Mechanizm związany z kwotami polega na tym, że my kobiety przychodzimy do mężczyzn i mówimy „dajcie nam trochę swojej władzy”. Dokładnie tak: prosimy. Zamiast kreować rzeczywistość i pokazywać faktyczną siłę i możliwości kobiet, my znowu przychodzimy do mężczyzn i mówimy „podzielcie się tym, co macie”.
Niedawno odbył się Kongres Kobiet, dyskusja dotycząca kobiet i ich roli w społeczeństwie jest w ostatnim czasie niezwykle ożywiona. Ponieważ temat jest obszerny, skupię się na tym wątku, do którego niestety dość często (oczywiście nie zawsze) jest on sprowadzany – czyli na kwotach.
Dobrze, że dyskusja dotycząca kobiet (choćby w ramach niedawnego Kongresu Kobiet) się toczy. Źle, że często toczy się dość wąsko. Źle zarówno dla kobiet jak i dla mężczyzn. Dla kobiet, ponieważ, same sobie odbieramy faktyczne możliwości wyrównania naszej pozycji i równouprawnienia względem mężczyzn, zawężając rozmowy do argumentacji za i przeciw kwotom. Źle dla mężczyzn, bo te rozwiązania, o których rozmawiamy, mogą zapewnić zwiększenie udziału kobiet w instytucjach publicznych czy władzach spółek prywatnych, ale niekoniecznie oznaczają, że ten udział będzie także oznaczał podniesienie jakości zarządzania, dzięki włączeniu w skład ciał zarządczych kobiet. A przecież o to walczymy…
System a nie pojedyncze narzędzia
Przede wszystkim kwoty czy parytety są narzędziem, które powinno być analizowane i rekomendowane jako jeden z elementów systemu wspierania równouprawnienia i rozwoju kobiet a nie jako rozwiązanie samo w sobie.
Samo zapewnienie odpowiedniej liczb miejsc dla kobiet w instytucjach publicznych czy prywatnych nie rozwiązuje problemu braku równouprawnienia wśród kobiet i mężczyzn. Wręcz może być przyczyną zwiększającej się niechęci mężczyzn do kobiet, co więcej może też prowadzić w skrajnych przypadkach do dyskryminacji tych pierwszych. Wszelkie działania na rzecz równouprawnienia są skomplikowane i wymagają kompleksowych, systemowych rozwiązań, opartych nie tylko na narzędziach, ale też na zmianie postaw. Wiemy z historii, że brak takich działań może zamiast do wyrównania szans, doprowadzić do tego, że strona potencjalnie dyskryminująca, stanie się dyskryminowaną, co oczywiście nie tylko nie rozwiązuje problemu, ale wręcz pogłębia niechęć a nawet nienawiść pomiędzy obydwoma stronami, z których obecnie obie mogą się czuć pokrzywdzone.
Rozmawianie o wdrażaniu takich rozwiązań jak kwoty dla kobiet, to jak reforma systemu edukacji. Chcieliśmy, aby młodsze dzieci czuły się bezpieczne i dlatego między innymi postanowiono stworzyć gimnazja – aby pierwszoklasista nie był popychany na przerwie przez ósmoklasistę. Problem polega tylko na tym, że ze względu na braki infrastrukturalne i kadrowe, w przypadku znacznej części placówek obecnie podstawówki znajdują się w tych samych budynkach co gimnazja – więc pierwszoklasista jest popychany przez jeszcze starszego gimnazjalistę.
Tak samo może być z kwotą. Wprowadzimy takie rozwiązania, nakażemy zapewnić odpowiednią liczbę miejsc dla kobiet – i niewiele się zmieni. Albo, wymaganie to będzie wypełniane „byle było”, czego potwierdzeniem są poprzednie wybory parlamentarne, w których część partii zadeklarowała odpowiednią ilość miejsc dla kobiet na listach. I kobiety na listach partii się pojawiały, ale wśród jedynek bądź na pierwszych trzech miejscach, trudno było je znaleźć. Albo, to druga opcja, kobiety będą otrzymywały odpowiednie miejsca czy pozycje, ale ani one nie będą do tego dobrze przygotowane i swoimi działaniami będą potwierdzały, że nie jest to dobre rozwiązanie, ani mężczyźni nie będą ich traktowali równorzędnie, uważając, że „dostały się, bo są kobietami”
Podstawa to edukacja
Dlatego też, tym, czego mi brakuje obecnie najbardziej jest edukacja. Zarówno kobiet jak i mężczyzn. Kobiet, tak aby były przygotowane do włączenia się do władzy w szerokim rozumieniu tego słowa i, aby w momencie, gdy takie narzędzia jak kwoty zostaną wprowadzone, mogły potwierdzać swoim działaniem, że nie tylko otrzymują pewne miejsca czy stanowiska, ale też, że są kompetentne i mogą wnieść wartość do danej organizacji.
Nawet najlepsze narzędzie wdrożone w nieodpowiedni sposób nie będą skuteczne. Zapewnienie kobietom odpowiedniej liczby miejsc i stanowisk czy to w instytucjach publicznych czy w biznesie, bez przygotowania kobiet do pełnienia takich funkcji może zrobić więcej szkody niż pożytku.
Co więcej, w przypadku, gdy nieprzygotowane kobiety nie sprawdzą się na stanowiskach, ci, którzy przeciwko temu narzędziu protestowali, będą mogli powiedzieć „A nie mówiliśmy?”. Nie wspominając o tym, że będzie to oczywiście porażka tych kobiet, skutkująca zapewne ich zniechęceniem do dalszej aktywności.
Edukacja, mężczyzn, którzy zrozumieją, że kobiety jako ich współpracowniczki mogą wnieść wartość, w postaci konkretnej wiedzy, doświadczeń, umiejętności, że kobiety są i będą dla nich konkurencją, ale konkurencją, która będzie podparta merytoryką, a nie będzie się opierała na płci.
Mogę jednak całkowicie zrozumieć obawy mężczyzn, że będą stawali do nierównej konkurencji, którą mogą przegrać tylko dlatego, że są mężczyznami. Mam też nadzieję, że wszyscy jesteśmy świadomi tego, jak delikatna jest to materia i, że te obawy nie są całkowicie nieuzasadnione, a łatwo jest przekroczyć granice (także ustalając pewne zasady i wymagania formalne), które spowodują, że strona obecnie uważana za dyskryminującą, stanie się dyskryminowaną.
Walka o kwoty czy parytety dla kobiet ma sens, ale wtedy, gdy jest częścią szerszego programu. Programu, dzięki któremu kobiety zostaną przygotowane do objęcia wysokich stanowisk publicznych oraz w biznesie.
Faktem jest, że coraz więcej inicjatyw wspierających kobiety pojawia się na rynku. Część z nich dlatego, że różnorodność to priorytet dla Unii Europejskiej i można na takie działania dostać fundusze. Część to faktycznie ciekawe i atrakcyjne programy. Nie widzę jednak (może źle patrzę), jakiegoś spójnego podejścia do tematu i wykorzystania efektu synergii, płynącego z wszystkich tych działań.
Chcemy dostać i to za darmo
Właściwie cały mechanizm związany z kwotami polega na tym, że my kobiety przychodzimy do mężczyzn i mówimy „dajcie nam trochę swojej władzy”. Dokładnie tak: prosimy. Ponieważ nie rozmawiamy o zdrowej rywalizacji i konkurencji. Nie mówimy, stwórzcie warunki, a my wystawimy do rywalizacji kobiety, które będą świetnie przygotowane i staną w szranki z mężczyznami. Nie. My przychodzimy i mówimy: dajcie nam miejsca. Tak naprawdę nic nie obiecując w zamian. Ponieważ obok wymogów dotyczących płci nie stawiamy wymagań, nie definiujemy kryteriów ani postulatów dotyczących innych wymagań, umiejętności, które kobiety powinny posiadać. Mam poczucie, że to jest trochę nie fair. Mam też poczucie, że to nadal jest tak, że zamiast kreować rzeczywistość i pokazywać faktyczną siłę i możliwości kobiet, my znowu przychodzimy do mężczyzn i mówimy „podzielcie się tym, co macie”.
Sprzeciwiamy się dyskryminacji, a same dyskryminujemy
A na koniec już nie o kwotach. Walczymy o prawa kobiet, ale walczymy przeciw mężczyznom, a nie razem z mężczyznami. Czyli same tak naprawdę pokazujemy pewne zachowania, które potwierdzają, że my nie szukamy konsensusu, ale to jest walka pod hasłem „My albo Wy”.
Myślę teraz konkretnie o wszelkich działaniach i inicjatywach, które są tylko z kobietami i dla kobiet np. Gabinet Cieni Kobiet. Mężczyźni nie robią Gabinetów Cieni Mężczyzn. Czy to nie jest tak, że po pierwsze takie pomysły są bardzo konfrontacyjne? Mówią wyraźnie: albo „My albo Wy”. Po drugie one przeczą idei równouprawnienia – bo jakakolwiek instytucja składająca się z samych kobiet dyskryminuje mężczyzn.
Wątpliwości…
No i wątpliwość, którą mam cały czas i jakoś nie mogę się jej pozbyć. Mianowicie, gdzie jest granica, po której przekroczeniu nie tyle walczymy o równe szanse kobiet, ale potwierdzamy czy pokazujemy, że potrzebujemy narzędzi, które nam dadzą nam „fory” powodujące, że będziemy mogły się wykazać. Nie mam poczucia, że jestem gorsza. Nie mam poczucia, że czegoś mi brakuje w porównaniu do mężczyzny, jeśli chodzi o intelekt bądź inne czynniki istotne z perspektywy kariery zawodowej. Dlatego też ani nie uważam, że powinnyśmy, jako kobiety dostawać dodatkowe punkty „za pochodzenie”. Kiedyś można je było otrzymać za chłopskie korzenie, teraz za bycie kobietą. Chciałabym, żeby wpływ na moją karierę i rozwój miały przede wszystkim moja wiedza i umiejętności a nie płeć. Nie do końca tylko wierzę, że manifestowanie, że jestem kobietą i w związku z tym „mnie się należy” jest tą słuszną drogą, którą chcę iść do celu.