Tragicznie zmarły prezydent Lech Kaczyński w czasie swojego niespełna 5-letniego urzędowania przeszedł wyraźną ewolucję. Początkowe lata jego prezydentury, które przypadały na okres rządów środowiska politycznego, z którym był bardzo mocno związany to czas, w którym prezydent nie wchodził w drogę rządowi. Po dojściu do władzy koalicji ludowo-prawicowej w 2007 roku sytuacja zmieniła się diametralnie. Umiarkowanie liberalny rząd Donalda Tuska wielokrotnie spierał się z Lechem Kaczyńskim na kanwie ideologicznej, co skutkowało fiaskiem kilku reform i odłożeniem ad acta również innych, niekiedy ambitnych i potrzebnych planów legislacyjnych. Niemniej jednak z perspektywy czasu, nie wydaje się słuszne uznanie Lecha Kaczyńskiego za „hamulcowego gospodarki” – jak określił go w jednym z wywiadów były prezes NBP i wybitny minister finansów Leszek Balcerowicz. Niestety, kilkukrotnie zdarzało mu się podejmować decyzję w imię błędnie pojmowanej „solidarności społecznej”, które gospodarce z całą pewnością nie służyły.
Prezydent a gospodarka
Specyfika urzędu prezydenta w Polsce polega na tym, że nie jest on odpowiedzialny za rządzenie krajem, gdyż jest to zadanie premiera i Rady Ministrów. Tradycyjnie prezydent sporadycznie używa również inicjatywy legislacyjnej, koncentrując siły swojej kancelarii przede wszystkim na polityce zagranicznej i funkcjach reprezentacyjnych. Nie sposób więc rozliczyć Lech Kaczyńskiego z przełomowych reform, gdyż takie powinien proponować rząd i parlament. W kwestii gospodarki możemy go co najwyżej ocenić pod kątem jego współpracy z rządem, wypowiedzi w których popierał lub krytykował konkretne pomysły na reformy gospodarcze oraz ze sposobu, oraz częstotliwości, używania swoich uprawnień – przede wszystkim prezydenckiego weta, które w zależności od aktualnego podziału miejsce w parlamencie może przerodzić się w bardzo silny instrument oddziaływania na rządzących a więc i na gospodarkę.
Twarde weto
Lech Kaczyński od początku swojego urzędowania używał wiele razy prerogatywy w postaci weta. Dwie jego decyzje wzbudziły jednak największe kontrowersje i emocje wśród Polaków – 27 listopada 2008 r. prezydent zawetował ustawę z dnia o zakładach opieki zdrowotnej a 15 grudnia 2008 r. ustawę o emeryturach pomostowych. Obie ustawy miały bardzo duży wpływ na gospodarkę, gdyż pierwsza z nich ograniczała możliwość zadłużania się szpitali przekształconych w spółki, a druga ograniczała ilość osób korzystających z przywilejów emerytalnych. Oba weta więc należy ocenić negatywnie.
Tylko w przypadku ustawy o emeryturach pomostowych rządowi udało się – z pomocą lewicy – odrzucić weto prezydenta. Reforma ta wreszcie rozwiązywała problem przechodzenia na wcześniejsze emerytury grup zawodowych, które uzyskały te przywileje w czasach PRL-u, w wielu wypadkach niezależnie od kryteriów zdrowotnych. Kolejne ekipy rządzące odkładały w czasie rozwiązanie tego ryzykownego politycznie problemu, co każdego roku kosztowało budżet państwa kilka miliardów złotych – tak potrzebnych obecnie w czasie kryzysu, gdy grozi nam przekroczenie kolejnych konstytucyjnych progów wysokości relacji długu publicznego do PKB (50%, 55% i 60% PKB). Reforma była dobra (chociaż niedoskonała) i bardzo potrzebna, co zauważono w najnowszym raporcie Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) na temat Polski (Economic survey of Poland 2010).
Decyzja prezydenta dziwiła nie tylko dlatego, że problem emerytur pomostowych był bardzo poważny i Polski nie było stać na kolejne lata zwłoki w tym aspekcie. Jak wynikało z relacji niegdyś bliskiego współpracownika braci Kaczyńskich Ludwika Dorna, projekt ustawy rządu PO/PSL był w 90% zbieżny z wcześniejszymi projektem autorstwa Prawa i Sprawiedliwości, nad którym partia prezydenta na próżno debatowała przez dwa lata swoich rządów. Pomimo to, Lech Kaczyński ustawę zawetował twierdząc, że była ona niesprawiedliwa, niekonstytucyjna i została przygotowana z naruszeniem zasad dialogu społecznego. Szczególnie ten ostatni argument pana prezydenta mógł dziwić, gdyż dialog społeczny w tek kwestii trwał nieprzerwanie już od 1998 roku (sic!). Co ważniejsze jednak, za czasów rządu Donalda Tuska odbyło się najwięcej spotkań komisji trójstronnej w sprawie tej reformy (w 2008 roku w okresie od czerwca do września, odbyło się ich 26).
Nie był wszystko-wetującym prezydentem
Lech Kaczyński z pewnością nie był łatwym partnerem do współpracy dla rządu Donalda Tuska. W czasie trwania swojej kadencji zawetował 18 ustaw a 19 skierował do Trybunału Konstytucyjnego (TK). Co znamienne, tylko jedna ustawa (z dnia 13 lipca 2006 r. o zmianie ustawy Kodeks cywilny oraz niektórych innych ustaw) została zawetowana przez prezydenta w czasie rządów koalicji PIS/Samoobrona/LPR. Lech Kaczyński nie miał również ani razu wątpliwości co do konstytucyjności ustaw proponowanych prze środowisko polityczne swojego brata. Nagłe przypomnienie sobie o prezydenckich prerogatywach wzbudziło wśród Polaków wrażenie, że Lech Kaczyński wetuje niemal każdą ustawę rządu Donalda Tuska. Wrażenie to pogłębiali politycy koalicji PO/PSL, dla których niekiedy była to wygodna wymówka przed podejmowaniem ryzykownych społecznie decyzji i możliwość zrzucenia części winy za brak reform na głowę państwa. Niemniej jednak Lech Kaczyński, chociaż moim zdaniem kilkukrotnie używał weta w sposób nieroztropny, z całą pewnością nie zasłużył sobie na miano „wszystko wetującego prezydenta”. Dla porównania Aleksander Kwaśniewski podczas swojej pierwszej kadencji zawetował 11 ustaw a 13 skierował do TK, a w czasie swojej drugiej kadencji zawetował aż 24 ustawy a 12 skierował do TK.
Nawet biorąc pod uwagę fakt niepełnej kadencji Kaczyńskiego, wątpliwe jest, aby w ciągu tych kilku miesięcy udało mu się pobić rekord zawetowanych ustaw ustanowiony przez swojego poprzednika w II kadencji. Można więc uznać, że wcale tak często nie używał weta jakby mogło się to w odbiorze medialnym wydawać. Wina za taki obraz w społeczeństwie leży również po jego stronie, gdyż zdarzało mu się wetować przełomowe – dla rządu – projekty reform, takie jak reforma finansowania szpitali, czy reformę emerytur pomostowych. W obydwu przypadkach Lech Kaczyński zawetował pomysły rządu i nie zaproponował własnych konstruktywnych propozycji opowiadając się automatycznie za status quo, co słusznie – w tych przypadkach – kosztowało go przylepieniem łatki „hamulcowego zmian” w Polsce.
Globalny kryzys finansowy
Prezydent był ostrym krytykiem polityki antykryzysowej rządu Donalda Tuska, która faktycznie cechowała się dużym opóźnieniem i niewielkim zaangażowaniem (co z drugiej strony można ocenić, paradoksalnie, z perspektywy czasu jako największą zaletę tego planu). Abstrahując od działań antykryzysowych rządu, prezydencka krytyka również pozostawała wiele do życzenia. Tak jak wtedy gdy w z jednej strony ostrzegał rząd przed prawie 40-miliardowym deficytem budżetowym, który groził Polsce w czasie kryzysu a z drugiej – wbrew swojemu doradcy ekonomicznemu Ryszardowi Bugajowi – proponował zmniejszenie podatków o 2-3%, co w ocenie PKPP „Lewiatan” obniżyłoby dochody tego samego budżetu państwa o blisko 20 mld. zł. Ekonomiści negatywnie oceniali również poparcie prezydenta w czasie kryzysu dla inicjatywy kolejnego dnia wolnego od pracy w święto Trzech Króli, co kosztowałoby budżet – według obliczeń portalu money.pl – około 5 mld zł (PKPP „Lewiatan” oceniło te koszty nawet na 5,75 mld zł). Prezydent nawet w czasie kryzysu nie zmienił również swojego „ostrożnego” podejścia do prywatyzacji i – wspólnie z Prawem i Sprawiedliwością – opowiadał się za pomysłem wstrzymania przekształceń własnościowych na czas kryzysu, co obniżyłoby dochody budżetu państwa – w zależności od skuteczności ministra skarbu państwa – o kolejne kilka do kilkunastu miliardów złotych. Gdyby wszystkie te pomysły prezydenta i popierane przez niego inicjatywy zostały przyjęte w czasie globalnej recesji, Polska stanęłaby w obliczu poważnego kryzysu finansów publicznych.
Eurosceptyk
Na prezydenturze Lecha Kaczyńskiego ciąży również jego zdecydowany sprzeciw w stosunku do akcesji Polski do strefy euro. Prezydent chciał ten moment odłożyć jak najdalej w czasie, co przy analizie stosunku prezydenta do kwestii euro w trakcie rządów koalicji PIS/Samoobrona/LPR każe nam zastanawiać się czy w głębi duszy nie był pryncypialnym przeciwnikiem wspólnej waluty na wzór Davida Camerona i brytyjskich konserwatystów. Postawa prezydenta miała w mojej ocenie charakter ideologiczny a nie ekonomiczny, gdyż zdecydowana większość ekonomistów w Polsce uważa, że akcesja do strefy pozytywnie wpłynie na polską gospodarkę i stabilność makroekonomiczną naszego kraju. W jednym ze swoich przemówień prezydent Kaczyński stwierdził:
„Nie można twierdzić, że euro uchroniłoby Polskę przed kryzysem. Nasz największy partner handlowy – Niemcy – posiadają przecież euro, a jego wskaźniki gospodarcze są jeszcze gorsze od naszych. Cała sfera euro dotknięta jest dzisiaj kryzysem światowym. Skoro więc wspólna waluta nie uchroniła od problemów najsilniejszych gospodarek państw Unii Europejskiej, nie ma żadnych powodów, by sądzić, aby mogła uchronić od takich kłopotów Polskę”.
Takich wypowiedzi prezydenta na temat wspólnej waluty było niestety w czasie jego prezydentury dużo więcej. Niestety, gdyż nie służyły one rzetelnej debacie i przedstawiały tylko jedną stronę integracji walutowej. Druga strona odnosi się na przykład do ogromnych wahań kursowych na przełomie 2008 i 2009 roku, które sprawiły, że polska waluta straciła wiele na swojej wiarygodności, tysiące Polaków miało problemy ze spłatą kredytów denominowanych w obcych walutach, a przedsiębiorcy musieli renegocjować swoje umowy z bankami dotyczące opcji walutowych. Tych problemów nie było we wspomnianych przez prezydenta Niemczech, ale także w Słowacji, Słowenii, Malcie czy Cyprze – krajach, które tak jak Polska weszły do UE w 2004 roku, jednak już wcześniej przyjęły wspólną walutę euro.
To co udało się Słowacji – w strefie euro od 2009 roku – nie udało się Polsce, co obciąża także Lecha Kaczyńskiego i jego środowisko polityczne. Po dojściu Prawa i Sprawiedliwości do władzy w 2005 roku i zdobyciu przez Kaczyńskiego fotelu prezydenta, przy dobrej koniunkturze można było podjąć działania zmierzające do wejścia do systemu ERM II a potem strefy euro. Nie było wtedy w premierze Marcinkiewiczu a potem Jarosławie Kaczyńskim oraz w prezydencie Lechu Kaczyńskim niezbędnej woli politycznej do finalizacji tego procesu. Skutkiem tego może być odłożenie całego procesu nawet do 2015 roku.
Kaczyński przez cały okres swojej prezydentury musiał mieć świadomość, że euro jest korzystne dla polskiej gospodarki. W lutym 2004 roku Narodowy Bank Polski opublikował kompleksową 128-stronicową analizę, w której mogliśmy przeczytać, że pod wpływem euro „tempo wzrostu gospodarczego w Polsce zwiększy się o około 0,2 pkt. proc. rocznie. Do 2030 r. przyniesie to znaczny wzrost PKB o około 6%. Przy uwzględnieniu dodatkowych efektów wzrostowych, związanych z napływem bezpośrednich inwestycji zagranicznych, tempo wzrostu gospodarczego będzie wyższe o około 0,4 pkt. proc. rocznie. W efekcie, do 2030 r. poziom PKB zwiększy się o około 12% w stosunku do scenariusza pozostawania poza strefę euro”. O ile w analizę NBP z czasów prezesury Leszka Balcerowicz, prezydent mógł nie wierzyć, to w rzetelność kolejnego raportu NBP z 2009 roku nie powinien już wątpić, gdyż był on przygotowywany pod nadzorem jego nominata Sławomira Skrzypka, który również zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Kolejny raport NBP – powstający w dość kontrowersyjnych okolicznościach, gdyż wspominano nawet o naciskach prezesa na autorów raportu, aby nie był on zbyt przychylny euro – był już mniej entuzjastyczny, jednak nie zmienił się w swoim meritum oceniając, że rezygnacja z narodowej i słabej waluty przyniesie Polsce korzyści. W raporcie czytamy, że średnioroczny wzrost gospodarczy będzie większy pod wpływem euro o 0,7% a w przeciągu pierwszych 10 lat PKB zwiększy się o 7,5% (względem scenariusza pozostania poza strefą euro). Pomimo to, Lech Kaczyński pozostawał sceptyczny względem przyjęcia euro w Polsce przez cały okres swojej prezydentury.
Wspólna Polityka Rolna Unii Europejskiej
Prezydent Lech Kaczyński należał również do tej grupy polskich polityków, która co prawda popierała polską akcesję do Unii Europejskiej, jednak sprzeciwiała się jej „federalizacji”. W Europie zasłynął ze swojego niezrozumiałego zachowania odnośnie Traktatu z Lizbony, który sam najpierw w imieniu Polski wynegocjował, a którego prze wiele miesięcy później nie chciał podpisać. W trakcie swojej prezydentury wielokrotnie wypowiadał się na temat tego jak powinna wyglądać polityka Unii Europejskiej, wspierając albo krytykując różne pomysły, które mają ogromny wpływ na gospodarkę Polski i całej Unii. Na tej podstawie można postawić tezę, że niestety prezydent popierał w Unii Europejskiej to co jest w niej najgorsze.
Podobnie jak reszta polskiej sceny politycznej, Lech Kaczyński kilkakrotnie wypowiadał się pozytywnie o Wspólnej Polityce Rolnej Unii Europejskiej (Common Agricultural Policy, CAP), która stanowi 40% budżetu UE. CAP charakteryzuje się z jednej strony dopłatami do produkcji rolników z krajów członkowskich a z drugiej protekcjonizmem względem konkurencji międzynarodowej. Efektem CAP-u są między innymi wyższe ceny produktów rolnych w Europie, gdyż europejscy rolnicy są chronieni przed UE prze tanią żywnością np. z Ukrainy (zwanej „Spichlerzem Europy”). Na jednym ze spotkań z mleczarzami prezydent stwierdził, że podstawowym zadaniem naszego kraju jest kontynuacja wspólnej polityki rolnej Unii Europejskiej. Z kolei w czasie uroczystości dożynkowych Lech Kaczyński stwierdził, że ze względu na trudną sytuację w jakiej znalazło się polskie rolnictwo „reguły rynkowe nie wystarczą” oraz, że CAP jest fundamentem Unii Europejskiej. Taka postawa prezydenta, który wspierał lobby rolników kosztem milionów konsumentów musi zostać oceniona jednoznacznie negatywnie. Na jego obronę należy podnieść fakt, że było to zachowanie zrozumiałe z powodów politycznych, gdyż konsumenci nie są jakąś jednorodną grupą, w przeciwieństwie do rolników, o których głosy zabiegają wszyscy politycy w kraju – z takiego samego powodu dopłaty do rolnictwa popierali tacy politycy jak Donald Tusk, polski komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski czy Waldemar Pawlak. Ten ostatni zasłynął kiedyś stwierdzeniem, że lepsza jest bułka droga, ale Polska, co idealnie odzwierciedla to czym jest i jakie skutki niesie ze sobą Wspólna Polityka Rolna UE.
Prawie wzorowa współpraca z rządem
Kaczyński pomimo tego, że zawetował wiele ustaw koalicji PO/PSL, w zdecydowanej większości wzorowo współpracował z rządem i podpisał kilka ważnych dla gospodarki ustaw. Społeczeństwo ocenia rządzących jednak po przełomowych reformach, a te Kaczyński kilkukrotnie wetował co musiało drażnić rząd Donalda Tuska i popierających go wyborców. Na dzień 18 listopada 2009 roku Kaczyński podpisał aż 96% skierowanych do niego ustaw. Wśród nich były także takie, które powodowały dobre skutki dla polskiej gospodarki. Wśród nich można wymienić nowelizację ustawy o swobodzie działalności gospodarczej (radykalnie zmniejszającą ilość kontroli w polskich firmach), ustawę o partnerstwie publiczno-prywatnym (dzięki której ta formuła realizacji inwestycji publicznych wreszcie zaczęła być używana przez polskie samorządy), nowelizacje Kodeksu spółek handlowych (zmniejszającą wymagania dotyczące minimalnego kapitału zakładowego przy zakładaniu spółek kapitałowych) czy nowelizację Kodeksu postępowania cywilnego (wprowadzającą elektroniczne postępowanie upominawcze).
Hamulcowy czy socjaldemokrata?
Lech Kaczyński wielokrotnie podejmował decyzję, które można było odbierać jako motywowane politycznie, gdyż niemal zawsze były zgodne z polityką prowadzoną przez jego brata Jarosława Kaczyńskiego. Polityczna kalkulacja to jednak tylko jedna strona medalu. Pomimo tego, że Lech Kaczyński uważany był za polityka prawicowego, niewiele miał wspólnego z takimi konserwatystami jak Ronald Reagan czy Margaret Thatcher. Był konserwatywny w kwestiach ideowych, ale socjalny w kwestiach gospodarczych. Popierał działania związków zawodowych (Solidarność), zawetował reformę „urynkowiającą” służby zdrowia czy reformę emerytur pomostowych, która odbierała uprawnienia tysiącom Polaków. Kilkakrotnie jednak, jego solidarność społeczna przeradzała się w zwykły populizm.
Na wspomnianych wcześniej uroczystościach dożynkowych prezydent stwierdził, że nadal istnieją duże różnice między sytuacją mieszkańców wsi i miast, a więc Polska musi wspierać rolników i ich rodziny. Kaczyński opowiadał się po stronie rolników, po raz kolejny ukazując swoją wrażliwość społeczną. W rzeczywistości jednak sytuacja rolników wcale nie jest taka zła jeśliby ją porównać do reszty polskiego społeczeństwa. Z danych GUS-u wynika, że najwyższy przeciętny miesięczny dochód rozporządzalny na gospodarstwo domowe w 2008 r. osiągnęły gospodarstwa pracujących na własny rachunek – ok. 4439 zł – na drugim jednak miejscu były gospodarstwach rolników, których dochód wyniósł ok. 3816 zł. Najniższym dochodem rozporządzalnym dysponowały gospodarstwa rencistów – ok. 1545 zł (źródło: GUS, Budżet Gospodarstw Domowych w 2008 r., str. 37).
O populizm zakrawało również poparcie prezydenta, którego udzielił protestującym kupcom pod halami KDT w Warszawie, których przyjęto na spotkaniu naturalnie w Kancelarii Prezydenta. „Apeluję do władz miasta o podjęcie rozmów z kupcami. Nie mogę się zgodzić, że użycie siły wobec osób broniących swych miejsc pracy było konieczne” – brzmiał oficjalny komunikat jego kancelarii. Kaczyński stanął po stronie łamiących prawo kupców, określając ich eufemistycznie „ludźmi pracy”. Szokujące było to, że prezydent, który był profesorem prawa pracy oraz byłym ministrem sprawiedliwości (sic!) pominął fakt, że po stronie wierzyciela stoi prawomocny wyrok sądu, oraz to, że kupcy od pół roku nielegalnie zajmowali halę w centrum miasta. W ten sposób prezydent państwa stanął po stronie „ludu”, kosztem praworządności, co dość przewrotnie świadczy o tym jakim bardzo był politykiem wrażliwym na kwestie socjalne, które – co charakterystyczne dla jego prezydentury – wielokrotnie były dla niego ważniejsze niż interesy polskich przedsiębiorców.
Wrażliwość społeczna prezydenta nie usprawiedliwia więc faktu, że kilka razy popierał inicjatywy kosztowne dla budżetu państwa a przez inwestorów zagranicznych był postrzegany – tak jak określił to Leszek Balcerowicz – jako hamulcowy polskich reform gospodarczych. Wiele jego decyzji, chociaż podejmowanych w szczytnych intencjach, miało lub mogło mieć negatywny wpływ na polską gospodarkę. Jego prezydentura pod kątem gospodarczym będzie więc oceniana negatywnie, chociaż nie należy również zapominać, że prerogatywy prezydenta w kwestiach gospodarczych są znikome.