1. Z perspektywy Europy Turcja to taki dziwny kraj, który – że posłużę się starą organicystyczną metaforą – jedną nogą stoi w nowoczesności i jej liberalnych standardach: politycznych, ekonomicznych i obyczajowych, drugą natomiast tkwi w tradycyjnych (konserwatywnych) przekonaniach, przesądach i sentymentach. Ta druga noga jest kulą u nogi pierwszej i nie pozwala Turcji na pełnoprawne uczestnictwo w strukturach europejskiej – czyt. „oświeconej” – wspólnoty.
Używając terminologii Maxa Webera, naród turecki nie spełnia kryteriów współczesnego społeczeństwa przemysłowego, które opierałoby swoje działania na racjonalnej, instrumentalnej kalkulacji kosztów i ocenie konsekwencji planowych działań. Nie jest bowiem społeczeństwem dostatecznie „odczarowanym”, tj. wyzbytym myślenia mitycznego, religijnego, irracjonalnego, zorganizowanego wokół autorytetu tradycji (zupełnie jakby pojęcie „oświecenia” samo nie było częścią uświęconego tradycją, a jakże, mitu Rozumu).
Mówiąc bez ogródek, Turcja nie jest dość „cywilizowana”, aby zasłużyć na członkowsko w Unii Europejskiej, o co się bezskutecznie stara od jakichś pięćdziesięciu lat z okładem. Nie spełnia bowiem kryteriów członkostwa, takich jak wolność słowa, równouprawnienie kobiet, ochrona mniejszości czy wolność wyznania. Dla niechcianego imigranta znad Bosforu Europa ma zatem niezawodną radę: „Rozwiąż swoje problemy we własnym kraju, nie tutaj!”.
Z perspektywy Europy. no właśnie. Wydaje się, że po latach, a nawet wiekach, leczenia się Europy z europocentryzmu ten ostatni ma się wcale nieźle, a dobre mniemanie o sobie (czyli gorsze o innych) wielu krajów, członków Klubu Dżentelmenów, bynajmniej nie maleje (choć, o ile się nie mylę, obie wojny światowe nie wywołali Zulusi, Eskimosi ani Patagończycy).
Tymczasem Turcja urosła w siłę i stała się jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek świata (wzrost gospodarczy na poziomie 8%, giełda rosnąca w ciągu roku o 92%). Z ubogiego i niechcianego krewnego staje się powoli krewnym bogatym i niekoniecznie już chcącym. Według profesora Assafa Akata z Uniwersytetu w Stambule, jeśli Turcja nie zostanie przyjęta do Unii, być może inne kraje z niej wystąpią i powstanie nowa organizacja. Błędem byłoby bowiem zakładanie, że Europa będzie trwać w obecnym kształcie. „Naturalnie będziemy bardziej niezależni, jeśli nie znajdziemy się w Unii. Innymi słowy, prawo, które będziemy tworzyć, będzie konsultowane w mniejszym stopniu z wami. Tego należy się spodziewać”. W taki oto sposób „myślenie oparte na racjonalnej, instrumentalnej kalkulacji i ocenie planowych działań” obraca przeciw tym, którzy wcześniej umyślili je egzekwować od innych.
Europejskie, a nawet światowe zainteresowanie Turcją szczęśliwie znajduje swoje odzwierciedlenie także na polsku rynku księgarskim. Po Zabójcy z miasta moreli Witolda Szabłowskiego wydawnictwo Czarne prezentuje czytelnikom kolejną pozycję na temat współczesnej Turcji, Most Geerta Maka.
2. Konstrukcja książki holenderskiego historyka, prawnika, pisarza i dziennikarza Geerta Maka ma kształt piramidy. Składają się na nią trzy rozszerzające się ku dołowi – od szczegółu do ogółu – warstwy, które symbolicznie można byłoby oznaczyć jako: Most (Galata) – Stambuł (miasto) – Turcja (państwo).
Przecinający zatokę Złoty Róg most łączy dzielnicę Galata ze starym Konstantynopolem. „Właściwie most nie jest ładny. Betonowa konstrukcja, długa na ponad pół kilometra, szeroka na cztery pasma jezdni i linię tramwajową. Pośrodku wznosi się instalacja do podnoszenia mostu, a wokół podjazdów i pod nimi znajdują się tunele i galerie handlowe”. Znajdują na nim zatrudnienie, najczęściej nielegalne, przedstawiciele nizin społecznych, główni bohaterowie książki: kelner, sprzedawca perfum, niewidomy flecista, sprzedawca herbaty, sprzedawca parasolek, sprzedawca wkładek do butów, dziewczyna sprzedająca losy i inni. „Przyczyna, dla której się tu znaleźli jest zawsze taka sama: mała wieś w górach, która mimo biedy jakoś dawała sobie radę; dzięki lepszej opiece lekarskiej zmniejszyła się umieralność dzieci; kamienista ziemia nie mogła utrzymać rosnącej liczby ludności, więc dzieci zostały zmuszone do szukania szczęścia w mieście”. Jeśli w mieście, to najlepiej w Stambule, a jeśli w Stambule, to często punktem zaczepienia – nierzadko na całe życie – bywa właśnie most. „We wsi nikt nie mógł nam pomóc. Tam nie ma nic”, zwierza się młody chłopak, który jak nagle pojawił się na moście, tak równie nagle przepadł bez śladu.
„Most wznosi się nad szerokim ujściem rzeki, łącząc dwie najstarsze dzielnice miasta, a zarazem jakby jego dwa oblicza: południowe, konserwatywne, zwrócone na Wschód, i północne, z liczącymi wiele stuleci ambasadami i pałacami kupców, przesiąknięte mentalnością Zachodu i lekkością nowoczesnego życia”. Sama idea mostu implikuje istnienie miejsc, sfer, aspektów życia od siebie oddzielonych, odmiennych, często przeciwstawnych i konfliktowych. Jak słusznie zauważa Szabłowski, nie ma lepszej metafory współczesnej Turcji niż most. Most łączący, ale i potwierdzający podział na Europę i Azję, nowoczesność i tradycję, religię i ateizm itd.
Łącząc perspektywę funkcjonalistyczną z kategoriami psychoanalitycznymi można powiedzieć, że Turcja jest typowym ponowoczesnym podmiotem – niespójnym, rozbitym i zdecentralizowanym, uwikłanym w sieć bardziej lub mniej antagonistycznych dyskursów, biorących udział w społecznym tworzeniu rzeczywistości, w jakiej obecnie żyjemy.
Społeczeństwa to jednak nie jednostki i co na tym, cokolwiek abstrakcyjnym, poziomie jawi się jako niezdecydowanie, ambiwalencja i wewnętrzne rozterki, w wymiarze jednostkowych czy grupowych interakcji prezentuje się jako całkiem konkretny konflikt nie tylko poszczególnych przekonań i postaw, ale i zachowań, generujący często realną przemoc. Odnosi się to tak do Turcji i Stambułu: „autobus obrzucono koktajlami Mołotowa, najmniej dziesięć ofiar; przed główną siedzibą jednej z partii politycznych wybuchła wojna; na północy kraju kobieta wysadziła się w powietrze w meczecie; nad Morzem Czarnym dwie dziewczyny podłożyły bombę – eksplodowała za wcześnie; trochę dalej w mieście, w Burger Kingu, dwóch oszalałych policjantów uwięziło dziewczynę; na nabrzeżu obok próbowano wysadzić port”, jak i – zgodnie ze strukturą piramidy – do samego mostu: „Tymczasem przeżyliśmy mały zamach bombowy. Most to miasto w miniaturze, można było przewidzieć, że coś takiego się tutaj zdarzy”.
Antagonizmy światopoglądowe w Turcji stają naprzeciw siebie w sposób bardziej może bezpośredni i spektakularny niż w innych miejscach na świecie, co może mieć swoje źródło – choć może to tylko przejaw czegoś bardziej fundamentalnego – w radykalnych reformach modernizacyjnych pierwszego prezydenta kraju Atatürka, czyli „Ojca Turków”, w latach 20. i 30. XX wieku. Ustanowienie nowych obyczajów i zmiana mentalności okazała się jednak zdecydowanie trudniejsza niż wprowadzenie nowego kalendarza, nowego alfabetu czy nawet nowego ustroju politycznego.
Komplikacje te skądinąd nietrudno było przewidzieć. Każda rewolucja, jako radykalna zmiana struktury społecznej, siłą rzeczy produkuje rzesze wykluczonych. Ich zagrożona nagle tożsamość – wszak upadł świat, wobec którego dokonywali pozytywnej autodefinicji – próbuje się re-organizować w reakcji na przemoc i opresję, jakich zaczyna doświadczać. „Punktem zapikowania”, jakby to ujął Lacan, dla w ten sposób, tj. negatywnie, określającej się tożsamości, staje się np. wrogość wobec Zachodu i wszystkiego, co Zachód – jako wyobrażony podmiot owej przemocy i opresji – sobą reprezentuje. „Świat zachodni prawie nie zdaje sobie sprawy z tego wszechogarniającego uczucia upokorzenia, którego doświadcza większość ludzi na świecie – pisze przytaczany w książce Orham Pamuk. – To jest uczucie, które ludzie muszą przezwyciężać, nie tracąc przy tym zdrowego rozsądku, nie dając się uwieść terrorystom, skrajnym nacjonalistom lub fundamentalistom”. Siła uwodząca zatem – jako wymagająca „przezwyciężenia” – realnie istnieje.
„Niekończący się, nieskończenie fantazmatyczny proces utożsamiania” (Derrida) odbywa się poprzez ciągłe określanie się wobec tego, co jest różne ode mnie, i wyraża się w stosunku odwrotnie proporcjonalnym: im bardziej jestem przeciw komuś/czemuś różnemu ode mnie, tym bardziej jestem sobą (jak to ujął Grzegorz Wróblewski: „gatunek / to ja i on // jeżeli my razem / to ja / nie”). Jak odbywa się ten proces w praktyce? „Jednym z bestsellerów wiosny 2006 jest książka zatytułowana Trzecia wojna światowa. Jej akcja rozgrywa się w 2010 roku: żądna zemsty Turcja, mająca dosyć upokorzeń ze strony Zachodu, wypowiada razem z Rosją wojnę Unii Europejskiej i rusza na Berlin, Wiedeń i Paryż”. Zgodnie bowiem z tożsamościową regułą, im bardziej czujemy się upokorzeni, tym bardziej unosimy się honorem: ” ratuje własną kulturę, kiedy zagraża jej starcie na proch w spięciach między Wschodem i Zachodem. podtrzymuje każdy chwiejący się obraz własnego narodu”. Koszty takiego „podtrzymywania” są również dość oczywiste, aczkolwiek, jak zauważa autor, nie dla przeciętnego Europejczyka: „Honor to zawsze rozróżnienie: czarne – białe, dziewica albo dziwka, pełna przynależność albo kompletne odrzucenie, to świat diametralnie różny od subtelnych, analitycznych, wiecznie ambiwalentnych rozważań i kompromisów liberalnego Zachodu. Dlatego też nam, mieszkańcom Europy Północnej, tak trudno zrozumieć społeczeństwa, gdzie honor i szacunek mierzy się inną miarą”.
Problem wielokulturowości zatem – na którą Turcja skazana jest od czasów starożytnych, a która dzisiaj, zgodnie zresztą z ogólnoświatową tendencją, uległa dwubiegunowemu spolaryzowaniu według osi Wschód-Zachód – sprowadza się zatem być może do procedury uzyskiwania/utrzymywania tożsamości. Jeżeli odbywa się to w sposób wyłącznie (i agresywnie) negatywny, antagonizujący społeczne (polityczne, religijne, obyczajowe) różnice, zdecydowanie nie sprzyja to harmonijnemu współżyciu i współdziałaniu dla wspólnego dobra. Taki jest jeden z ważniejszych obecnie – a w pewnym sensie odwiecznych – problemów współczesnego świata, który w Turcji widać wyjątkowo wyraźnie: „Przy stolikach kawiarni Galata codziennie zderzają się cywilizacje”. (Dla porządku: wypowiedź prof. Akata wyemitowało polskie radio w 2010 roku, czas narracji książki to rok 2006).
3. Powyższa refleksja wykracza jednak poza zawartość myślową książki Geerta Maka, co w zasadzie nie musi być zarzutem, ale chyba jednak jest. Problem bowiem w tym, czym ta książka chciałaby być lub też czym jest, a w istocie – czym właśnie nie jest.
Nie jest na pewno klasycznym reportażem. Reportaż – jak go rozumiem – to przyglądanie się ludzkiemu życiu, próba wniknięcia w życie innego i spojrzenia na świat jego oczyma, z jego perspektywy, to „oddanie sprawiedliwości” ludzkiemu istnieniu takiemu, jakim ono jest, bez moralizowania i wartościowania. Tymczasem autor nie wchodzi z bohaterami w nazbyt zażyłe stosunki, a oni sami ograniczają się do powielania obiegowych raczej opinii, typu: „O Boże, my to bardzo chcemy do Europy. Tam są pieniądze, każdy może robić to, co chce, ludzie szanują się nawzajem”. Bohaterowie zatem z jednej strony nie otwierają się przed pisarzem, z drugiej natomiast traktowani są jako egzemplifikacje stawianych przez niego tez o ogólniejszym charakterze.
Nie jest też Most esejem ani nawet pełnokrwistą publicystyką. Warstwa odautorskiego komentarza ogranicza się raczej do przytaczania historycznych faktów, formułowania nieprzesadnie pogłębionych analiz lub snucia mało treściwych refleksji, np. „Bez mostu nie byłoby miasta. Most też jest właściwie miastem, chociaż nie można się pomylić, bo most to nie miasto, a miasto to nie kraj. Most ma przede wszystkim własną osobowość i na tym poprzestańmy”. Otóż to, „na tym poprzestańmy” – ale właściwie dlaczego? Skoro już mówimy coś od siebie, skoro dość obficie komentujemy, spróbujmy powiedzieć coś naprawdę oryginalnego, niebanalnego.
Czym zatem Most jest?
Jeżeli aktorzy życia literackiego nie mają być kółkiem wzajemnej adoracji i promocji (patrz noty na IV stronach okładek i nie tylko), proponuję - przepraszam za śmiałość – formułować swoje opinie uczciwie. Moja jest taka: książka Geerta Maka to popularne i bezbolesne wprowadzenie do współczesnej historii Turcji, które do krytycznej myśli o tym kraju – oraz o współczesnym świecie w ogóle – nie wnosi zbyt wiele, aczkolwiek laik (czyli przeciętny Polak) dowie się z niej całkiem sporo.
Żeby jednak nie wyszło na to, że lektura mnie jakoś specjalnie zeźliła, znudziła albo i zniesmaczyła, spieszę dodać: książkę po prostu dobrze się czyta, a ona sama nie rości sobie najmniejszych pretensji do tego, aby sprostać wymaganiom, jakie jej tu nazbyt może naiwnie i prostodusznie, jak to mam zresztą w zwyczaju, postawiłem.
Geert Mak, Most, przeł. M. Diederen-Woźniak, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011