Z perspektywy powyborczego poniedziałku jedna, bodaj najprostsza przyczyna rysuje się tak: Polska jest dzisiaj nie tyle prawicowym, co skrajnie prawicowym krajem i poglądy dające się tak zakwalifikować najzwyczajniej ma większość obywateli Polski, a przynajmniej większość tych, których można zmobilizować do udziału w wyborach. A to jednak novum.
Karol Nawrocki został wybrany na prezydenta Polski. Stało się to niecałe dwa lata po tym, jak Polki i Polacy odsunęli od władzy jego partię i oddali stery państwa koalicji mainstreamowych demokratów. Analizy politologów i socjologów wykażą zapewne cały bezlik możliwych przyczyn tego werdyktu. Tymczasem z perspektywy powyborczego poniedziałku jedna, bodaj najprostsza przyczyna rysuje się tak: Polska jest dzisiaj nie tyle prawicowym, co skrajnie prawicowym krajem i poglądy dające się tak zakwalifikować najzwyczajniej ma większość obywateli Polski, a przynajmniej większość tych, których można zmobilizować do udziału w wyborach. A to jednak novum.
Niemal wszystkie kraje w naszej części świata, w różnym tempie, skręcają w kierunku skrajnie prawicowych „wartości”. Polskie wybory parlamentarne z 2023 r. można było dotąd optymistycznie uznawać za pierwiosnek zawracania trendu. Dzisiaj jednak widać, że trend ten w Polsce trwa nadal, zaś wynik z jesieni 2023 był jednostkowym i dość szczęśliwym wyjątkiem od tych prawideł, który ujawnił się w chwili pewnego zużycia określonej konstelacji prawicowej władzy oraz szczególnej i chyba niepowtarzalnej mobilizacji społecznej. Już kilkanaście miesięcy pozwoliło tym emocjom dawno opaść, a pozycja polskiej prawicy stała się silniejsza aniżeli przed 2023 r., czego może na pierwszy rzut oka nie widać z powodu jej fragmentaryzacji na trzy obozy.
Cała prawica jak jeden mąż
Pokazała to jak na dłoni I tura wyborów prezydenckich, gdy Nawrocki oraz kandydaci skrajnej prawicy: Sławomir Mentzen, Grzegorz Braun oraz Marek Jakubiak zdobyli łącznie ponad 50% głosów, a więc większość. II tura wyborów natomiast była dla tego obozu testem sprawczości i jedności, który wypadł pomyślnie. Ponad 90% wyborców Brauna i niewiele mniej Mentzena zagłosowało w II turze na Nawrockiego. Nawet jeśli nie uwzględnia to odpływu pewnej części tych wyborców (części, która wybrała w II turze absencję), to i tak była to dyscyplina robiąca wrażenie i wystarczająca do zneutralizowania dodatkowej mobilizacji wyborców niegłosujących z kolei w turze pierwszej, którą prowadził sztab kandydata KO Rafała Trzaskowskiego. Pomimo wzrostu frekwencji ogólnej pomiędzy turami z ok. 68 do prawie 72%, obóz prawicy utrzymał zasadniczo swoją przewagę z I tury i zgromadził poparcie 51% głosujących. Wiele mówi zwłaszcza wygrana kandydata PiS w grupie najmłodszych wyborców, w której był w I turze bardzo słaby, z ledwie czwartym wynikiem na poziomie niewiele ponad 10%. Teraz zgromadził w tej kohorcie większość, co jest znakiem zdyscyplinowanego przepływu do niego młodych wyborców Mentzena. Po I turze można było rzec, że bez „klocka” o nazwie „elektorat Mentzena” Nawrocki nie ma drogi do wygranej w wyborach. Jednak ten segment udało mu się nad wyraz dobrze podbić, szczególnie gdy się zważy, że w 2020 r. ówczesny kandydat PiS Andrzej Duda elektoratem Konfederacji (wówczas Krzysztofa Bosaka) musiał się z Trzaskowskim dzielić prawie po połowie.
Skąd ta zmiana? Jej najważniejszym ogniwem jest przejście PiS z pozycji prawicowych na skrajnie prawicowe w tych wyborach. Oczywiście, pojedynczym politykom PiS wypowiedzi skrajne zdarzały się w przeszłości już wielokrotnie. Niewątpliwie wskaźnikiem radykalizacji PiS był jego plan zmiany ustrojowej, który partia realizowała w latach 2015-23 w odniesieniu zwłaszcza do likwidacji rządów prawa na rzecz arbitralnej władzy własnej. Z dzisiejszej perspektywy jednak można zacząć rozważać taką tezę, że Jarosławowi Kaczyńskiemu w tamtych działaniach chodziło o cele związane z tzw. nagą władzą, poszerzeniem wpływów swojego środowiska i swoich własnych, przejęciem instytucji państwa pod kontrolę partii i zepchnięciem przeciwników politycznych i popierającej ich części społeczeństwa do defensywy na czas całego pokolenia, albo i dłużej. Nie był to jednak, być może, projekt stricte ideologiczny, zasadzający się na zbudowaniu autorytaryzmu o określonej barwie światopoglądowej, np. narodowo-katolickiej czy tym bardziej parafaszystowskiej. W swojej masie PiS jawił jako partia populistyczna, narodowo-konserwatywna i eurosceptyczna, ale nie skrajnie prawicowa. Raczej w stylu CSU lat 50. i 60. XX wieku, aniżeli w stylu Frontu Narodowego starego Le Pena w stylu lat 80. i 90. Postać Nawrockiego to zmienia.
O tym polityku parokrotnie mawiano, że wydaje się lepiej pasować do Konfederacji aniżeli do PiS. Oczywiście konkretnie do Ruchu Narodowego Bosaka, bo poglądy na gospodarkę, regulacje i podatki stawiają Nawrockiego jednak w pobliżu klasycznego PiS aniżeli wolnorynkowców Mentzena. Jednak jego zawodowy background jako aktora tzw. polityki historycznej, opartej o ściśle nacjonalistyczne resentymenty, rzeczywiście wybijał od samego początku na pierwszy plan jego nacjonalizm, bez trudności ocierający się o szowinizm i niechęć wobec większości narodów sąsiednich, zupełnie przysłaniając wątki staromodnego konserwatyzmu łączonego z rewolucyjnym zapałem do wywracania instytucji państwa, co jest od 35 lat znakiem firmowym Kaczyńskiego i ludzi Porozumienia Centrum. Przez bardzo wielu wyborców Mentzena i Brauna Nawrocki mógł być postrzegany jako „swój” i teraz jako prezydent stanie się akuszerem przyszłej ultraprawicowej koalicji, która najpewniej przejmie władzę po kolejnych wyborach parlamentarnych.
Ku skrajnej prawicy
Jest kilka czynników czytelnie pokazujących przesunięcie się całego obozu polskiej prawicy ku skrajnej flance. To jej zgoda na przywrócenie przez Brauna czystego i niezawoalowanego nijak antysemityzmu na „salony” polskiej debaty publicznej. To dołączenie w zasadzie całego PiS do Brauna i Mentzena w zakresie postaw antyukraińskich, nie tylko już w odniesieniu do traktowania mieszkających w Polsce uchodźców, ale także w odniesieniu do samego podtrzymania postawy sojuszniczej Polski wobec Ukrainy w obliczu naporu rosyjskiego imperializmu na naszą część świata. Nawrocki, nowy prezydent Polski, podpisał publicznie zobowiązanie o sprzeciwie wobec przyjęcia Ukrainy w przyszłości do NATO. Zapewne dołączy do tego sprzeciw wobec jej integracji z Unią Europejską, gdyż postawa ta okaże się wygodna w kontekście spodziewanych protestów rolników i innych grup interesu. Generalnie wydaje się zachodzić – ułatwiany naturalnie także wizją Donalda Trumpa – proces przekalibrowania pisowskiego spojrzenia na zagrożenie rosyjskie dla Polski. Do wyboru Trumpa istniał pewien chybotliwy konsensus między PiS a partiami demokratycznymi, że Polska stawiać winna na NATO i bliską współpracę z zachodnimi sojusznikami, a także na rozbudowę potencjału własnej armii. Zmiana paradygmatu polityki Waszyngtonu i analiza gry strategicznej, jaką państwa takie jak Węgry i Słowacja toczą u zbiegu oddziaływań rosyjskich i amerykańskich w naszym regionie, wydaje się skłaniać PiS do testowania alternatywnego kursu polegającego na wysyłaniu do Moskwy przyjaznych sygnałów i stawianiu na to, że w ten sposób zniknie się z kremlowskiej listy potencjalnych celów. To kurs zgodny z wizją Konfederacji, a wybór Nawrockiego może stworzyć odpowiednie warunki do próby przełożenia zwrotnicy w polityce wschodniej całej polskiej prawicy. Zwłaszcza że od lat cierpi już ona z powodu geopolitycznych barier dla ogłoszenia swojej sympatii wobec antyzachodniej retoryki rosyjskiego ultrakonserwatyzmu, której oceny przecież podziela.
Doświadczenie PiS w zakresie przejmowania kontroli nad państwem i wymiarem sprawiedliwości, w przypadku pozyskania sojuszników/koalicjantów w postaci Bosaka i Brauna, może poprowadzić poza tym do ideologizacji projektu budowy ustroju tzw. nie-liberalnej (lub plebiscytowej) demokracji, co jest tylko politologiczną nazwą dla autorytaryzmu, który nadal poddaje się ocenie wyborczej, a wyniki głosowań nie są w nim manipulowane przez zakaz działalności partii opozycyjnych, a przez stworzenie nierównych warunków w walce o głosy (kazus węgierski lub turecki). Inaczej niż w latach 2015-23, przejmowanie państwa przez partię nie będzie już wyłącznie funkcją kontroli nad władzą w najdrobniejszym aspekcie, a projektem ideologicznym. Pod koniec poprzednich rządów prawicy ten kierunek sygnalizowało środowisko Ziobry, teraz stanie on w centrum agendy. Ostatecznym skutkiem będzie nierówność praw i wolności obywatelskich: będą one szerokie (nawet poszerzone) dla obywateli o prawicowych poglądach, zaś radykalnie przystrzyżone dla reszty. Wolność słowa będzie, ale pewne zestawy idei i poglądów otrzymają zakaz głoszenia publicznie pod rygorem kary. Organizacje pozarządowe zostaną pozbawione wsparcia krajowego, a za wsparcie zagraniczne będzie im grozić domiar podatkowy lub zwyczajne rozwiązanie. W listy wyborcze opozycji rozpoczną się ingerencje w postaci dyskwalifikowania niektórych kandydatów. Krytyczne wobec rządu media zostaną zmarginalizowane do postaci niszowych portali internetowych lub półdzikich rozgłośni radiowych. Zachowania i przemieszczanie się obywateli zostanie poddane ścisłej kontroli z użyciem najnowocześniejszych technologii, co wywoła tzw. efekt mrożący na szeroką skalę. Pojawi się iunctum pomiędzy poszerzaniem możliwości rozwoju zawodowego a porzuceniem aktywności opozycyjnej lub przejściem do obozu władzy. Program szkolny zostanie skrajnie zideologizowany. Krytycznych wobec rządu polityków, liderów opinii, dziennikarzy, publicystów czy aktywistów społecznych czeka prześladowanie, chyba że przyjmą ofertę milczenia. To tylko niektóre elementy polityki prawicowego rządu, których należy się spodziewać po 2027 r. Oczywiście nawet nie trzeba dodawać, że szansa na jakikolwiek postęp w zakresie praw osób LGBT oraz praw reprodukcyjnych kobiet znika co najmniej do 2030 r., lecz najpewniej na wiele dłużej.
Demokraci bez perspektywy rządzenia
Dla obecnej koalicji ugrupowań demokratycznych wybór Nawrockiego po Dudzie oznacza utratę perspektywy faktycznego rządzenia krajem w jakimkolwiek momencie w czasie kadencji 2023-27. W zasadzie następuje unieważnienie wyboru tej koalicji przed dwoma laty. Pojawia się obecnie wiele głosów, że porażka Trzaskowskiego jest „rachunkiem” wystawionym koalicji demokratycznej za nikłe dotąd wyniki rządzenia. Być może liderzy tej koalicji ponoszą winę, bo niewystarczająco to komunikowali, ale trudno się zgodzić na rozliczanie rządu i koalicji z zadań, do realizacji których nie dostała od tychże samych wyborców narzędzi. Inaczej niż PiS w roku 2015, koalicja demokratów nie otrzymała w 2023 r. mandatu do sprawowania władzy w pełnym tego słowa znaczeniu, jako że nie otrzymała mandatu do stanowienia prawa. Dla wszystkich ludzi posiadających elementarną wiedzę o polityce musiało być jasne, że jesienią 2023 koalicja otrzymała mandat do administrowania państwem i realizacji zmian tam, gdzie wystarczające jest rozporządzenie rządu. I tak parokrotnie wychylała się daleko z okna pociągu zdarzeń i pewne newralgicznie istotne pułapki ustrojowe rozbrajała uchwałami Sejmu (za co bywała częściowo trafnie krytykowana). Wszyscy wyborcy demokratów musieli mieć świadomość, że oddawanie jej władzy jest dwuetapowe, a tylko jeden z nich mógł się dokonać przed dwoma laty. Drugim etapem, koniecznym do stanowienia przez demokratów faktycznego prawa, musiało być oddanie im prezydentury wiosną 2025. Wyborcy postanowili jednak inaczej i utrzymali stan tzw. kohabitacji, w której pisowski prezydent – teraz tylko o innym nazwisku – będzie przy pomocy weta nadal uniemożliwiać koalicji stanowienie prawa. To zaś oznacza, że w tej kadencji nie będzie żadnych podstaw ani warunków, aby rząd Donalda Tuska rozliczać z jego skuteczności rządzenia. On tej skuteczności nie miał i przez całą kadencję mieć nie będzie nie z powodu własnej niemocy, tylko braku konsekwencji pewnej grupy wyborców, która albo zagłosowała w 2023 inaczej niż teraz, albo nie „dowiozła” i nie oddała obecnie głosu wcale.
Konsekwencje wyboru Nawrockiego są jednak oczywiście jeszcze bardziej poważne aniżeli jedna zmarnowana 4-letnia kadencja. Nawet gdyby zdarzył się polityczny „cud” (a cudów w polityce akurat nie można nigdy wykluczyć, zwłaszcza gdy mowa o przyszłości) i koalicja demokratów wygrała wybory parlamentarne w 2027 r. (byłby to „cud”, bo obecnie poparcie dla KO i PiS jest wyrównane, lecz partie skrajnej prawicy mogą liczyć na nawet do 20% poparcia, podczas gdy małe partie demokratyczne nie pokonują wyborczego progu), to większość kolejnej kadencji także będzie naznaczona niemożnością stanowienia przez demokratów prawa. Nawrocki pozostanie dysponentem weta prezydenckiego do sierpnia 2030 r., a więc przez bez mała trzy z czterech lat kadencji Sejmu i Senatu 2027-31. Z drugiej zaś strony, wielce prawdopodobna wygrana prawicy i skrajnej prawicy w 2027 r. oddaje tym ekstremistycznym siłom politycznym pełnię kontroli nad państwem i szeroko otwiera wrota realizacji programu plebiscytowego autorytaryzmu dzięki obsadzeniu prezydentury ich człowiekiem przez większość kadencji 2027-31.
Amoralność wyboru Nawrockiego
Najbardziej dosadnym znakiem zdyscyplinowania wyborców obozu szeroko pojętej autorytarnej prawicy oraz znakiem jego radykalizacji w kierunku swoistego fanatyzmu prawicy skrajnej jest jeszcze kontekst osobowy dokonanego wyboru. Otóż PiS ani nie wystawił w tych wyborach jednego ze swoich relatywnie umiarkowanych polityków, ani człowieka o silnych intelektualnych walorach, ani inspirującego mówcy czy lidera, ani doświadczonego przywódcy o mocnej pozycji międzynarodowej, ani godnego szacunku starszego pana legitymizującego się doświadczeniem i dorobkiem, ani znanego człowieka gorliwej wiary katolickiej nieskazitelnie żyjącego według tradycyjnych wartości. Do II tury nie wszedł też, jako reprezentant szeroko rozumianej prawicy, Mentzen, czyli relatywnie najmniej kontrowersyjny z kandydatów prawicowych, który ma co prawda na koncie niemało wypowiedzi oburzających i nieprzemyślanych, ale na ten moment także szafę wolną od wypadających z niej trupów.
Nie. Wysoka dyscyplina i mobilizacja niemal całego elektoratu prawicy ujawniła się w II turze pomimo tego, że kandydatem, przy nazwisku którego przyszło tym prawie 11 milionom ludzi postawić krzyżyk, był Karol Nawrocki. A prezes IPN i prezydent-elekt w toku tej kampanii okazał się być człowiekiem wywodzącym się z bardzo „nieciekawego” świata. Przez lata obcował, nie wydaje się że niechętnie, z ludźmi o nawet neonazistowskich poglądach, uwikłanych w czyny przestępcze obejmujące akty przemocy. Z dumą przyznawał, że brał udział w kibolskich ustawkach, czyli bił i krzywdził dla przyjemności innych ludzi. Prasa ujawniła, że grupa, do której przynależał, co najmniej raz groziła przypuszczeniem ataków nie tylko na konkurencyjne grupy kibolskie, ale także na zwykłych ludzi jadących na mecz, na przykład rodziny z dziećmi. Prasa znalazła poszlaki związków Nawrockiego z wymuszeniami mieszkań od bardzo starych, schorowanych, niedołężnych i intelektualnie już niedomagających ludzi. Pewnym i udokumentowanym jest, że prezydent-elekt wziął przynajmniej raz bezpośrednio udział w takim procederze, wymuszając wykup po preferencyjnej cenie komunalnego mieszkania przez starego przestępcę seksualnego, po czym wymusił odstąpienie mu przezeń lokalu w zasadzie nieodpłatnie, jedynie za rzekomą pomoc życiową, którą najzwyczajniej przestał świadczyć. Jeszcze bardziej szokujące były doniesienia o powiązaniach młodego Nawrockiego (jako studenta) z grupami sutenerów i zaangażowanie w dostarczanie prostytutek gościom hotelowym w Sopocie.
Wysoka polaryzacja polityczna (w sensie otwartej nienawiści pomiędzy nie tylko samymi obozami politycznymi, ale nawet ich wyborcami) stworzyła we współczesnym świecie warunki wybierania na wysokie urzędy ludzi, którzy jeszcze nie tak dawno byliby wykluczani z życia politycznego po ujawnieniu prawdy o ich życiorysach. Na pewno przykład Donalda Trumpa pokazuje, że związany silnie emocjonalnie elektorat staje się niezdolny do wycofania poparcia „swojemu człowiekowi” niezależnie od brudów, jakie na jego temat wychodzą na jaw. Jest być może tak, że nawet brutalna zbrodnia nie wykluczyłaby kandydata prawicy z rozgrywki politycznej w spolaryzowanym społeczeństwie. W odniesieniu do Karola Nawrockiego trzeba zaznaczyć, że jego lista teoretycznie dyskwalifikujących faktów jest tak pokaźna, że chyba przebija nawet „dorobek” prezydenta USA. Jak katolicy i chrześcijanie mogli oddać na niego głos, przekracza zasadniczo ludzkie pojmowanie.
Naród i wyborcy, którzy zdecydowali o wyborze takiej postaci jak Nawrocki na najwyższy urząd w państwie, wystawili jednak sobie samym druzgocące świadectwo. Wybór Nawrockiego to hańba dla Rzeczpospolitej i jest to hańba właśnie wyborców prezydenta-elekta. Czy po ludziach, którzy tak zagłosowali, można spodziewać się empatii wobec człowieka skrzywdzonego? Czy można założyć, że pochylą się nad potrzebującym? Pomogą słabszemu i bitemu? Obawiam się, że raczej będą bić brawo i zachęcać bijącego. I to jest najsmutniejszy wniosek płynący z zakończonej rozgrywki wyborczej. Nie jest nim wygrana kandydata PiS. Nie jest oznaka rychłego powrotu prawicy do władzy. Nie jest nim nawet radykalizacja tej prawicy w kierunku skrajnym. Jest nim triumf postawy nieludzkiej, jakiegoś nowego zdziczenia obyczajów, nowego wymiaru zatracenia wszelkich już kompasów moralnych. To wniosek najbardziej pesymistyczny, ponieważ nie pozwala wiązać nadziei z przyszłością Polski i stawia wielki znak zapytania przy zasadności wszelkich inicjatyw zorientowanych na pracę na jej rzecz.
