Tylko spokojnie. Leci z nami premier.
W czasie kiedy redaktorzy „Liberté!” poprosili mnie o napisanie artykułu na temat społecznych skutków kryzysu gospodarczego w Polsce, w mediach na dobre szalała kryzysowa medialna burza. Każdy dzień przynosił nowe informacje na temat upadających banków (na Zachodzie), upadających przedsiębiorstw (na Zachodzie ), słynna już także stała się wyprawa samolotami firmowymi prezesów GM po pieniądze do Waszyngtonu. Tymczasem w Polsce, przynajmniej do końca 2008 roku, rząd z ministrem finansów i premierem na czele spokojnie mówili, że wprawdzie załamanie gospodarcze jest widoczne na Zachodzie, ale fundamenty naszej gospodarki są silne i nie powinniśmy wpadać w panikę. Spokojny Tusk na tle światowych zawirowań naprawdę robił wrażenie. Można było tylko zadawać sobie pytanie, czy sam premier jest rzeczywiście tak pewny siebie i naprawdę wie, co mówi, czy może sam premier po prostu nie wie, co mówi, a mówi to, co podpowiedzą mu ludzie od PR. I jedno, i drugie okazuje się prawdą, specjaliści od PR doradzali, żeby nie panikować, żeby rząd nie dawał powodu do budowania negatywnych nastrojów (kryzys wszak ma zawsze silne psychologiczne podstawy, nie bez kozery tak uważnie są śledzone nastroje konsumenckie w ostatnim czasie), z drugiej strony Polska nie mogła w ten czy w inny sposób nie zostać kryzysem dotknięta. Nie mogła pozostać spokojną wyspą na oceanie, na którym szaleje sztorm.
Frank szwajcarski a sprawa polska
Rok 2008 to była przygrywka; nikt nie wiedział, co stanie się dalej. Czy kryzys realnie do nas dotrze, czy też okaże się tylko medialną sensacją. Na razie można było powiedzieć tylko tyle: 2008 to był dobry rok. Dochody w gospodarstwach domowych cały czas rosły, bezrobocie malało, ilość pieniędzy przeznaczana na niezbędne wydatki w tym żywność systematycznie malała. Kraj przeżywał ciąg dalszy prosperity. Pojawia się nawet pogląd, że Polska mając cały czas dobre perspektywy rozwoju stanie się jeszcze bardziej atrakcyjna dla zagranicznych inwestorów. Realne oznaki kryzysu pojawiają nieoczekiwanie w styczniu, spekulacje na rynku walutowym powodują istotny spadek wartości złotego w stosunku do walut zachodnich. Szczególnie bolesne jest obniżenie kursu w stosunku do franka szwajcarskiego. Bolesne, ponieważ znaczna część aktualnej bądź rodzącej się klasy średniej zaciągnęła kredyty hipoteczne w tej właśnie walucie. Paradoksalnie kryzys w Polsce był więc także związany z rynkiem kredytów hipotecznych, aczkolwiek miał on zupełnie inny charakter. Kredyty hipoteczne mają w Polsce zdecydowanie mniejsze znaczenie niż w gospodarkach krajów rozwiniętych: Stanach Zjednoczonych czy w Europie Zachodniej. Nie mniej jednak ich rola w budowaniu atmosfery „kryzysowej” była także w Polsce niezwykle istotna. Dlaczego? Powód jest prosty: znaczna część dziennikarzy, także tych zajmujących się gospodarką, sama zaciągnęła kredyty w obcej walucie. Jej wyraźne umocnienie się w stosunku do złotego zostało boleśnie odebrane w tej właśnie grupie. To dla tych osób kryzys nabrał realnego znaczenia i namacalnego wymiaru. Dodatkowo wszystkie publikacje na temat kryzysu podbijały ekspozycję medialną, można powiedzieć: „żal było o tym zjawisku nie pisać”
I co Polacy na to? Czyli kryzys na całe zło
Jak rzecz się ma od strony Polaków? W jaki sposób reagują oni na kryzys? Przede wszystkim nie wszyscy go odczuli. Główne informacje na temat kryzysu czerpią z mediów, oczywiście zasadnicze znaczenia ma tutaj telewizja, choć inne media także odrywają swoją rolę. Osobiste doświadczenia rozumiane jako: „sam zetknąłem się z kryzysem”, ale także „doświadczyłem go pośrednio poprzez relacje rodziny i znajomych” miało około 40 proc. respondentów. Czy to dużo, czy mało, trudno jest to jednoznacznie ocenić. Fakt jest również taki, że te zapośredniczone jak i osobiste doświadczenia mogły być w pewnym sensie odbiciem obserwacji z najbliższego środowiska nasyconych medialnymi doniesieniami.
Jedna z respondentek, która brała udział w badaniu jakościowym prowadzonym przez MB SMG/KRC na ten temat, powiedziała „Ja chronię rodzinę przed tymi rzeczami, gazety nie przynoszę. Gazetę mam w pracy, ale jej nie przynoszę, bo jak mąż ją otworzy to chodzi niezadowolony”, inny respondent powiedział „Ja tam tak tego kryzysu nie odczuwam może dlatego, że telewizji za dużo nie oglądam”. W powszechnej społecznej świadomości Polaków kryzy jawi się jak niemal meteorologiczne zjawisko. Wiadomo, że gdzieś na horyzoncie krąży, wiadomo, że jest, choć mnie jeszcze bezpośrednio nie dotknął, ale kto wie, kiedy to może nastąpić. Tak czy inaczej różne niekorzystne zjawiska, które i tak by się wydarzyły (zwolnienia) można spokojnie przypisać jemu właśnie. To takie uniwersalne wytłumaczenie: „kryzys jest na całe zło” Nie ma pieniędzy w budżecie na policję – kryzys, nie ma pieniędzy na służbę zdrowia – kryzys, brak środków na szkolnictwo – no bo skąd je wziąć, skoro na świecie szaleje kryzys.
Kryzys? Jaki kryzys? Czy na pewno kryzys? A może trochę zaoszczędzimy?
W tym kontekście bardzo jest trudno oddzielić rzeczywistość medialną od tej realnej. Nie wiadomo, co jest prawdą, a co nie. Tak czy inaczej trzeba przygotować się na najgorsze, a w tym my Polacy mamy długie doświadczenie. Tym bardziej że ten kryzys, jak większość problemów przeżywanych przez nasz naród, ma zewnętrzne źródła: panuje ogólne społeczne przekonanie, że obecna zapaść została wywołana przez nadmierną konsumpcję w Stanach Zjednoczonych albo przez chciwość, bądź świadome działanie światowej finansjery (oba te czynniki dzielimy ze światową opinią publiczną) i w końcu trzeci czynnik, czyli media, które zjawisko po prostu nadmiernie rozdmuchują. Innymi słowy zjawiska nie ma albo nie jest tak straszne jak mogłoby się wydawać. „Nic nowego” można powiedzieć. Dla nas, Polaków, kryzys to dzień jak co dzień. Nienormalny był okres nieustannego prosperity, okres rozwoju – coś jak marzenie/sen. Trudne czasy to rzecz normalna, nasza karma, nasz los i nasze narodowe przeznaczenie. Fakt, że Polacy w żaden sposób nie czują się winni zaistniałej sytuacji sprawia, że mamy do czynienia z silną pozytywną mobilizacją w obliczu nadchodzącego załamania. W tym sensie stosunek Polaków do kryzysu jest odmienny niż w krajach Zachodu.
Nie ma tutaj mowy o głębokiej zmianie zachowań. Raczej możemy mówić o lekkiej tendencji przystosowawczej.
Te tendencje przystosowawcze najlepiej są widoczne w dwóch sferach: pierwsza związana jest z rynkiem pracy, druga związana jest z naszym stosunkiem do wydawania pieniędzy. Najbardziej wyraźne zmiany widać na rynku pracy. Ostatnie kilka lat prosperity sprawiło, że znalezienie dobrych pracowników było trudne, a ich wymagania i roszczenia rosły. Kryzys sprawił, że ludzie zaczęli obawiać się o to, czy uda im się utrzymać miejsce pracy. Pracodawcy szybko zaczęli wykorzystywać te nastroje do renegocjowania wynagrodzeń za pracę i dokonania koniecznych redukcji przerostów zatrudnienia.
Przedsiębiorstwa rozpoczęły terapię odchudzającą, co niezależnie od sytuacji jest zjawiskiem, które długoterminowo pozytywnie wpływa na kondycję gospodarki. Można powiedzieć, że kryzys w takim rozumieniu zmusza przedsiębiorców do wykonania trudnych, często społecznie nieakceptowalnych posunięć, które per saldo w długim terminie okażą się korzystne. Konsumenci podobnie jak przedsiębiorcy stają się bardziej uważni w dokonywanych zakupach. Częściej rozglądają się za promocjami, szukają korzystnych z punktu widzenia relacji do wartości ofert. To w pewnym sensie nauka gospodarności bez specjalnych kosztów po stronie jakości życia. Wyjątkiem mogą być tutaj wakacje – symbol materialnego awansu. Polacy w tym roku częściej z nich rezygnowali i wybierali oferty turystyczne pochodzące z Polski.
Niezależnie od tego, na ile kryzys stanowi w świadomości Polaków zjawisko medialne, a na ile faktycznie ich dotyka, mamy obecnie do czynienia z pewną niewielką ewolucją postaw i zachowań. Po pierwsze, Polacy znacznie bardziej zaczęli szanować swoją pracę, po drugie zaczęli więcej pracować, po trzecie zaczęli bardziej oszczędzać, po czwarte zaczęli bardziej patrzeć na ceny, za które kupują produkty. Tak czy inaczej pod wpływem światowych i lokalnych przekazów medialnych Polacy już teraz zaczęli ponownie uważniej myśleć w kategoriach dobrze rozumianej gospodarności. „Kiedy przychodzi odpływ, od razu widać kto pływał bez majtek” powiedział Waren Buffet, na razie wygląda na to, że w dziedzinie gospodarczej przynajmniej zachowujemy się bardzo purytańsko.