Magda Melnyk: Może zacznijmy od wystąpienia Morawieckiego w Strasburgu, czyli od problemów Polski z Unią Europejską, a może bardziej Unii Europejskiej z Polską, w zależności jaką optykę przyjąć…
Marek Migalski: Czyli zaczynamy od didaskaliów, bo w moim przekonaniu sama debata nie miała większego znaczenia. Morawiecki osiągnął tam dokładnie odwrotne skutki niż chciał. Po pierwsze, wyeksponował problem napięć między Polską a Unią Europejską, co służy opozycji. Bo jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości czy polski rząd jest na wojennej ścieżce z Unią Europejską to po tym wystąpieniu już ich mieć nie może. Tym samym Morawiecki wzmocnił narrację opozycji o tym, że polexit jest realnym problemem.
Po drugie, osiągnął odwrotny skutek na arenie międzynarodowej. Jeśli któryś z europarlamentarzystów miał jakieś mgliste pojęcie o tym co się w Polsce dzieje – jakim językiem przemawia władza, jak jest arogancka, jak łamie wszystkie standardy, łącznie ze standardami dobrego wychowania, czyli tego, że jak ma się na wystąpienie dziesięć minut to tego czasu nie przekracza się kilkakrotnie – to po tej debacie, Morawiecki przekonał ich, że w Polsce dzieje się źle. A trzecia rzecz, chyba najsmutniejsza, to u kogo Polska pod rządami PiS-u znalazła obronę i to są ludzie najgorszego autoramentu. To są faszyści europejscy, agentura rosyjska, zamordyści z północy, południa, wschodu i zachodu. W tym znaczeniu, kończąc ocenę tej debaty, okazała się ona smutna dla nas jako Polaków, bo naszego państwa dzisiaj bronią najgorsze mendy, a na dwóch frontach zewnętrznym i wewnętrznym Morawiecki osiągnął odwrotny skutek od zamierzonego.
Magda Melnyk: Nawiązując do tego, co powiedziałeś o tym, że wystąpienie Morawieckiego wzmocniło narrację opozycji o możliwym polexitcie, zastanawiam się, czy tematu polexitu nie wzmacnia sama opozycja, a w szczególności Donald Tusk, który zwołał manifestację, aby sprzeciwić się ewentualnemu wyjściu Polski z europejskich struktur. Jak to widzisz?
Marek Migalski: Na razie w polexit wierzy mniej niż połowa Polaków, to znaczy, że temat z perspektywy marketingu politycznego jest póki co rozwojowy, na pewno jest do eksploatacji, ale nie jest to konik, na którym można spokojnie pojechać do wyborów i je wygrać. O wiele korzystniejszym i żwawszym konikiem jest strach Polaków przed uchodźcami i emigrantami, na którym to koniku wiemy, że jeździ PiS. Dlatego jeśli porównać żwawość tych dwóch koników, to konik opozycji jest mniej żwawy. Natomiast twoje pytanie dotyczyło dżokeja.
Magda Melnyk: Mnie chodziło raczej o to, czy tego konia warto było w ogóle wyprowadzać ze stajni. Czy nie jest tak, że przez to tworzymy problem, którego nie było i nagle ludzi, którzy chcą wyjścia z Unii, zacznie przybywać?
Marek Migalski: Tusk ma swoje ograniczenia i on sam o nich najlepiej wie. To wyszło podczas przygotowań do wyborów prezydenckich w 2020 roku, kiedy jego kibice zachęcali go do tego, żeby tu przyjechał i z łatwością pokonał Dudę. Jednak jego zwolennicy wydają się żyć w bańce i myślą, że i on sam mówił, co nie docierało do jego zwolenników. Oni żyją w bańce i uważali, że jakby tylko przyjechał to bym zmiótł Dudę z powierzchni ziemi. Natomiast sam Tusk rozumie, że ma pewien szklany sufit w postaci ogromnego elektoratu negatywnego. Tyle tylko, że w Polsce rządzi polityk, który ma jeden z największych elektoratów negatywnych i mówię tutaj oczywiście o Kaczyńskim, a to oznacza wobec tego, że wygrywać, pokonywać przeciwników i rządzić w Polsce może polityk, który ma ogromny elektorat negatywny pod warunkiem, że tak skontruje swoją armię, że będzie raczej strategiem niż jedną twarzą. I to udało się genialnie Kaczyńskiemu w 2015 roku, kiedy twarzami kampanii byli: prezydenckiej Duda, a parlamentarnej Szydło i to udaje mu się do dzisiaj. Z tego punktu widzenia powrót Tuska do polskiej polityki, zwłaszcza w tym kontekście europejskim, po pierwsze pomógł Platformie, odtąd nie ma problemu z odpowiedzią na pytanie: kto jest liderem opozycji. Po drugie, jednak on jest – przy całym szacunku i sympatii dla Borysa Budki – jest to polityk z innej ligi i on rozumie politykę o wiele lepiej niż ktokolwiek w opozycji. A to oznacza, że on ma zdolność takiego ułożenia strony opozycyjnej, żeby ona wygrała w wyborach i odsunęła PiS od władzy. Oczywiście, że problemem nie jest Tusk tylko jego otoczenie. Ja byłem na demonstracji w Katowicach i poczułem się jakby mi ktoś splunął w twarz kiedy dzień później zobaczyłem twitty Romana Giertycha czy Bartłomieja Sienkiewicza, w których pisali, że „jednym twittem Donald Tusk wyprowadził setki tysięcy ludzi na ulicę i może zmienić układ sił.” Ludzie tam nie poszli dla Donalda Tuska. Tak więc problemem jest jego otoczenie, jeśli je okiełzna to ma wszelkie szanse na to, żeby stać się tym, który poprowadzi całą opozcyję do pokonania PiS-u, ale do tego potrzeba jego mądrości i czucia polityki, ale też wszystkich ludzi wokół niego. To znaczy, on musi się otoczyć ludźmi, którzy wiedzą trochę więcej od niego w innych sprawach. Ostatnią kampanię wyborczą prowadził w 2011 roku, czyli dziesięć lat temu. Czasy się zmieniły, Polska się zmieniła, narzędzia marketingowe się zmieniły. Jeśli on jest niechętny – tak jak cała Platforma- żeby pomagali im ludzie z innego pokolenia, z innymi umiejętnościami, to będziemy ciągle skazani na czytanie jego twittów, co jest może zabawne, ale nie czyni polityki.
Czy powrót Tuska i wyeksponowanie tego tematu unijnego jest sensowne? Tak, pod warunkiem spełnienia wielu innych czynników, które sam powrót Tuska i narzucenie tej europejskiej agendy jeszcze nie załatwia.
I jeszcze jedno. Gdy mówiłem, że Tusk zjednoczony całą opozycję, to nie miałem na myśli lewicy. Bo moja koncepcja jest taka, że coraz bardziej wygląda na to, że opozycja musi pójść do wyborów w dwóch blokach, czyli Platforma, szerzej Koalicja Obywatelska, PSL i Hołownia czyli taka umiarkowana centroprawica, która może być pewną alternatywą dla przynajmniej 2-3% w miarę rozsądnego elektoratu PiS-u rozczarowanego ostatnimi posunięciami oraz takiego przeciętnego Kowalskiego, który jest raczej w centrum niż na skrajach. A drugi blok to jest lewica. Bo połączenie wszystkich ze wszystkimi myśmy już przetestowali w kampanii do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku i ta Koalicja Europejska – bo tak się to wtedy nazywało – poniosła sromotną klęskę w starciu ze Zjednoczoną Prawicą. Gdybyśmy dzisiaj zrobili jeszcze raz taką koalicję, to zmusilibyśmy wyborców do głosowania na listę, na której byliby jednocześnie i Roman Giertych i Robert Biedroń, a to jest problem psychologiczny. Oczywiście może zdarzyć się sytuacja, że sondaże będą wskazywać, że te 6-7 % lewicy jest absolutnie konieczne do tego, żeby przeskoczyć Zjednoczoną Prawicę po to aby d’Hondt zaczął działać na rzecz opozycji, a nie przeciwko niej jak to się dzieje w ostatnich latach i być może wtedy pojawi się ekstraordynaryjna potrzeba zawarcia porozumienia wszystkich ze wszystkimi i po prostu pójść z dorosłą propozycją do wyborców, mówiąc coś takiego: „tak, nam się to też nie podoba, ale to ostatnia możliwość, żebyśmy pokonali PiS i szukajcie na tych szerokich listach swoich. Wyborcy Biedronia wybaczcie nam, że tam jest Giertych, a wyborcy Giertycha wybaczcie nam, że tam jest Zandberg czy Biedroń”. Ale to musiałaby być absolutnie sytuacja nadzwyczajna.
Natomiast dzisiejsze sondaże pokazują, że ten zjednoczony blok centroprawicy pokonuje Zjednoczoną Prawicę. Może jest to efekt synergii, ale d’Hondt w tym przypadku zdaje się działać na korzyść opozycji. I Tusk rozumie, że sama Platforma nie pokona PiS-u i dlatego stara się zachować dobre relacje z Kosiniakiem i Hołownią, aby móc stworzyć z nimi taki właśnie blok.
Magda Melnyk: Z lewicą jest to bardzo trudne, bo wydaje się, że energię polityczną zużywają na atakowaniu innych sił opozycyjnych, a niekoniecznie PiS.
Marek Migalski: Ja też widzę, że nie ma tam żadnej propozycji, ale nie jest to problem tylko ideowy, ale także organizacyjny, bo z kim tam gadać. W samym SLD toczy się jakaś mordercza wojna, widać, że ostatnio nie wypływają stamtąd żadne propozycje. No oprócz tego, żeby mniej pracować – mówię tutaj o Zandbergu. Ja nie widzę tam żadnej jakości i jeśli dobrze czytać sondaże i dobrze posługiwać się d’Hondtem to może być tak, że jeśli blok centroprawicowy znacząco (tj. o kilka punktów procentowych) pokona Zjednoczoną Prawicę to dylemat czy lewica wejdzie czy nie wejdzie do Sejmu przestanie być istotny. Bo d’Hondt zwłaszcza silnie działa wtedy gdy jest dużo tzw. głosów zmarnowanych czyli oddanych na te partie i koalicje, które nie przekroczyły progu wyborczego i nie weszły do parlamentu. A to by oznaczało, że jeśli w miarę znacząco blok centroprawicowy pokonałby Zjednoczoną Prawicę to nie miałoby znaczenia, że do Sejmu dostałaby się także Konfederacja, bo dzięki d’Hondtowi w przypadku zwycięstwa to blok centroprawicowy miałby więcej mandatów. Tusk mógły powiedzieć do lewicy: „wiosłujcie, jak dowiosłujecie 5% procent (czyli przekroczycie próg wyborczy) to zrobimy z Wami koalicję, a jak nie to z my skorzystamy z nadwyżki mandatowej dzięki Waszej porażce”. To jest bardzo ryzykowna teza, ale ją trzeba zacząć rozważać na poważnie. Najgorsze byłoby takie rozwiązanie gdyby już dziś zapowiadano, że wszyscy idziemy razem, bo to nie ma żadnego sensu. W tym wariancie Zjednoczona Prawica wygrywa.
Magda Melnyk: Nie wiem, jak Ty to postrzegasz, ale wydaje mi się, że zaczyna się tworzyć zauważalny podział między – trzymając się Twojego podziału – partiami centroprawicy a lewicą, jeśli chodzi o temat migrantów. Nie wiem, czy lewica wykorzysta to w pełni, ale mam wrażenie, że mogłaby mówić innym językiem w sprawie sytuacji na granicy białoruskiej i być może w ten sposób mogłaby przyciągnąć ludzi, którzy widzą ten temat inaczej niż budowanie muru.
Marek Migalski: Po pierwsze widzę różnicę i tu muszę zdekonstruować blok centroprawicy, bo Tusk i Kosiniak mówią językiem akceptującym logikę większości, logikę tego jak oni myślą, że myśli przeciętny Polak. Mówiąc krótko dostosowują się do tych nastrojów, które zostały ukształtowane w 2015 i ja rozumiem ich logikę. Uważam, że jeśli chce się bronić praw mniejszości to trzeba mieć za sobą większość i tak rozumiem politykę Tuska czy Kosiniaka. Z tego modelu wyłamał się Hołownia, który zaczął mówić językiem, który Ty określiłaś jako język lewicy. Czyli, że obecny stan nastrojów społecznych jest nieprzyzwoity i warto powalczyć o jego zmianę.
Warto dodać, że było kilka sondaży, które pokazywały, że Polacy uważają, że jednak coś z tym trzeba zrobić, że tych ludzi nie wolno tam zostawić samych. Okazało się, że ta bezwzględność obozu rządzącego jest dla milionów naszych rodaków nie do zaakceptowania. Biorąc to pod uwagę, może się okazać, że opozycja rozegrała to najlepiej jak mogła, bo wypłynęły zarówno te głosy obsługujące emocje lęku wśród ludzi jak i te nie zgadzające się na obojętność, a nawet brutalność i okrucieństwo państwa polskiego. Jest wysoce prawdopodobne, że na tym konflikcie opozycja jako całość wcale nie straciła, a nawet zarobiła. Z początku PiS na tym temacie początkowo szedł w górę, odbudowywał swoją pozycję na 40 % i to się gdzieś załamało, wróciło do poprzedniego stanu, który dla PiS-u nie jest specjalnie satysfakcjonujący. Dlatego mogę mieć rację, że jako całość opozycja na tym temacie wygrała, bo mówiła różnymi głosami.
Magda Melnyk: W takim razie, ile mamy tych koników i który dowiezie nas do zwycięstwa wyborczego?
Marek Migalski: Opozycja powinna pocwałować na dwóch. To znaczy na takim większym odchowanym chłopsko, pokropionym przez biskupów i wspartym przez przeciętnego Kowalskiego, czyli blok centroprawicowy. A drugi konik taki mniejszy, bardziej żwawy i skręcający na lewo Czarzastego, Biedronia, Zandberga, i dodałbym tutaj Kaśkę Lubnauer i Baśkę Nowacką i ich środowiska, wtedy ta lewica byłaby wzmocniona, dostałaby trochę więcej tlenu. Tyle tylko, że są to rozważania politologa. Tak to powinno być, gdyby patrzeć na procenty, tylko że wiemy, że polityka jest pełna emocji i skończyłoby się to źle.
Autor zdjęcia: Jeff Griffith
