Rosja bierze, co chce, a świat, nie chcąc ryzykować konfliktu zbrojnego, może tylko apelować. Ale działania Putina już nie mają tak pozytywnego oddźwięku w społeczeństwie, jak w przypadku aneksji Krymu. Dr Łukasz Jasina, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych komentuje dla nas kolejne zaostrzenie sytuacji na linii Ukraina-Rosja.
Marek Lewoc: Minęło kilka dni od wybuchu kryzysu na Morzu Azowskim. Czy sytuacja się uspokoiła czy napięcie się utrzymuje?
Dr Łukasz Jasina: Ten kryzys trwa, ale chwilowo sie uspokoił w sensie militarnym W tej chwili Rosja często nadal blokuje Cieśninę Kerczeńską i Morze Azowskie dla ukraińskich statków.. Europa zachodnia, USA i organizacje międzynarodowe nie są w stanie tego kryzysu rozwiązać. Dzieje się z grubsza coś, co dobrze znamy z tego rejonu świata od wielu lat – niemożność rozwiązania tego i powstrzymania mocarstwa, które ma agresywne zapędy.
ML: Czy ostatnie działania rosyjskie mają na celu przejęcie Morza Azowskiego jako swoich wód terytorialnych? Czy chodzi o coś więcej?
ŁJ: Są na ten temat różne opinie. Moja jest taka, że Rosja dąży do uczynienia Morza Azowskiego swoim morzem wewnętrznym, odepchnięcia Ukrainy, tak jak to zrobiła już na Krymie, który okupuje, pozbawienie Ukrainy ekonomicznego sensu korzystania z tego morza i symbolicznego przejęcia kolejnego fragmentu ukraińskiej przestrzeni państwowej. Przy okazji jest to ważne dla Rosji również z powodu ich wewnętrznych uwarunkowań – chodzi tu choćby o kwestie ich dostępu do tego morza i symbolicznego usunięcia Ukrainy z rejonu Kerczu i Krymu.
ML: Czy Morze Azowskie jako morze wewnętrzne ma dla samej Rosji jakieś znaczenie gospodarcze?
ŁJ: To jest morze, nad którym leżą ważne rosyjskie porty, np. Rostów nad Donem i Taganrog. Morze, które oblewa Krym. Rosja symbolicznie chciałaby w ten sposób kontynuować wygraną kampanię krymską z 2014 roku. Sytuacja, w której Rosjanie propagandowo twierdzą, że Krym jest ich, ale ukraińskie statki dalej sobie koło niego przepływają, nie mieści się w symbolice Władimira Putina. Obok uwarunkowań czysto gospodarczych, Rosja lubi dominować na różnych akwenach.
ML: Czy awanturnicza polityka zagraniczna faktycznie pomaga Putinowi na poprawę notowań po reformie emerytalnej?
ŁJ: Prezydentowi Putinowi spadło poparcie, nawet w badaniach oficjalnych ośrodków. Istnieć więc może związek. Wszyscy wiemy, że prezydent Putin swoje gigantyczne poparcie uzyskał dzięki zaborowi Krymu. Na pewno w arsenale tego polityka mogą znajdować się takie działania. Z drugiej strony brakuje na razie danych o ponownym wzroście poparcia dla prezydenta. Jeżeli próbował to wykorzystać, to na razie mu się to nie udało. Zresztą drugi polityk zaangażowany w ten spór, Petro Poroszenko, także próbował zdyskontować politycznie to co się stało na Morzu Czarnym i Azowskim i również nie ma z tego korzyści.
ML: Czy Rosjanie nie są już zmęczeni koncentrowaniem sił i środków państwa na odcinku zewnętrznym?
ŁJ: Rosja nie wygrywa konfliktu z Ukrainą, poza oczywiście wprowadzeniem krwawych uzurpatorskich dyktatur w Donbasie czy zajęciem Krymu, nie była w stanie Ukrainy pokonać. Nie wygrywa również międzynarodowo. Między innymi efektem kryzysu w Cieśninie Kerczeńskiej będzie to, że nie uda się rządowi rosyjskiemu, lobbystom a także popierającym działania Putina rządom zachodnim, takim jak np. włoski, przeprowadzić zniesienia sankcji wobec Rosji. Rosja wykrwawia się na tej wojnie i ludzko, i finansowo – zarówno z powodu sankcji, jak i kosztów wojskowych. Do tego społeczeństwo powoli przestaje to kupować. Jednak do kryzysu władzy Władimira Putina jest wciąż jeszcze bardzo daleko.
ML: Czy Rosja szykuje się do eskalacji konfliktu czy też powoli będzie on wygaszany?
ŁJ: Wiemy, że ten przywódca zawsze używał eskalacji jako opcji, więc opierając się na prawniczej zasadzie Cui bono możemy podejrzewać, że może jej użyć także teraz. Ale to wciąż są przypuszczenia, poparte doświadczeniami. Władimir Putin kilkakrotnie eskalował, prowokował, blokował ruch morski Ukrainy. Ten kryzys, który obserwowaliśmy kilka dni temu to wierzchołek góry lodowej, ale to trwało od 2014 roku.
ML: Jak stan wojenny wprowadzony w 10 obwodach graniczących z Rosją wpłynął na wewnętrzną politykę Ukrainy i życie codzienne?
ŁJ: Nie wpłynął w żaden znaczący sposób. Jest odbierany przez obywateli jako działanie konieczne, ale jednak głównie o charakterze symbolicznym, propagandowym. Zobaczymy na ile ten cały akt przyda się prezydentowi Poroszence – na razie na 5 miesięcy przed wyborami jego poparcie nie rośnie.
ML: Jakie możliwości działania mają Ukraińcy w sprawie odzyskania swoich marynarzy i dostępu do żeglugi przez Cieśninę Kerczeńską?
ŁJ: Mogą liczyć tylko i wyłącznie na wsparcie wspólnoty międzynarodowej. Rozróżnijmy dwie kwestie. W przypadku aresztowanych marynarzy wspólnota międzynarodowa będzie pewnie pomagać Ukrainie w próbie ich oswobodzenia, ale i tak wszystko kończy się na geście Rosji. Jeżeli Rosja chce coś zrobić, to wtedy wypuszcza swoich więźniów, tak jak Chodorkowskiego czy Sawczenko. W przypadku Cieśniny Kerczeńskiej jest znacznie gorzej. Nie da się odebrać, czegoś co Rosja sobie wzięła inaczej, niż siłą. A nikt nie chce zaryzykować z Rosją otwartego konfliktu militarnego. Czyli formalnie Zachód nie uznaje zaborów, które Rosja dokonała w 2014 roku, ale de facto Rosja kontroluje Krym i będzie go kontrolowała. To jest przerażająca konstatacja, ale niestety prawdziwa.
ML: Jak Unia Europejska i USA mogą efektywnie wesprzeć Ukrainę w konflikcie z Rosją? I dlaczego tego nie robią?
ŁJ: Mogą naciskać, mogą od Rosji wielu rzeczy żądać, ale nie mają gwarancji, że Rosja w czymś im ustąpi. Ale w tej kwestii nie jest tak źle. Pamiętam czas w przededniu roku 2014, kiedy na Rosję nikt w żadnej sprawie nie naciskał. Prezydent USA wbrew pozorom bardzo mocno naciska. To jest często niezauważalne przez negatywny stosunek wielu ludzi do Trumpa, ale w tej sprawie robi on dużo dobrego. Dużo też robi dyplomacja krajów unijnych (warto pamiętać o dobrych działaniach polskiej dyplomacji), ale wątpliwe, by ta skala działania coś dała.
Dr Łukasz Jasina – historyk i filmoznawca, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.