Namnożyło nam się w świecie zachodnim socjaldemokratycznych płaczków pogrzebowych. W niektórych religiach stanowią oni obowiązkowy element takich obrzędów, a ponieważ socjalizm jest świecką religią, więc i tego elementu żałobnej obrzędowości nie mogło zabraknąć. Żałobnej, bowiem socjalizm cienko przędzie już od paru dziesięcioleci.
Dołączył, po raz kolejny, do tego łańcuszka red. Leszczyński z Gazety Wyborczej, wspominając rozmowy dwóch profesorów dobrej woli, zmarłego niedawno prof. Judta, z którym wywiad przeprowadzał prof. Snyder. Obaj także żałobnicy. Basowali oni w wydanej niedawno książce „przyzwoitemu społeczeństwu”, przez które rozumieli, rzecz oczywista, socjaldemokratyczne państwo opiekuńcze.
Z biadań red. Leszczyńskiego widać wyraźnie, że żaden z trzech żałobników niewiele zrozumiał z tego, co po II wojnie światowej działo się w zachodniej gospodarce. A jeszcze mnie z konsekwencji „życia z ręką w kieszeni sąsiada”, jak państwo opiekuńcze nazwał ojciec niemieckiego cudu gospodarczego, Ludwig Erhard. Relacja między państwem dobrobytu, czyli kapitalistyczną gospodarką rynkową, a państwem opiekuńczym jest taka, jak między zdrowym drzewem, a drzewem porośniętym jemiołą. Jeśli jemioły, która przecież jest pasożytem, rośnie niewiele, to nawet dodaje ona kolorytu. W miarę, jak owego pasożyta przybywa (czytaj: rośnie redystrybucja), drzewo zaczyna marnieć (czytaj: gospodarka rośnie coraz wolniej).
Otóż „przyzwoite społeczeństwo”, proszę żałobników, odchodzi w przeszłość, bo skala pasożytnictwa dawno przekroczyła granice wytrzymałości drzewa. I jeśli nie ma ono zmarnieć całkowicie – a to właśnie jest dziś głównym problemem Zachodu – to trzeba przykroić jemiołę do dających się utrzymać rozmiarów.
Ale nie na tym koniec problemów z socjaldemokratycznym państwem opiekuńczym. Okazało się bowiem, że zerwanie związku między wysiłkiem a efektem prowadzi do poważnych deformacji psychologicznych. Jedna z deformacji, wyuczona bezradność, prowadzi do pasywności, niezdolności uczenia się i zaburzeń psychicznych (przejawiających się m.in. w agresji i destrukcji). Takich zachowań beneficjentów państwa opiekuńczego, nie rozumiejących dlaczego darmowa manna zaczęła spadać z nieba w mniejszych ilościach niż poprzednio, mamy coraz więcej. „Oburzeni”, nie widząc związku między otrzymywanym „socjalem” a własnym wkładem w tworzenie bogactwa, wykazują się agresją i destrukcją.
Ale dla żałobników po socjaldemokracji „przyzwoite społeczeństwo”, to nie tylko prawo do cudzego dochodu, jak redystrybucję określił jeden z polskich filozofów. To także mnóstwo „praw”, a właściwie niedookreślonych przywilejów, oraz publicznej tolerancji dla aspołecznych, destrukcyjnych zachowań. Także przez wymiar sprawiedliwości. Dla przykładu, we Francji średni wyrok za rozbój z bronią w ręku wynosi … 18 miesięcy. Bardziej ogólnie, liczba przestępstw przeciwko życiu, zdrowiu i mieniu w latach 1950-2000 wzrosła w krajach europejskich od kilku do kilkunastu razy. Na czele jest Holandia z trzynastokrotnym wzrostem przestępczości. Warto, by żałobnicy zadali sobie pytanie, czy przypadkiem obecna niechęć większości Holendrów do podtrzymywania „postępowych” eksperymentów „przyzwoitego społeczeństwa” nie ma przypadkiem związku z tymi statystykami?
W końcu swego żałobnego peanu red. Leszczyński pisze o zanikającym „społeczeństwie dzielonej odpowiedzialności”. Niestety, dzielono (a raczej zabierano) tylko pieniądze; odpowiedzialność za tworzenie bogactwa pozostawała w rekach coraz mniejszej części społeczeństwa. A to, że ci, którzy mają pieniądze, jak pisze żałobnik, starają się zamknąć w strzeżonych osiedlach, bierze się z degradacji wymiaru sprawiedliwości, który ma swój spory udział we wzmiankowanym zwielokrotnieniu przestępczości. Niestety, nie wystarczy marzyć o tym, co żałobnicy nazywają „przyzwoitym społeczeństwem”; trzeba jeszcze rozumieć do czego ono prowadzi…