Wystąpienie Nicolasa Sarkozy’ego w Wersalu nie mogło przejść bez echa. W końcu po raz pierwszy od 1875 roku prezydent miał przemawiać do połączonych izb Kongresu. Spodziewano się orędzia na miarę tego, jakie wygłasza corocznie prezydent Stanów Zjednoczonych w amerykańskim Kongresie. Oczekiwano przemówienia męża stanu, który w trudnych czasach kryzysu jest w stanie wlać wolę walki w serce wielkiego Narodu. Jednak to, co miał do przekazania Nicolas Sarkozy, nie było ani odkrywcze, ani na tyle ważne, by fundować ten wielki spektakl w purpurze i złocie sal Wersalu. Późniejsze komentarze francuskich polityków i obserwatorów mówią same za siebie. François Hollande, dawny sekretarz Partii Socjalistycznej, podsumowując debatę stwierdził bez ogródek: Beaucoup de bruit pour rien – dużo hałasu o nic. W podobnym tonie wypowiadała się Cecil Duflot, sekretarz generalny partii Zielonych, która ponad czterdziestominutową przemowę Sarkozy’ego określiła jako zbiór spraw już znanych i oczywistych. Jedynie politycy rządzącej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP) nie mogli się nachwalić słów, które padły z ust prezydenta. Xavier Bertrand, sekretarz generalny UMP, wzniósł się na wyżyny swojej elokwencji przekonując, że wystąpienie Sarkozy’ego było niesłychanie ważne i uwzględniało wszystkie czynniki istotne podczas kryzysu.
Problemy, które zostały poruszone przez francuskiego prezydenta rzeczywiście nie są nowe. Zarówno reforma systemu emerytalnego, kwestia burek, które noszą wyznawczynie bardziej radykalnych odłamów islamu oraz walka z nierównością, dyskryminacją i wykluczeniem to sprawy, które we Francji dyskutowane są od kilku lat. I przez te kilka lat nie udało się wypracować skutecznych rozwiązań. Podobno teraz ma to się zmienić, a prace nad nowymi regulacjami mają nabrać tempa. Zbiór marzeń i planów? Niektórzy twierdzą, że to początek nowych obietnic wyborczych. Pewnym novum, choć (znowu) niezbyt wielkim zaskoczeniem, było przedstawienie planu walki z kryzysem. Zapowiedzi Sarkozy’ego wyraźnie wskazują, że Francji coraz trudniej walczyć z recesją metodami preferowanymi przez Unię Europejską, czyli zgodnie z zasadami wolnego rynku. Francuski prezydent odrzucił politique de rigeur, oznaczające ograniczanie wydatków i trzymanie w ryzach deficytu budżetowego. Sarkozy postawił na ochronę rozbudowanego sytemu opieki społecznej i rodzimego przemysłu. Według jego wyliczeń deficyt wyniesie w latach 2009 – 2010 od 7 do 7,5 % PKB. Uzyskane w ten sposób pieniądze mają być przeznaczone wyłącznie na „sprawy priorytetowe dla przyszłości państwa”. Jak słusznie zauważył publicysta Gazety Wyborczej, Jacek Pawlicki, wystąpienie Sarkozy’ego w Wersalu upewniło w przekonaniu tych, którzy podejrzewali francuskiego prezydenta o zakusy protekcjonistyczne.
Niezbyt odkrywcze, niezbyt ciekawe przemówienie Sarkozy’ego powinno być sygnałem alarmowym dla Europy. Udowodniło bowiem, że przywiązanie państw członkowskich do wartości wolnorynkowej gospodarki nie jest tak głębokie w wymiarze praktycznym jak można by sądzić po deklaracjach przywódców UE-27 podczas różnego rodzaju spotkań. Postępowanie Francji może zachęcić rządy innych państw, gdzie społeczeństwa są przyzwyczajone do rozbudowanego systemu socjalnego, do podobnych, protekcjonistycznych posunięć. Wówczas niedawno podnoszone hasła w stylu: „Unia Europejska solidarna w kryzysie” mogą okazać się po prostu pustosłowiem. Tylko wyraźne przeciwstawienie się francuskim planom mogłoby nieco schłodzić jej zapał. Tylko czy nagana z Komisji Europejskiej jest w stanie ograniczyć rozpasany konsumpcjonizm francuskiego społeczeństwa? I zapał Sarkozy’ego w walce o reelekcję? Odpowiedź w obu przypadkach brzmi: niestety nie.