Drodzy politycy opozycji, drodzy komentatorzy i dziennikarze sprzyjający opozycji nadszedł najwyższy czas, aby skończyć z niekończącą się publiczną epopeją na temat jednej, dwóch czy dwudziestu trzech list opozycji.
Konfiguracja list wyborczych jest ważna. Doskonale zdaję sobie sprawę, że przy metodzie D’Hondta to w jakiej konfiguracji idzie się do wyborów ma znaczenie dla wyniku. Zdaję sobie sprawę, że od tej konstrukcji zależy los wielu polityków. Jestem świadomy, że łączenie się jest ważne z racji na wielkość niektórych okręgów wyborczych – w relatywnie małych okręgach mniejszym ugrupowaniom uciekają mandaty. Również zdaję sobie sprawę, że kluczowe może być to czy jakaś mała partia nie wpadnie pod próg 5% i jej głosy nie zostaną utracone na konto zwycięscy w wyborach.
Tylko, że ta dyskusja ma znaczenie dla naprawdę wąskiej grupy specjalistów i osób zainteresowanych. 95% społeczeństwa ma to zupełnie gdzieś. 95% społeczeństwa odbiera to jak niezrozumiałą przepychankę, gdy oczekuje od partii opozycyjnych programu, nadziei na lepszą przyszłość, bezpieczeństwa, zadbania o ich poglądy oraz interesy.
Każdy dzień, w którym w przestrzeni publicznej dominuje przepychanka na temat konstrukcji list, zamiast pokazywania nieudolności PiS, kłopotów gospodarczych w jakie wpędzili Polaków, inflacji, stanu służby zdrowia, jest dniem w którym Kaczyński zbiera medialne punkty. A to wszystko dzieje się w sytuacji historycznie korzystnej dla opozycji. PiS pogłębił poważny kryzys ekonomiczny, ludzie są naturalnie zmęczeni każdą władzą po jej dwóch kadencjach. Wydaje się, że wystarczyłoby konsekwentnie punktować PiS i dać ludziom prostą nadzieję, na kilka bardzo wyczekiwanych lepszych rozwiązań programowych na przyszłość.
Kuchnia polityczna powinna pozostać w kuchni, a przynajmniej nie dominować po raz kolejny na salonach debaty publicznej. I piszę to w największej trosce, bo opozycja musi wygrać wybory 2023, a nie zajmować się cały czas sama sobą.
Autor zdjęcia: Scott Umstattd
