Fenomen rodziny królewskiej – szczególnie w wymiarze kulturowym i społecznym – nie przestaje mnie zadziwiać. Jest to jedyna tak rozpoznawalna monarchia na świecie. Niektórzy uważają ją nawet za swoistą markę Zjednoczonego Królestwa, a ci bardziej złośliwi – za maskotkę. W niestabilnym świecie, świecie zmian i niespodzianek – rodzina królewska pozostaje symbolem ciągłości i ostoją tradycji.
Za czasów panowania królowej Elżbiety przeszła ona wiele przemian, dostosowując się do oczekiwań społecznych. Ta demokratyzacja rodziny królewskiej zdaje się być jedną z najważniejszych transformacji monarchii. O ile dawniej to lud musiał się dostosowywać do wymagań i oczekiwań władcy, tak za czasów obecnej monarchini, to rodzina królewska musi liczyć się ze zdaniem i oczekiwaniami ludu. Warto tutaj wspomnieć o pierwszych, jakże nieudanych, próbach otwarcia się rodziny królewskiej na środowisko zewnętrzne – filmie dokumentalnym wyemitowanym przez BBC w 1969 roku. Dystrybucja i ponowne pokazywanie filmu zostało na rozkaz królowej zabronione. Na początku tego roku, niektóre ze scen wyciekły do internetu – ich fragmenty można wyszukać na You Tube. Film ten miał pokazać ludzką twarz rodziny królewskiej, ostatecznie jednak – zdaniem wielu, w tym zapewne samej królowej – okazał się być porażką. Zamiast ‘normalnej’ i naturalnej rodziny królewskiej, mieliśmy drętwych i zmanierowanych przedstawicieli elity społecznej.
Zmarły niedawno książę Filip na pewno nie musiał odgrywać swojej ludzkiej roli. Nie tylko w filmie, ale również podczas spotkań publicznych, pozostawał naturalny, ludzki i co najważniejsze wolny. We wspomnieniach medialnych, które obecnie się ukazują, najczęściej wskazuje się na jego gafy (powstała nawet lista najlepszych gaf księcia). Znany był z otwartości wobec ludzi, których spotykał na swej drodze, nie obce były mu ucieczki (dosłowne) od ochroniarzy, by w trakcie biegu rozmawiać z przechodniami.
Jednak moim zdaniem – tak zwane gafy – były przejawem jego wolności i korzystania ze swobody wypowiedzi. Nie dał się podporządkować zarówno rygorystycznym konwenansom przypisanym rodzinie królewskiej i zapisanym w licznych protokołach, ale również zdawał się być nieugięty wobec specjalistów od PR, doradców wizerunkowych i tych, którzy starali się uczłowieczyć członków rodziny królewskiej za pomocą współczesnych mediów. Książę Filip w tych kwestiach wydawał się nieugięty. Wymykając się narzuconym konwenansom – zarówno tym tradycyjnym, jak i nowoczesnym – nie musiał się uczłowieczać, jego ogromne poczucie wolności i umiejętność korzystania z niej, czyniło z niego wyjątkowego człowieka. Dzięki swojemu indywidualizmowi nie był jedynie figurantem ani nie stał się celebrytą (tak jak młodsi członkowie rodziny królewskiej – książę Harry i Meghan mogliby się od niego dużo nauczyć).
Nie zgadzał się z nadmierną ingerencją władz państwowych w życie jednostek i często publicznie dzielił się swoimi spostrzeżeniami na ten temat, które potem traktowane były jako gafy. W 1976 roku pisał: „państwo opiekuńcze chroni przed zgubą i wyzyskiem, ale naród może się w pełni rozwijać tylko wtedy, gdy innowatorzy i przedsiębiorcy swoją ciężką pracą, będą dobrze prosperować”. W swych wystąpieniach często podkreślał właśnie rolę przedsiębiorców i ludzi, którzy „brali sprawy w swoje ręce”, jednak nie do końca wierzył w absolut wolnego rynku. Sprzeciwiał się również ograniczeniom narzucanym przez władze państwowe, był szczególnie niechętny wobec rosnącej biurokratyzacji.
W 1977 roku brał udział w wywiadzie radiowym, w którym goście proszeni byli o przedstawienie swoich scenariuszy, jak będzie wyglądał świat w 2000 roku. Wówczas książę Filip zauważył „wygląda na to, że możemy spodziewać się rosnącej biurokracji, biurokracja będzie dotyczyła każdego aspektu życia obywateli. Jeśli będziemy brać przykład z innych państw, to będziemy mieli do czynienia ze stopniowym ograniczaniem wolności wyboru i odpowiedzialności jednostkowej, w takich sprawach jak: mieszkalnictwo, edukacja i wychowanie dzieci, opieka zdrowotna, zdolność do nabywania lub dziedziczenia majątku osobistego, przekazywania biznesu, odkładania pieniędzy na starość oraz, i co najważniejsze – ograniczaniu wolności jednostki do wykorzystania swojego potencjału i talentu, w taki sposób, jaki mu odpowiada”.
Rzecz jasna jego wypowiedź wpisywała się w klimat lat siedemdziesiątych, kiedy Wielka Brytania doświadczała stagnacji gospodarczej, określanej również w ekonomii jako „choroba brytyjska”. Jednak przewidywania księcia sprawdziły się, tak jak przewidział obywatele – przynajmniej w Wielkiej Brytanii – rezygnują ze swoich praw lub te prawa są im ograniczane w imię chociażby bezpieczeństwa państwowego, bezpieczeństwa dzieci i młodzieży, bezpieczeństwa zdrowotnego, etc. Intencje państwa, by ograniczać prawa i przywileje obywatelskie, pozornie zawsze są dobre – chodzi przecież o ochronę obywateli. Jednak im bardziej chroni się obywateli, tym więcej wolności im się zabiera. Książę Filip dostrzegał te zakusy państwa i sprzeciwiał się kolejnym ograniczeniom, które mają prowadzić do zwiększenia bezpieczeństwa (chyba najbardziej znana wypowiedź, za którą Pałac Buckingham był zmuszony przepraszać dotyczyła sprzeciwu wobec ograniczenia w dostępie do broni palnej, gdyż jak publicznie zauważył książę Filip: „Pałką od krykieta też można zabić. Zabronicie też kijów do krykieta?”. Niektórzy z komentatorów uważali, że jego poglądy wpisują się w liberalną myśl Adama Smitha.
Mimo tego, że bronił wolności jako podstawowego prawa człowieka, nie był popularny wśród liberałów. Sam chyba też by się do nich nie przyłączył. Jako mąż królowej miał za zadanie pozostać neutralny politycznie i nie angażować się w jakiekolwiek dyskusje, dlatego trudno określić dokładnie jakie miał poglądy. Trzeba jednak pamiętać, iż jego światopogląd kształtowały zarówno doświadczenia z dzieciństwa i wczesnej młodości, jak i te związane z piastowaniem funkcji członka rodziny królewskiej. Niektórzy z komentatorów określali jego poglądy z lat młodości jako socjalistyczne (podobno miał się do nich przyznać swojemu wujowi Lordowi Mountbattenowi), inni z kolei uważali, że wykazywał postawę nacjonalistyczną.
Z całą pewnością był człowiekiem szczerym (czasem aż za bardzo), angażował się w liczne działania związane z młodzieżą, edukacją i ochroną środowiska. Głęboko wierzył w naukę i postęp ludzkości, jednak dostrzegał, że nadmierna produkcja i konsumpcja mogą być zagrożeniem dla środowiska naturalnego (wskazywał na ten problem na długo przed pojawieniem się Grety Thunberg). Już bowiem w latach osiemdziesiątych ostrzegał przed „chciwym i bezsensownym wykorzystywaniem przyrody”. W 1982 roku poruszył ważny – wówczas mało znany – temat o nadmiernym gromadzeniu się dwutlenku węgla w atmosferze na skutek wzrostu produkcji przemysłowej. Co więcej, wykorzystał wtedy niszową teorię efektu cieplarnianego (musiał zapoznać się z mało jeszcze znanymi wówczas pracami o globalnym ociepleniu np. Stephena Schneidera). Mówił o problemach klimatycznych w czasach, kiedy jeszcze spodziewano się kolejnej epoki lodowcowej, a nie ocieplenia klimatu.
Niezależnie od swoich często ukrywanych poglądów, z całą pewnością dobrze wywiązał się ze swej roli – męża królowej. Nie mogła to być łatwa rola dla kogoś, kto wychował się w typowo męskim świecie, ani dla kogoś, kto miał własne pasje i własne zdanie. We wszystkim pozostawał krok za nią.