Gdy wydawca „Hustlera” Larry Flynt bronił swojego prawa do publikowania materiałów pornograficznych i kloacznego humoru przed sądami USA, aż po Sąd Najwyższy, postawił taką mniej więcej tezę: Jeśli ja wywalczę prawo do publikowania tego, co publikuję, to w ten sposób wasze prawo do wolnego słowa zostanie tym bardziej zagwarantowane, ponieważ wy jesteście przyzwoitymi i porządnymi ludźmi, a ja jestem najgorszy.
Miał, kurwa, rację.
Jurek Owsiak nie jest najgorszym spośród Polaków (natomiast niewykluczone, że jest jednym z najlepszych), ale poza tym sytuacja z postawieniem go przed sądem za niecenzuralne słowa podczas Przystanku Woodstock 2017 nosi wszelkie znamiona analogii do batalii Flynta. Poza rezultatem naturalnie. Sąd Najwyższy USA uznał prawo Flynta do wolnej wypowiedzi, ostrej satyry i publikacji fotografii nagich kobiet. Sąd w Słubicach skazał Owsiaka na naganę i karę w wysokości 130 zł za publiczne użycie wulgaryzmów.
Ależ, kurwa, nonsens.
Jeśli wolność słowa w Polsce obejmowałaby używanie słów „kurwa” i „pierdolić”, to tym bardziej przyzwoite i porządne wypowiedzi, będące jednak np. ostrą krytyką Antoniego Macierewicza, Julii Przyłębskiej, Piotra Woyciechowskiego czy innych przedstawicieli obecnej władzy cieszyłyby się oczywistą ochroną w ramach wolności debaty, a autorzy owej ostrej krytyki byliby pewni, że nie spotkają ich sankcje karne za korzystanie z tej wolności. Tymczasem nie tylko dziś w Polsce takiej pewności nie ma, co raczej standardem staje się używanie upartyjnionej prokuratury i upolitycznionej policji do tłumienia krytyków władzy.
A to jest, kurwa, niebezpieczne.
Słowo „kurwa” jest jednym z najczęściej stosowanych w języku polskim. Karanie kogokolwiek za jego używanie, symulowanie powszechnego oburzenia, gdy ono pada, jest przejawem równie typowo polskiej dulszczyzny o groteskowych rozmiarach.
„Kurwa” ma zasadniczo trzy oblicza. Pierwsze jest żenujące i pożałowania godne, gdy wydobywa się z ust przygłupich wyrostków, którzy dla podkreślenia swojej raczkującej męskości używają go zamiennie z przecinkiem i pluciem na chodnik, aby zaimponować swoim rówieśnikom w tym niemalże zwierzęcym rytuale. (Nadmienić warto, że są tacy, którzy tak zachowują się jeszcze w wieku 60 lat, choć na szczęście wielu przechodzi to jakoś po 20. roku życia).
Drugie oblicze „kurwy” to rozrywka. Niezliczona jest ilość i polskich, i niepolskich filmów i programów telewizyjnych, których być albo nie być jest humor słowny, a to niechybnie oznacza nadprodukcję „kurew”. To można oceniać różnie, ja o gustach nie dyskutuję, zwłaszcza jako wierny fan Quentina Tarantino. Pewnym jest to, że filmy o Adasiu Miauczyńskim nie miałyby nawet czwartej części swoich widowni, gdyby nie leciała w nich „kurwa” za „kurwą”.
W końcu jest jeszcze trzecie, najbardziej inteligentne oblicze „kurwy”. Inteligentnie użyta „kurwa” jest „kurwą” użytą w celu podkreślenia emocji, wzmocnienia przekazu i odciśnięcia się mocniej w pamięci słuchacza. To „kurwa” użyta oszczędnie, we właściwych momentach, w nieprzypadkowej tonacji głosu, wyrażająca słuszną złość, protest, sprzeciw, wytykająca zło i niesprawiedliwość. Taka „kurwa” jest potrzebna od czasu do czasu w debacie publicznej. Politycy i policja, która złożyła na Owsiaka skargę, nie szczędzą sobie „kurwowania” na stronie. Gdyby policjanci mieli płacić po 130 zł za każdą „kurwę”, która pada na komisariacie z ich ust, to by się nigdy nie wypłacili. A ich „kurwy” są rzadko „kurwami” typu trzeciego, niestety.
„Kurwa” jest nam potrzebna, jako katharsis i jako tarcza. Musimy bronić prawa do „kurwy”. Bo jeśli teraz przestaniemy móc mówić „pierdolić polityków”, to za rok przestaniemy móc mówić „ta władza jest zła”. Tak to działa.
To wszystko, co mam na ten temat, kurwa, do powiedzenia.
