Jako ludzkość jesteśmy odpowiedzialni za to, co teraz zaczyna nam zagrażać – na wiele różnych sposobów, pozornie niepowiązanych z tym zjawiskiem.
Rok 2020 mija pod znakiem pandemii koronawirusa – zmian, niepokoju, nieprzewidywalności, kryzysu, lęku o przyszłość. Zarówno zdrowie publiczne, jak i kondycja służby zdrowia zostały znacząco nadszarpnięte przez COVID-19. Większość systemów opieki zdrowotnej doznało bezprecedensowego obciążenia, wielu wręcz grozi zapaść. W związku z rozprzestrzeniającą się pandemią zmobilizowano wszelkie siły i środki oraz wprowadzono liczne restrykcje i obostrzenia, które – obok próby zahamowania dyspersji choroby – poskutkowały zmianami w środowisku, które powinny skłaniać nas do istotnej refleksji.
Po kilku tygodniach marcowego lockdownu zauważono znaczący spadek koncentracji zanieczyszczeń powietrza, a ukazujące to zdjęcia NASA krążyły w mediach społecznościowych niczym optymistyczne memy. Stanęła produkcja, gospodarka niepewnie wstrzymała oddech, drastycznie spadła liczba samochodów na ulicach naszych miast. Wskutek wprowadzonych restrykcji do atmosfery dostało się znacząco mniej gazów cieplarnianych niż w analogicznych wcześniejszych okresach, podniosła się przejrzystość i jakość wód, dzikie zwierzęta zaczęły pojawiać się w miejscach, w których nie widziano ich od lat. W cieniu rozgrywających się dramatów z chorymi i zmarłymi na COVID-19 i ich bliskimi na pierwszym planie, lęku o rozwój pandemii i stan zdrowia publicznego oraz kulejącej służby zdrowia, natura dała sygnał, że jest gotowa do powrotu do stanu równowagi – tej, z której już dawno ją wytrąciliśmy. Oczywiście, chwilę później – po zniesieniu najbardziej restrykcyjnych obostrzeń – sytuacja w szybkim tempie zaczęła wracać do „normy”.
Normy, którą sobie sumiennie – jako mieszkańcy wszystkich krajów świata – wypracowaliśmy w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Oczywiście w nierównomierny sposób i w różnym czasie – to kraje wysokorozwinięte zyskały najwięcej na zanieczyszczeniu środowiska i degradacji przyrody, a kraje rozwijające się w zdecydowanym stopniu ponoszą tego konsekwencje. Co jest więc tą normą? To powietrze pełne rakotwórczych i mutagennych substancji, nieuchronnie zbliżająca się katastrofa klimatyczna z licznymi, zróżnicowanymi konsekwencjami – od podnoszenia poziomu temperatur po konflikty zbrojne, to wody z wysoką koncentracją mikroplastiku czy pozostałościami antybiotyków, gleby nasycone chemikaliami, ginące gatunki, zdegradowane ekosystemy, miasta zalane betonem i wszechobecna ludzka interwencja w imię galopującego wzrostu opartego na eksploatacjonistycznej gospodarce zasobami, które się nieuchronnie kończą.
Nie jest wiedzą tajemną jak wygląda stan naszej planety i w jakim stopniu uległa ona przekształceniu. Nie powinno być także dla nikogo niespodzianką, w jaki sposób procesy zachodzące w środowisku wywołują sprzężenia zwrotne obciążając ludzkie zdrowie, komfort życia czy gospodarkę wskutek generowania olbrzymich kosztów zewnętrznych. Jednak wydaje się, że od świadomości tej zbyt ochoczo uciekamy. I to w czasach, w których dostęp do rzetelnej wiedzy, opracowań naukowych czy statystyk jest łatwiejszy niż kiedykolwiek wcześniej, osiągalny za pomocą kilku uderzeń palców w urządzenie elektroniczne. Niestety raporty zespołów naukowców z m.in. Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu, programu The Lancet Countdown, międzynarodowych agencji jak Europejska Agencja Środowiska czy licznych opracowań Komisji Europejskiej i ich streszczenia czy choćby blogi, kanały informacyjne czy „zielone wiadomości” są znacząco mniej fascynujące dla odbiorców – co widać po zainteresowaniu nimi mainstreamowych mediów – niż nic nieznaczące chwilowe fascynacje informacjami wywołującymi krótkotrwałe uczucie ekscytacji. Dzieciom w wieku szkolnym łatwiej jest rozróżniać marki samochodów niż kształt liści drzew czy poszczególne rośliny, które mogą obserwować przez szybę samochodu w drodze do szkoły. Dorośli pędzą ku nieograniczonej konsumpcji, która pozornie zaspokajać by mogła potrzebę bezpieczeństwa, samorealizacji czy uznania, jednak najczęściej pozostawia uczucie pustki, skutkujące niespotykaną dotąd skalą problemów psychicznych, wypalenia czy braku sensu życia, najdotkliwiej diagnozowanych w krajach wysoko rozwiniętych.
Każdej minuty kilkanaście osób umiera z powodu oddychania zanieczyszczonym powietrzem, kilkadziesiąt z powodu różnorodnych skutków zmiany klimatu, kilkanaścioro dzieci z głodu. Co sekundę do atmosfery dostaje się ponad 100 ton dwutlenku węgla – gazu cieplarnianego odpowiedzialnego za powstanie i nasilenie problemu zmiany klimatu. A naukowcy nie mają wątpliwości – zmiana klimatu ma pochodzenie antropogeniczne. Żaden wybuch wulkanu czy plamy na słońcu nie mogą równać się z olbrzymią ilością gazów cieplarnianych emitowanych wskutek spalania paliw kopalnych, deforestacji czy hodowli przemysłowej zwierząt. Jako ludzkość jesteśmy zatem odpowiedzialni za to, co teraz zaczyna nam zagrażać – na wiele różnych sposobów, pozornie niepowiązanych z tym zjawiskiem.
Zmiana klimatu nie jest bowiem jedynie podnoszeniem poziomu temperatury o stopień czy półtora względem poziomu z epoki przedprzemysłowej. Jest to skomplikowany, zachodzący w warstwach powłoki Ziemi proces, który skutkuje konsekwencjami takimi jak wielotygodniowe czy wielomiesięczne wręcz susze, ekstremalne zjawiska pogodowe – huraganowe wiatry, nawalne deszcze, trąby powietrzne, gradobicia, zalewanie obszarów uprawnych wskutek podnoszenia się poziomu oceanu światowego, czy fale upałów – które statystycznie na przestrzeni ostatnich lat zdarzają się o wiele częściej niż wcześniej. Do tego w konsekwencji zmiany stref klimatycznych i obszarów występowania organizmów żywych wzmaga się rozprzestrzenianie chorób zakaźnych, w tym wektorowych – jak wszystkim w Polsce znana już borelioza, Gorączka Zachodniego Nilu czy Denga, która już teraz bezpośrednio zagraża kilku miliardom ludzi. Dalszymi konsekwencjami kryzysu klimatycznego będą konflikty zbrojne o dostęp do wody i pożywienia, masowy głód i migracje. Migracje, które trudno sobie w tej chwili nawet wyobrazić – szacuje się, że w najbliższych latach do Europy może próbować się dostać ok. 100 milionów ludzi uciekających z obszarów, które nie będą nadawać się do życia. Choć i w Europie życie również będzie coraz trudniejsze. Oprócz fal upałów czy suszy, wedle przewidywań naukowców, zmiana klimatu może przyczynić się do występowania kolejnych pandemii, choćby wskutek uwolnienia kilkudziesięciu niepoznanych jeszcze patogenów z topniejących lodowców.
W tej samej chwili rządy najbogatszych krajów świata negocjują międzynarodowe zobowiązania dotyczące redukcji emisji gazów cieplarnianych, Stany Zjednoczone spektakularnie opuszczają Porozumienie Paryskie (z nadzieją rychłego powrotu po zaprzysiężeniu prezydenta Bidena), nasz rodzimy rząd wyhamowuje ambicje dotyczące neutralności klimatycznej, ignorując alarmujące głosy naukowców i ekspertów. Światłem w tunelu są działania Unii Europejskiej takie jak wdrażanie koncepcji Europejskiego Zielonego Ładu, zwiększenie ambicji redukcji emisji do 55%, rosnące ceny uprawnień do emisji czy Fundusz Odbudowy z jasnymi pryncypiami w kwestii przeznaczania przydzielonych środków. Jednak dzieje się to wciąż zbyt wolno. Każda tona gazów cieplarnianych emitowana do atmosfery, każda szkoda dla ekosystemu, każde zanieczyszczenie deponowane w środowisku to szkoda dla zdrowia i życia ludzi oraz obciążenie życia przyszłych pokoleń.
Dlatego rok 2020 i jego skomplikowane meandry zdrowotno-społeczno-gospodarcze mogą być okazją do pogłębionej dyskusji nad tym, co zrobiliśmy z miejscem, w którym żyjemy i które powinno nam zapewniać bezpieczeństwo i schronienie. Każdy kryzys jest szansą na zmianę, szansą na podjęcie decyzji, które mogą wyhamować– bo już nie cofnąć – destrukcję zachodzącą w naszym otoczeniu.
Wymaga to jednak kilku składowych: świadomości, otwartości na zmianę i zaangażowania. Co więc – wykorzystując wiedzę i dostępne nam narzędzia – powinniśmy w pierwszej kolejności wdrożyć, by zapobiec odejściu świata, jaki znamy? Przede wszystkim radykalnie zredukować emisję gazów cieplarnianych ze wszystkich źródeł, dostosowywać się do międzynarodowych zobowiązań i ambicji klimatycznych, zrozumieć, że jesteśmy – jako kontynent, kraj i każdy z osobna – odpowiedzialni za tę sytuację. Powinniśmy również niezwłocznie zmienić panujący aktualnie paradygmat dotyczący nieograniczonej konsumpcji dóbr niebędącymi dobrami pierwszej potrzeby. Niezbędne jest rozwijanie gospodarki o obiegu zamkniętym i rozwój recyclingu, w czym istotny udział powinni mieć przedstawiciele biznesu na zasadzie „zanieczyszczający płaci”. Istotne jest wyznaczanie nowych trendów dietetycznych w kierunku diety roślinnej, nie tylko z powodów etycznych, ale również środowiskowych – chów przemysłowy to jeden z głównych kontrybutorów do zmiany klimatu, a deforestacja lasów, w tym lasów tropikalnych pod uprawy monokulturowe postępuje w galopującym tempie.
Powinniśmy budować zdrowe, zrównoważone miasta, oparte na modelu niskoemisyjnym z wykorzystaniem koncepcji miast 15-minutowych. Zdecydowanie powinniśmy również słuchać głosu naukowców i nauki oraz walczyć z dezinformacją czy przekazami pseudoekspertów dotyczących zmiany klimatu i ochrony środowiska – wyznaczanie pozytywnych trendów przez osoby rozpoznawalne to jedno, dawanie głosu osobom niewykwalifikowanym to drugie. Ważna jest także aktywność indywidualna, edukowanie, włączanie się do lokalnych inicjatyw pro-środowiskowych i pro-klimatycznych. Oraz myślenie o naszych codziennych wyborach w kontekście środowiskowym – od źródła ogrzewania po rezygnację ze stosowania opakowań plastikowych podczas robienia zakupów. I przede wszystkim oczekiwanie od polityków i decydentów działania w naszym imieniu i w naszym interesie – jako, że posiadamy konstytucyjne prawo do życia w zdrowym i czystym środowisku. Głosujmy na tych, którzy rozumieją współczesne wyzwania środowiskowe i mają odwagę im sprostać.
Posiadamy ekspertyzy naukowe oraz wszelkie narzędzia do wprowadzenia zmian, które mogą zapobiec najgorszemu. Tylko czasu mamy niestety coraz mniej. Współdziałajmy i po tej okazji do refleksji, jaką daje nam rok 2020, wykorzystajmy go mądrze.