W sprawie uchodźców chodzi nie tylko o uchodźców. Ma ona co najmniej trzy aspekty: kulturowy, polityczny, ekonomiczny.
Ta sprawa pokazuje, kim jesteśmy jako jednostki i jako zbiorowość. Jakie sterują nami emocje: pozytywne, empatyczne, czy negatywne, niechęć do inności, strach przed „obcymi”. Pokazują naszą samodzielność myślową i etyczną: czy dajemy się urobić propagandzie antymigracyjnej, czy nie.
Otóż raczej się dajemy.
Pod rządami PiS bardzo urosła grupa niechętnych imigrantom z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, ale też z innych krajów kulturowo muzułmańskich. Jeśli wierzyć sondażowi z kwietnia 2017 r., to wynosi ona ponad 70 proc. pytanych. A jeszcze w początku 2016 r. było ich znacznie mniej: nieco ponad 5o proc.
To znaczy, że propaganda pisowska osiągnęła swój cel: przestraszyła społeczeństwo i uwiarygodniła obecne władze w roli obrońców obywateli przed zagrożeniem ze strony terrorystów, którzy mogliby przeniknąć do naszego kraju wśród uchodźców. Rozmiękczonym i przestraszonym można teraz proponować referendum, czy chcą uchodźców. A potem wymachiwać kartką z wynikiem na różnych forach.
Propagandzie nie przeszkadza, że fakty są inne. Że stawianie znaku równości między uchodźcą czy migrantem ekonomicznym (często to jedno i to samo) a terrorystą, nie jest uzasadnione. Że uchodźstwo jest traumatycznym doświadczeniem egzystencjalnym, którego zaznali wielokrotnie sami Polacy.
Że Polacy doznający w Wielkiej Brytanii wykluczenia z powodu pochodzenia jadą na tym samym wózku, co migranci spoza Europy. Że królowie Rzeczpospolitej Obojga Narodów osiedlali na jej terytorium wojowników tatarskich wyznających islam, a ich potomkowie żyją wśród nas do dzisiaj. Że przed wojną istniał w Wojsku Polskim muzułmański ordynariat polowy.
Te fakty są pomijane, szkoła o nich nie uczy. Szkoła uczy o wiktorii wiedeńskiej.
Tak samo kontrolowane przez PiS media publiczne nie walczą z ignorancją i złymi emocjami, z negatywnym stereotypem muzułmanina, tylko zalewają niezorientowanego odbiorcę lawiną informacji o atakach, zamachach, nienawiści do chrześcijan i kobiet, pogardzie dla cywilizacji zachodniej.
W kraju dziś niemal jednolitym etnicznie i kulturowo, pozbawionym współczesnego lokalnego doświadczenia międzykulturowości, które pozwalałoby konfrontować przekaz propagandowy z rzeczywistością, musi to prowadzić do odmowy solidarności z tymi, którzy jej oczekują.
Jak ta odmowa ma się do etyki chrześcijańskiej i nauk Kościoła katolickiego? Nieważne. Obecny, ostentacyjnie dewocyjny rząd, nie ma wyrzutów sumienia. Bo przecież wpłaca jakieś sumy na rzecz pomocy dla uchodźców (wyższe wpłaca pośrednio, w postaci ulg podatkowych, na biznes o. Rydzyka), popiera korytarze humanitarne, a nawet gotów jest przyjąć trochę dzieci i kobiet na leczenie w szpitalach publicznych.
Tym bardziej rząd PiS nie ugnie się przed Unią Europejską (jakbyśmy nie byli jej członkiem i nie mieli wynikających z tego nie tylko praw, lecz też obowiązków), oczekującą od nas nie tylko solidarności, ale też wywiązania się z deklaracji premier Kopacz o przyjęciu raptem 7 tysięcy migrantów. Politycy Platformy nie palili się do tej solidarności podobnie jak politycy PiS.
To kwestia kulturowa. Jedni i drudzy pochodzą z rodzin i środowisk, w których swojskość i naszość są cenione wyżej niż wielokulturowość. Najbardziej niechętni migrantom są ludzie gorzej wykształceni, głosujący na PiS, Kukiza i Korwin-Mikkego, czyli na prawicową kontrkulturę. Najmniej niechęci wykazują wyborcy partii proeuropejskich, liberalnych, umiarkowanych.
Także po stronie lewicy nie udało się zorganizować jakiegoś znaczącego ruchu na rzecz solidarności z migrantami. Zdecydowane poparcie Polaków dla polityki odmowy prowadzonej przez państwo nie zachęca opozycji centrowej, liberalnej czy lewicowej do manifestowania empatii. Opozycja boi się bardziej utraty głosów wyborczych niż utraty twarzy.
Problem, jakim był milionowy kryzys migracyjny w 2015 r., nieco zelżał. Tylko pojedynczy uchodźcy okazali się terrorystami. Żadne służby specjalne nie są w stanie wytropić wszystkich zamachowców i udaremnić wszystkich spisków. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy w obrębie UE ludzie mogą się swobodnie przemieszczać, a prawa obywatelskie są respektowane: póki nie jesteś oskarżony i prawomocnie skazany, jesteś niewinny.
Tylko w umysłach autorytarnych powstają plany masowych deportacji, reedukacji w obozach internowania, zamknięcia granic, tworzenia czarnych list krajów. To nie zadziała w obecnym świecie, za to dostarczy fanatykom dowodów, że są przedmiotem zorganizowanej akcji szykan i represji. Zyskają w oczach wrogów Zachodu moralne rozgrzeszenie: niech gwałt będzie odpowiedzią na gwałt.
Problem migracyjny jest wyzwaniem dla systemu demokratycznego, to jasne. Jest to wyzwanie gigantyczne, ale sterowalne, jeśli politycy się przyłożą do jego rozwiązania.
W Niemczech, które przyjęły prawie milion uchodźców, jakoś nie utuczyła się na tym drastycznie lokalna skrajna prawica i narodowi populiści. W końcu syta biała Europa potrzebuje rąk do pracy, a sama nie chce pracować za grosze w najmniej szanowanych zawodach. Politycy powinni sprzyjać debacie, jak sobie radzić z wyzwaniem, a nie iść na łatwiznę, dolewając emocjonalnej benzyny do społecznych fobii.
Adam Szostkiewicz – dziennikarz tygodnika „Polityka”