w kosmosie. Wyobraźnia nas jednak zawodzi, gdy zdajemy sobie sprawę z nieskończoności kosmicznej przestrzeni. Niemożność zrozumienia nieskończoności budzi lęk, który domaga się jakiegoś wyjaśnienia tego fenomenu.
Po drugie, jest to lęk aksjologiczny przed brakiem lub relatywizmem wartości. Ludziom potrzebny jest ktoś, kto panuje nad światem, pilnuje ładu i porządku, ktoś wszechmocny i sprawiedliwy, kto za dobro wynagradza, a za zło karze. Trudno pogodzić się z sytuacją, w której panoszące się zło, w takiej czy innej postaci, nigdy nie miałoby być ukarane, a ludzie uczciwi nie doznaliby uznania i pociechy. Wielu ludzi pragnie opiekuna, kogoś, kto w ich dorosłym życiu przejmie funkcję rodzica. Modlitwa, czyli rozmowa z Bogiem, któremu można się pożalić, poprosić o pomoc lub podziękować za coś dobrego, dla wielu ludzi pełni funkcję terapeutyczną, dzięki której pozbywają się lęku przed niepewnością towarzyszącą ich egzystencji.
Po trzecie wreszcie, jest to lęk ontologiczny. Bóg jest potrzebny, aby oswoić lęk przed własną śmiercią. Ludziom trudno pogodzić się z myślą, że czeka ich nicość, a swoich bliskich będą tracić nieodwołalnie. Chcieliby mieć nadzieję, że po śmierci będą istnieć nadal, choć w zupełnie innej formie. Wiara w zbawienie, które czeka ich po śmierci, jeśli będą żyć zgodnie z przykazaniami swojej religii, taką nadzieję daje. Świadomość własnej świadomości skazuje na ciągły dyskomfort poczucia doczesności własnego życia. Nic dziwnego, że poszukuje się czegoś, co ów dyskomfort złagodzi.
W każdej religii ludzie poszukują zatem prawdy, dobra i nadziei, aby uporać się z lękiem istnienia. Te trzy wartości traktowane są jak platońskie idee, istniejące realnie w postaci tak czy inaczej rozumianego Boga. Tego Boga Kościół instytucjonalny zastąpił sobą, gdy powstał i rozwinął się jako ośrodek władzy. Ogłaszając się pośrednikiem między Bogiem a wiernymi, przejął nad nimi kontrolę, podejmując się zarządzania ich lękami egzystencjalnymi. W ten sposób idee prawdy, dobra i nadziei straciły swój niezmienny, boski charakter. Ich znaczenie stało się relatywne w zależności od tego, co okazuje się dobre dla Kościoła. Kościół organizuje życie duchowe wiernych, określa rytuały, precyzuje normy moralne i stawia rozmaite wymagania. Robi to jednostronnie, bez udziału wiernych, powołując się na Boga, którego poza Kościołem już nie ma. Sformalizowana, hierarchiczna organizacja, która wszelkimi sposobami dąży od wieków do zwiększania swoich wpływów i władzy, robi wszystko, aby wierni widzieli w niej przedstawiciela Boga. Temu ma służyć przepych ogromnych świątyń, bogactwo kolorowych szat liturgicznych i dziwaczny, archaiczny język. Bóg został zinstytucjonalizowany i podporządkowany interesom ludzkiej organizacji. Organizacja ta we własnym interesie dba o krzewienie wiary w Boga, ścisłe podporządkowanie sobie wiernych i jak największy wpływ na życie społeczne.
Ten wpływ był i jest niestety zły i – poza działalnością charytatywną – trudno się w nim dopatrzeć jakiegokolwiek związku z ideami prawdy, dobra i nadziei. Przede wszystkim Kościół opóźniał rozwój nauki, widząc w niej niezgodność z prawdami Objawienia. W przeszłości wielu badaczy zapłaciło życiem za swój upór w dążeniu do prawdy naukowej, a ich dzieła spłonęły na stosach. Jeszcze do niedawna Kościół kwestionował teorię ewolucji Darwina, opowiadając się za baśnią kreacjonizmu, jak to Bóg przez sześć dni tworzył świat, a siódmego odpoczywał. Kościół nigdy nie był zainteresowany tym, aby na skutek jego nauczania ludzie stawali się dociekliwi i krytyczni. Wręcz przeciwnie, zależało mu na tym, aby ludzie karmieni jego fantastycznymi opowieściami o rozmaitych cudach, łatwiej dawali mu się podporządkować. W nauczaniu Kościoła na uwagę zasługuje nacisk kładziony na grzech pierworodny, który popełnili Adam i Ewa nie słuchając boskiego zakazu. Czyż nie jest charakterystyczne, że największym grzechem z punktu widzenia każdej władzy jest grzech nieposłuszeństwa? Kościół, jak każda autorytarna władza, odmawia człowiekowi prawa do niezgody i buntu. Upatrywanie w posłuszeństwie i pokorze najważniejszych cnót człowieka pozbawia go godności, a tym samym go odczłowiecza.
Upatrywanie w Kościele źródła moralności prowadzi do fundamentalizmu, a tym samym do zaprzeczenia podstawowym wartościom humanistycznym, takim jak tolerancja, prawa człowieka i przyjęcie kategorii krzywdy ludzkiej, jako jedynego kryterium oceny moralnej. Jest zasadnicza różnica między moralnością religijną a humanistyczną. Ta pierwsza na plan pierwszy wysuwa przykazania, które upowszechnia Kościół. Ta druga w centrum stawia człowieka i wobec niego formułuje obowiązki moralne. Przyjęcie krzywdy, a nie posłuszeństwa wytycznym Kościoła, jako kryterium oceny moralnej, ma swoje istotne konsekwencje. Nie wystarczy już łatwe potraktowanie aborcji czy eutanazji jako bezwzględnego zła, ale trzeba te akty poddać wnikliwej analizie. Trzeba ocenić, co w konkretnym przypadku powoduje większą krzywdę: dokonanie tych aktów czy powstrzymanie się przed nimi. Z punktu widzenia etyki humanistycznej z góry należy odrzucić te przykazania religijne, które z kategorią ludzkiej krzywdy nie mają nic wspólnego, jak przestrzeganie postu czy święcenie świąt. Należy także odrzucić te, których przestrzeganie wprost do krzywdy ludzkiej prowadzi, jak zaniechanie terapii in vitro lub potępienie homoseksualizmu.
Czy trzeba przekonywać, która postawa moralna zapewnia większy ład i porządek społeczny? Czy podstawą owego ładu ma być ślepe posłuszeństwo przykazaniom Kościoła, wynikające z lęku przed karą po śmierci, czy też świadomość osobistej odpowiedzialności za rozwiązywanie trudnych dylematów moralnych? Człowiek postępuje zawsze moralnie wtedy, gdy dąży do uniknięcia czyjejś krzywdy, a przynajmniej do jej minimalizacji, a nie zawsze wtedy, gdy postępuje zgodnie z ogólnymi zasadami lub religijnymi przykazaniami. Przyjęcie na siebie roli arbitra w rozstrzyganiu dylematów moralnych jest oczywiście trudne i męczące, pełne rozterek i wątpliwości, ale na tym polega prawdziwe, godne i świadome człowieczeństwo, a nie na poszukiwaniu kogoś, kto wskaże drogowskaz, za którym trzeba bezmyślnie podążać. Kościół nigdy nie chciał, aby jego owieczki były ludźmi racjonalnymi i odpowiedzialnymi. Chciał, aby były one ludźmi posłusznymi jego przykazaniom. Jest to dla wielu ludzi wierzących wygodne tym bardziej, że nawet jeśli ulegając własnym słabościom, nie zawsze postępują zgodnie z tymi przykazaniami, to instytucja spowiedzi i luksus rozgrzeszenia sprawiają, że sumienie ich przesadnie z tego powodu nie gryzie.
Kościół kształtuje przekonanie, które ma silnie destrukcyjny wpływ na życie społeczne. Polega ono na uznaniu etyki religijnej za jedyną podstawę moralności. Oznacza to wykluczenie tolerancji dla niewierzących i potępienie pluralizmu wartości w życiu społecznym. Skoro moralność nieodłącznie jest związana z Kościołem, to niewierzących trzeba albo starać się nawrócić, albo potraktować jako ludzi gorszego sortu, od których należy się izolować i przed którymi należy się mieć na baczności. To z tego powodu zostaliśmy przyzwyczajeni, że ludziom wierzącym przysługują szczególne prawa – nie wolno obrażać ich uczuć, krytykując lub wyśmiewając ich obrzędy lub z niewystarczającym szacunkiem traktując symbole ich wiary. Ludzie niewierzący takich praw nie mają.
Kościół, mówiąc o nagrodzie lub karze po śmierci, zbyt mały nacisk kładzie na to, aby świadomość nieuchronnego końca własnej egzystencji skłaniała ludzi do zastanowienia, jak najlepiej wykorzystać czas swojego życia tu i teraz. Człowiek zdając sobie sprawę z doczesności swojego istnienia, nie może godzić się na wyzysk i krzywdę, którym towarzyszą zapewnienia, że po śmierci Bóg mu to wynagrodzi. A przecież tak właśnie księża pocieszają ofiary przemocy domowej, odmawiając im prawa do rozwodu, bo przecież rodziny nie wolno rozbijać. Świadomość, że życie ma swój absolutny koniec każe traktować je jako wartość największą. Pozwala to skuteczniej bronić się przed naciskiem rozmaitych przywódców i ideologów, którzy przekonują, że warto je poświęcić w obronie ojczyzny czy innych ideałów. Przykład ogłupienia islamskich terrorystów oddających życie w zbrodniczych zamachach w nadziei, że w zaświatach czekają na nich tabuny seksownych hurys, jest aż nadto wymowny.
Aby Kościół katolicki mógł zwrócić ludziom Boga, musiałby zniszczyć swoją instytucjonalną strukturę władzy i wrócić do tradycji pierwotnych gmin chrześcijańskich. Tylko wtedy mógłby otworzyć się na człowieka, każdego człowieka i okazywać mu zrozumienie i miłosierdzie. Jarosław Makowski ma nadzieję, że sekularyzacja będzie temu sprzyjać. Chciałbym, żeby Autor książki miał rację, bo taki Kościół, szukający Boga w służbie ludziom, a nie we władzy nad nimi, potrzebny jest wszystkim, zarówno wierzącym, jak i niewierzącym.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.