Legitymizacja, represja i zgoda
Istnieją trzy źródła władzy – trzy źródła konstytuujące poddaństwo obywateli – trzy źródła, które wcielają w życie społeczne mechanizm narzucania decyzji całej społeczności podjętej tylko przez jej część – poddaństwa zawsze nieracjonalnego (gdyż wystawionego jako czek in blanco bez świadomości jego skutków) i poddaństwa zwykle niemoralnego (gdyż niedobrowolnego, narzuconego siłą). Trzy źródła, które zawsze są antagonistyczne względem liberalizmu.
Legitymizacja prawdopodobnie umarła wraz z boskim prawem królów. Nikt już nie wierzy, że musi się podporządkować decyzjom władzy (czy to mu się podoba, czy nie) ponieważ jest ona zesłana przez Pana Boga (wręcz przeciwnie – co cieszy liberalne serce – coraz więcej osób uważa, że władza pochodzi od szatana). Kapłańska aparatura przy pomocy, której manipulowano niegdyś obywatelami, powoli ulega erozji pod naporem wzrostu świadomości politycznej obywateli. Mówiąc zwięźle: legitymizacja to wprowadzanie w błąd, oszustwo propagandy.
Współczesne państwo posługuję się mieszanką dwóch innych środków: represji i zgody. Represja polega na przymuszaniu obywateli przemocą fizyczną do podporządkowania się decyzjom władzy. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że represja jest antyliberalna.
Zgoda (consent) opiera się na korupcji. Władza kupuje poparcie części społeczeństwa środkami odebranymi reszcie. Mechanizm ten można było zaobserwować historycznie we wszystkich ustrojach, ale jego eksplozję zauważamy dopiero od początku XX wieku, kiedy na dobre zagościła w krajach zachodnich demokracja parlamentarna (bezpośrednia – Liechtenstein i Szwajcaria – też ulega temu procesowi, choć zdecydowanie wolniej).
Pierwotnie grupy interesu stanowiły armie, feudałowie, policje polityczne, pretorianie, itd. Ich trzeba było przekonać (wiara przychodzi z pomocą) i przekupić (środkami odebranymi reszcie społeczeństwa). Nieliczność tych grup gwarantowała niski poziom redystrybucji. Dzisiaj są to niezliczone grupy społeczne, które otrzymują świadczenia społeczne, „dobra publiczne”, granty na „innowacje”, emerytury, renty, ulgi podatkowe, bezpieczeństwo, protekcjonizm (ochronę przed zagraniczną konkurencją), regulację rynku (ochronę przed wewnętrzną konkurencją), egzekwowanie umów, becikowe, subsydia (rolnicze!), ochronę własności, „własność” intelektualna, patenty, itd, itp. Niekiedy redystrybucja ta jest uzasadniania ideologią (np. subsydia na kulturę albo właśnie – liberalna w duchu – ochrona własności), ale nie zmienia to faktu, iż zawsze u źródeł jest czystą korupcją (kupowaniem poparcia jednych pieniędzmi odebranymi innym). Wiara w konieczność istnienia tego czy owego monopolu lub takiej czy innej redystrybucji zaciemnia ten prosty fakt.
Liczność tych grup (klientów demokratycznych zwycięzców) stwarza parcie na konkurujących rywali do władzy, aby zwiększali poziom redystrybucji. Większe poparcie uzyskuje ten rywal, który zdoła kupić więcej poparcia. Dlatego przez ostatnie stulecie wyydatki rządowe rozrosły się od kilku-kilkunastu procent do circa połowy dochodu narodowego (granicą tego wzrostu jest wydolność gospodarcza społeczeństwa – gdy ta zaczyna się kurczyć i zagraża przetrwaniu władzy, wtedy swój renesans przeżywają idee liberalne).
Zjawisko to jest spowite mgłą sentymentalnych określeń, które kamuflują ich prawdziwe oblicze. Ideologie kolektywistyczne służą jako katalizator tego procesu – im społeczeństwo bardziej akceptuje odbieranie sobie dochodów, tym łatwiej politykom przechwytywać je i wykorzystywać do swoich celów (kupowania poparcia). Większość liberałów dała się nabrać i jest pod wrażeniem „wartości demokratycznych”, „równości szans”, „regulowanego kapitalizmu”, a nawet „sprawiedliwości społecznej” i innych przykrywek dla „legalnej grabieży” i innego niszczenia wolności osobistej (z korzyścią dla tych i owych grup). Częściowo wynika to z błędów intelektualnych twórców doktryny (Locke, Bentham, J.S. Mill, Popper), a częściowo z wpływu praktyki politycznej liberałów w demokracji parlamentarnej, którzy stali się „bardziej pragmatyczni”. Walka o władzę doprowadzi do „umiarkowanego rozsądku” nawet skrajnego liberała (co zresztą doskonale tłumaczy „Twierdzenie o medianowym wyborcy”).
Niemniej, nawet gdyby nie było pierwiastków egalitarystycznych w pracach klasycznych liberałów, nawet gdyby odmienna była współczesna praktyka parlamentarna, nawet gdyby liberalizm stałby się zwięzłą i spójną doktryną, a jego zwolennicy trzymaliby się jej rygorystycznie – to i tak nie sprawi, że redystrybucja zniknie. Dopóki władza istnieje, dopóty będzie musiała pozyskać zwolenników, aby utrzymać polityczne posłuszeństwo. Kupowanie poparcia zaś – redystrybucyjny mechanizm na którym zasadza się rząd – nie stanie się mniej antyliberalne przez to, że stwierdzimy, że jest konieczne dla zachowania ładu społecznego (choć dziś już wiemy, że to fałszywa teza).
Trzy źródła władzy – trzy źródła erozji spontanicznego porządku liberalnego.
