Naturalnie kulturalne rozliczenia z marcem powinno się zacząć od podsumowania Oscarowej gali z tym, że, najnormalniej w świecie, nie warto. Spuentować ceremonię w Los Angeles można jednym zdaniem: trochę jednak mimo wszystko nieoczekiwanie triumfowało pro wojenne, dość przeciętne „The Hurt Locker” nad antywojennym, new-age’owym i kiepskim jak czerstwe ciasto „Avatarem”. Zgodnie z prognozą sprzed miesiąca ulubienica Hollywood, Sandra Bullock, miała okazję na początku marca zaliczyć dwie gale: odbierając Malinę dla najgorszej aktorki, jak i statuetkę Oscara za najlepszą rolę kobiecą w familijnej produkcji „The Blind Side”. Amerykańska Akademia w końcu za wieloletni, wspaniały dorobek artystyczny postanowiła nagrodzić Jeffa Bridgesa za ujmującą rolę podstarzałego, staczającego się piosenkarza country (choć ciekawszą kreację w „Crazy Heart” stworzyła partnerująca Bridgesowi Maggie Gyllenhaal, tak na marginesie). W samych kinach natomiast działo się o wiele więcej ciekawych rzeczy niż na Oscarowej gali. Wśród polskich premier marca, choć żadna nie ustrzega się błędów i popadania w płytkie schematy, na plus wyróżnić trzeba „Mistyfikację” Jacka Koprowicza, który po ponad 20 latach wrócił do reżyserskiego fachu, by stworzyć sensacyjną historię osnutą wokół tajemniczych losów Witkacego. Modną tematykę rozliczeń z okresem komunizmu podjął w „Różyczce” Jan Kidawa-Błoński, choć skupiając się na atrakcyjnej fizyczności Magdaleny Boczarskiej, gdzieś zgubił przesłanie samego filmu.
Burton, Jackson, Amenabar, Kelly, Scorsese – bez wątpienia jest aktualnie w czym wybierać z marcowego repertuaru. Przestrzegam przed pokazywaniem dzieciom najnowszej „Alicji w Krainie Czarów”, która ani nie jest opowieścią dla nich, ani ekranizacją słynnej książki Lewisa – to po prostu burtonowska wariacja na temat historii dziewczynki, którą wszyscy dość dobrze już znamy. Klasowe, choć schematyczne kino zrobił tym razem Martin Scorsese, obsadzając w głównej roli po raz kolejny Leonardo di Caprio, który tym samym stał się dla niego nowym Robertem de Niro. Wszystkim wielkim tytuł najlepszego filmu miesiąca (i na pewno jednego z najważniejszych w 2010 roku) zgarnęła sprzed nosa jednak niepozorna Lone Scherfig z filmem „Była sobie dziewczyna” według scenariusza Nicka Hornby’ego. Ta dwójka na podstawie autentycznej historii stworzyła nie tylko intrygujący obraz konserwatywnej Anglii lat 60., ale też zaprezentowała niesamowity, mądry portret nastolatki, która korzystając z młodości, popełniając bolesne błędy, potrafiła w trudnym momencie nie tylko je naprawić, ale też ułożyć sobie życie na nowo. Nie przegapcie tego tytułu.
W marcu w polskich księgarniach pojawiły się trzy pozycje absolutnie warte polecenia. „Samotność Liczb Pierwszych” to fantastyczna opowieść o ludziach nieprzystosowanych do życia wedle istniejących, społecznych schematów, którzy tak podobni do siebie, są niczym dwie linie proste, którego nigdy nie znajdą punktu styczności. Autorem książki jest 28-letni włoski fizyk i informatyk Paolo Giordano, a jego książka w niedługim czasie stała się międzynarodowym bestsellerem. Trwają prace nad jej ekranizacją. Mam nadzieje, że zdążycie wcześniej z lekturą. Ponadto w końcu w Polsce pojawiła się jedna z najlepszych powieści Eduardo Mendozy „Miasto Cudów”. Historia o katalońskim Nikodemie Dyzmie jest dla hiszpańskiego pisarza jedynie pretekstem do zbudowania wspaniałego portretu mieszkańców Barcelony, ukochanego miasta Mendozy. Nową, niebanalną postacią na europejskim i amerykańskim rynku książki jest Sana Krasikov, obecnie mieszkająca w USA emigrantka z Europy Wschodniej, która swoje doświadczenia życiowe zebrała w zbiór opowiadań. „Jeszcze Rok” to znakomicie, mądrze i finezyjnie napisane teksty, dla których punktem wspólnym są emigracyjne doświadczenia obywateli Rosji i byłych republik radzieckich. Co ciekawe, jej książka zyskała sobie sporą sławę przede wszystkim w krajach anglosaskich. Nic dziwnego, skoro Krasikov pisała ją od razu po angielsku, ale podkreślano, iż efekt tak wnikliwego spojrzenia i intrygującego języka nie byłby możliwy do osiągnięcia, gdyby autorka urodziła się w Stanach Zjednoczonych i angielski był jej naturalnym językiem komunikacji.
Jeśli w marcu w waszych odtwarzaczach nie pojawiła się nowa płyta Erykah Badu, to na pewno powinniście nadrobić tę zaległość. „New Amerykah Part Two (Return Of The Ankh)” jest piątym, studyjnym krążkiem wokalistki, który potwierdza to, o czym dawno wielu już wiedziało – Badu jest niekwestionowaną królową muzyki soul. Na sklepowych półkach pojawił się też nowy album Goldfrapp zatytułowany „Head First”. Brytyjski duet po zdecydowanie nieudanym „Seventh Tree”, tym razem wraca do tanecznej stylistyki „Supernature” z 2005 roku, korzystając z jeszcze trwającej mody na nośne piosenki w klimacie lat 80. i fajnie się tą stylistyką bawi. Miniony miesiąc zaspokoił też nasze oczekiwania na nową płytę poznańskich Much. Następca popularnego, młodzieńczego „Terroromansu” nosi tytuł „Notoryczni Debiutanci”. Jest krążkiem dojrzalszym, poukładanym i lepiej wyprodukowanym od swojego poprzednika, niemniej chcąc zapewne zwrócić się do szerszej publiki, zespół gdzieś zgubił po drodze spontaniczność i chwytliwość pierwszej płyty. Szkoda. Natomiast ja polecam zasłuchiwać się w debiutanckiej płycie Gonjasufi „A Sufi And A Killer” – nowego podopiecznego popularnej wytwórni Warp. Album to psychodeliczny i magiczny, elektroniczny i naturalistyczny, intrygujący i wciągający, choć wcale nie taki łatwy i przyjemny w odbiorze. Macie jednak czas, by go przetrawić. Nowy miesiąc się bowiem właśnie zaczyna, podsumowanie kwietnia i nowe kulturalne propozycje więc dopiero za około 30 dni.