W okresach podwyższonej niepewności pojawia się zwiększony popyt na – ale też i podaż! – proroków, wizjonerów, specjalistów myślących o przyszłości, a nawet żurnalistów puszczających wodze fantazji. Żyjemy w takim właśnie okresie podwyższonej niepewności; nie dziwota więc, że i scenariuszy, prognoz i najrozmaitszych wizji jest ci u nas dostatek. Dotyczy to także gospodarki.
Wiele z nich nie jest zbudowane na fundamencie jakiejś usystematyzowanej wiedzy. Wiele bierze się bezpośrednio z jakichś wizji, jak funkcjonuje świat (albo, co gorsze, z utopijnego wyobrażenia, jak świat p o w i n i e n funkcjonować). Czasem są to zresztą produkty prywatnych obsesji i fobii. Jedną z nich jest np. antyamerykanizm lewicowych elit. Niechęć do lepszego, bogatszego, bardziej konkurencyjnego, bitniejszego kraju jest zauważalna u wielu. Antyamerykańskich Amerykanów łączy dodatkowo niechęć do filozofii i stylu życia większości tego tak dynamicznego i innowacyjnego społeczeństwa.
Dlatego tak chętnie prorokują upadek USA. Klinicznym przykładem jest tutaj historyk Paul Kennedy, który w swej książce The Rise and Fall of the Great Powers prorokował zmierzch Ameryki. Miał jednak pecha, biedaczyna, gdyż w roku wydania książki (1989) wprawdzie zawaliło się wielkie mocarstwo, ale była to … Rosja Sowiecka. Minęło 20 lat i następni prorokują to samo w odniesieniu do Ameryki; mogą zresztą akurat tym razem mieć rację, tylko z innych powodów niż im się wydaje (powód rzeczywisty, to Ameryka popadająca w etatystyczno-socjalne szaleństwa).
Niechęć do naszego świata – liberalnej demokracji i kapitalistycznego rynku – zauważalna jest u wielu wizjonerów. Problem z nimi jest taki, że używają najczęściej zamiast argumentów kategorycznych stwierdzeń. A pamiętajmy, że to, co będzie dziać się w przyszłości obarczone jest – jak podkreślał Noblista z ekonomii, Friedrich von Hayek – nieusuwalną, radykalną niepewnością.
Ale takich wątpliwości nie ma np. profesor z Bonn, Meinhard Miegel, formułując stwierdzenia, jakich poważny uczony nie poważyłby się sformułować. Miegel potrafi stwierdzić, że: „stałe zwiększanie dobrobytu skończyło się raz na zawsze”, albo: „innowacje techniczne nie będą już zwiększać dobrobytu”. I te, i inne gołosłowne i sprzeczne z doświadczeniem zapewnienia nazywa „stwierdzeniem faktu”.
Często u podstaw oczywiście błędnych prognoz tkwi nieznajomość ekonomii, która jest – niestety – nauką a n t y i n t u i c y j n ą. Licząc np. mozolnie jakieś ilości znajdującego się w złożach minerału owi progności zapominają, że poza przyszłą podażą i popytem jest także cena i gdy cena zmienia się, zmieniają się bodźce i w efekcie – zachowania. Tego typu błędy „przerabialiśmy” już wielokrotnie. I pewnie będziemy przerabiać jeszcze nie raz. Inne błędy prognoz biorą się z nadmiaru wiary w korekcyjne działania państwa. Od platońskiej utopii państwa doskonałego, poprzez utopie Tomasza Morusa i Jana Jakuba Rousseau, aż po spotworniałe utopie w praktyce jakobinów, komunistów i innych – wszyscy oni wierzyli w przyszłość nie tylko niezrealizowaną, ale i n i e r e a l i z o w a l n ą…
Czasami, gdy czytam przelewane na papier wizje tego, co tam komu w duszy gra, zastanawiam się, czy możliwe jest tak kompletne odrzucenie skumulowanej wiedzy. Ukułem kiedyś termin: „dwa ciemnogrody”. Jeden, to ciemnogród przednaukowy, przedoświeceniowy, znany od stuleci. Drugi natomiast jest znacznie młodszy, mający kilka dziesięcioleci. Nazywam go ciemnogrodem ponaukowym. Są to ludzie tak przekonani o swojej wyższości intelektualnej i moralnej, o słuszności tego, co mówią i co robią, że żadna wiedza empiryczna, ani spójna teoria nie odwiodą ich od ich wizji.
Dla „wojowników dobrej sprawy” to, że nauka podważa realność ich wizji, źle świadczy … o nauce. I nie pogarsza ich samopoczucia. Najważniejsze jest właśnie ich dobre samopoczucie. Jak mawiał satyryk Jerzy Dobrowolski, „dobre samopoczucie, to połowa sukcesu. A b a r d z o dobre samopoczucie wystarcza za cały…” Stąd scenariusze i prognozy mogą okazać się błędne, albo nonsensowne już na starcie, ale to nie wydaje im się aż tak ważne. Sukces to dla nich margines; najważniejsze, iż sygnalizują oni „swoim” znak rozpoznawczy wojowników dobrej sprawy. To, co jest „cacy” ma się rozwijać w scenariuszu, czy prognozie; to, co jest „be” nieuchronnie (jak Amerykę Paula Kennedy’ego) czekać musi zmierzch…