Niemieccy Zieloni przedstawili swój program gospodarczy na wypadek zdobycia władzy po wrześniowych wyborach do Bundestagu. Streścić można go mniej więcej następująco: jeżeli rzeczywiście, jak twierdzi konserwatywny rząd Angeli Merkel, głównym powodem kryzysu jest publiczne zadłużenie, to trzeba je jak najszybciej spłacić. W przypadku Niemiec odsetki nie są szczególnie wysokie – od obligacji trzydziestoletnich wynoszą nieco ponad dwa procent – ale przy zadłużeniu sięgającym 2 bilionów euro i przekraczającym 80 procent PKB, nawet to daje pokaźną kwotę. Spłata części niemieckiego długu i poprawa dyscypliny budżetowej zwiększy dostępność pieniądza dla sektora prywatnego oraz – po niższej niż dotychczas cenie – dla innych rządów europejskich. Dokarmiona tanim kredytem niemiecka gospodarka przyspieszy, reszta kontynentu będzie mogła złapać oddech.
Powyższe rozumowanie mogłoby pojawić się w podręczniku ekonomii jako wyjaśnienie krytycznej wobec Keynesa teorii wypierania inwestycji prywatnych przez publiczne. Ideę spłaty długu poparliby Margaret Thatcher i Leszek Balcerowicz. Niestety, również prezentowany przez Zielomych pomysł na to, skąd wziąć pieniądze na powrót do bardziej klasycznego kapitalizmu, jest wręcz podręcznikowy: należy podnieść podatki i to w pierwszej kolejności tym, którzy mają najwięcej. Powszechnie akceptowana teoria malejącej użyteczności krańcowej wyjaśnia, dlaczego 490 euro podatku od setnego tysiąca dochodu boli mniej niż 260 euro od tysiąca dziesiątego. Zieloni sięgnęli także do opracowań naukowych, według których wydatki na edukację (np. przedszkola) przyczyniają się do wzrostu przyszłego PKB bardziej niż budowa infrastruktury, o zbrojeniach już nie wspominając. Oprócz podniesienia górnych stawek PIT (maksymalna miałaby sięgnąć 49 procent) zaproponowali więc zatem jednorazowy podatek majątkowy w wysokości 1,5 procent od aktywów powyżej 1 miliona euro.
Trudno w to uwierzyć, ale ogłoszenie tego programu wcale nie doprowadziło do tąpnięcia w sondażach. Liberałowie z FDP, którzy rzucili się na „podatkowy obłęd” Zielonych zyskali chwilowo 1 punkt procentowy (co przybliżyło ich do 5-procentowego progu), podczas gdy sami Zieloni utrzymali swoje bezpieczne 14 procent. Szanse na udział w rządzie mają raczej marne, ale trudno odmówić im odwagi w wyciąganiu racjonalnych, jeśli nawet nieprzyjemnych wniosków.