W zapowiadanym od miesięcy expose Premiera Tuska pojawiło się niewiele konkretów. Chociaż Bank Światowy zapowiada spadek tempa wzrostu gospodarczego do nieco ponad 2%, a niektórzy ekonomiści przewidują jeszcze głębsze spowolnienie, Premier nie zapowiedział konkretnych kroków, które pomogłyby utrzymać w ryzach budżet, równocześnie nie dociskając pasa gospodarce. Jedną z niewielu jednoznacznych deklaracji Premiera jest wydłużenie urlopów macierzyńskich do roku (przy ograniczeniu świadczeń do 80% pensji). Nie znamy jeszcze szczegółów tego rozwiązania, ale same jego zręby pokazują, że zamiast z prawdziwymi reformami mamy do czynienia z kukułczym jajem podrzuconym kobietom.
Międzynarodowe badania nad polityka pro-rodzinną prowadzą do jasnych wniosków. W zachodniej sferze kulturowej, kobiety częściej decydują się na urodzenie dzieci, gdy mają możliwość łączenia ich wychowania z pracą zawodową. W Europie stosunkowo najlepszą sytuacją demograficzną mogą pochwalić się Francja i kraje skandynawskie, a więc państwa, gdzie równocześnie najwyższy jest poziom aktywności ekonomicznej kobiet. W Polsce sytuacja kobiet na rynku pracy nie jest najgorsza. Różnica między poziomem zatrudnienia kobiet i mężczyzn sięga 14 p.p. i jest zbliżona do średniej europejskiej.[1] Kobiety w Polsce wciąż zarabiają mniej niż mężczyźni (od 5% do 15% wg. różnych danych)[2], ale różnica ta jest mniejsza niż przeciętnie w krajach Unii Europejskiej. Dotąd Polska była na dobrej, choć może niezbyt szybkiej, drodze do pełniejszego wykorzystania potencjału kobiet na rynku pracy. Najnowsza propozycja rządu może tę sytuację tylko pogorszyć.
Oprócz stereotypów i zaszłości kulturowych najpoważniejszą barierą utrudniającą kobietom dostęp do wysokich stanowisk i awansu zawodowego jest obawa pracodawców przed zajściem w ciążę i wiążącą się z tym nieobecnością w pracy. Bariera ta dotyka wszystkie młode kobiety, niezależnie od tego, czy planują dzieci, czy może zupełnie nie są zainteresowane macierzyństwem. Pracodawcom ciężko się dziwić, choć ci, którzy patrzą długofalowo wiedzą, że opłaca się inwestować w kobiety, bo młode matki są lojalnymi i odpowiedzialnymi pracownikami, a zróżnicowany styl zarządzania, uwzględniający kobiecy punkt widzenia przynosi firmom wymierne korzyści finansowe.[3] Jednak wiele małych i średnich przedsiębiorstw, zwłaszcza w dobie kryzysu, nie stać na długoterminowe spojrzenie i perspektywa zniknięcia młodej pracownicy na 12 miesięcy po urodzeniu dziecka może ich skutecznie odstraszyć od jej zatrudnienia. Taki pracodawca dwa razy się też zastanowi, czy bezdzietną 30-latkę (bo przecież wcześniej inwestowała w swoje wykształcenie i edukację) wysłać na kosztowne szkolenie, albo powierzyć jej bardziej odpowiedzialne funkcje. Nawet, jeśli jej (hipotetyczny oczywiście) kolega ma nieco gorsze kwalifikacje, to przynajmniej nie ciąży na nim ryzyko ciąży.
Na wolnym rynku i w kontekście rosnącego bezrobocia, zbyt duże przywileje dla młodych kobiet bez wątpienia obrócą się przeciwko nim. A z drugiej strony doprowadzą do dalszego pogorszenia sytuacji demograficznej, bo młode kobiety obawiające się o swoją pozycję zawodową i społeczną, nie będą decydowały się na macierzyństwo. Nowoczesna polityka prorodzinna musi sięgać po zupełnie inne instrumenty niż wypychanie kobiet z rynku pracy. Po pierwsze, potrzebny jest zdecydowanie bardziej równy podział „przywilejów” związanych z rodzicielstwem między matkę i ojca, co sprowadza się do przedłużenia urlopu ojcowskiego bez możliwości przeniesienia go na kobietę (nawet jeśli miałoby się to odbyć kosztem nieznacznego skrócenia urlopów macierzyńskich). Również w przypadku innych rodzajów nieobecności w pracy (urlopy wychowawcze, opieka nad chorym dzieckiem) przepisy prawa pracy powinny zachęcać do równiejszego podziału obowiązków rodzicielskich. Sytuacja kobiet na rynku pracy ma bowiem szanse poprawić się tylko wtedy, gdy „ryzyko” dla pracodawcy związane z posiadaniem przez nie dzieci, będzie porównywalne jak w przypadku mężczyzn. Po drugie, polityka prorodzinna nie może być prowadzona kosztem przedsiębiorców. Gdy to oni zostaną obciążeni nadmiernymi kosztami, dyskryminacja na rynku pracy spotka nie tylko młode kobiety, ale całe młode pokolenie. Warto też dodać, że dłuższy urlop macierzyński to również najlepszy instrument promocji tzw. „umów śmieciowych”, z których nadmiernym wykorzystywaniem rząd zdaje się chciał walczyć.
Przedłużenie urlopów macierzyńskich, podobnie jak niegdyś becikowe, nie zachęci kobiet do macierzyństwa. Co najwyżej pogorszy ich sytuację i stabilność na rynku pracy. Żeby zachęcić kobiety do posiadania dzieci potrzebny jest przede wszystkim elastyczny i dostępny system opieki nad małymi dziećmi. I nad jego budową powinien skupić się rząd, zamiast uszczęśliwiać kobiety niechcianymi przywilejami.
[1] Dane za stroną Komisji Europejskiej, www.ec.europa.eu/equalpay oraz publikacją GUS, Kobiety i mężczyźni na rynku pracy, Warszawa 2010
[2] Dane Eurostat za www.ec.europa.eu/equalpay oraz Agendy ONZ UNECE Za bazą danych UNECE, www.unece.org
[3] Zgodnie z badaniami przeprowadzonymi przez firmę McKinsey, przedsiębiorstwa mające duży udział kobiet w zarządach osiągają znacznie lepsze wyniki finansowe niż przedsiębiorstwa z wyłącznie męskimi zarządami (Zysk operacyjny wyższy o 56%, wskaźnik rentowności kapitału wyższy o 41%), dane za raportem McKinsey Women Matter 2010.