Nie można dać się zastraszyć. Krajowy Plan Odbudowy nie może podzielić losów słynnego Funduszu Inwestycji Lokalnych. Bezwarunkowe poparcie PiS w tej fundamentalnej dla polskiej gospodarki kwestii jest nie do przyjęcia. To Platforma i PSL mają w tej sprawie rację. Fatalnie myli się natomiast Lewica.
Na wstępie przypomnę o co chodziło z Funduszem Inwestycji Lokalnych. Pieniądze z funduszu w założeniu miały pobudzić nadszarpniętą epidemią gospodarkę. W przeciwieństwie do wielostopniowego i zbiurokratyzowanego procesu ubiegania się o fundusze unijne, tu kwestia była stosunkowo prosta. Otóż należało złożyć wniosek i czekać na listę dofinansowanych projektów. I co się okazało? Duże miasta (w tym Łódź, Wrocław, Gdańsk, Kraków, Poznań, Rzeszów), ale także wiele małych miasteczek, nie dostało ani grosza. Zero. Nie wiadomo kto przydzielał te środki i na jakich zasadach. Dlaczego na budowę drogi w miasteczku A znalazła się kasa, a dla miasteczka B jej zabrakło. Mało tego – aby nie było niewygodnych i kłopotliwych pytań, nie przewidziano żadnych procedur odwoławczych, nie przygotowano tzw. karty oceny merytorycznej projektu, co uniemożliwiło wgląd w proces przyznawania dofinansowania i porównania jednego wniosku z drugim (tak jak przy dotacjach unijnych). Była to po prostu arbitralna i „suwerenna” decyzja rządzących. Na marginesie można się było przekonać, w jaki sposób działacze PiS rozumieją „suwerenność”. Otóż bardzo prosto – dajemy komu chcemy, czyli naszym: prawdziwym Polakom, patriotom, strefom wolnym do LGBT, itp.
Najwidoczniej nie było, nie ma i nie będzie pieniędzy na infrastrukturę tam, gdzie rządzą komuniści i złodzieje, elementy animalne, gorszy sort, opcja niemiecka, feminazistki i przedstawiciele partii zewnętrznych. I to jest właśnie definicja „suwerenności” w rozumieniu PiS. Inaczej mówiąc: hulaj dusza, piekła nie ma! W taki właśnie sposób Orbán wydaje z dużym powodzeniem środki unijne, nabijając kabzę swoim kolesiom, o co się ciągle czepia ta głupia, zgniła Bruksela – ten gwiaździsty bankomat z kasą. A my – jak nasz prezydent – cały czas się uczymy. Przy okazji Funduszu Inwestycji Lokalnych przetestowaliśmy właśnie ten model na mniejszą skalę. Było co prawda trochę krzyku, ale w sumie kasa trafiła tam, gdzie miała trafić. I co nam zrobicie?
Nie minęło wiele czasu, a przed nami nowe, gigantyczne wyzwanie: Krajowy Plan Odbudowy, do którego popłyną środki z unijnego Funduszu Odbudowy. Polska ma się stać jednym z jego największych beneficjentów. Ma nam przypaść nawet 58 mld euro! Gdzie popłyną te środki zadecyduje oczywiście tzw. dobra zmiana. Nie trzeba chyba wielkiej wyobraźni, żeby się domyślić, kto akurat zaciera ręce – jestem przekonany, że m.in. w jednej z toruńskich rozgłośni radiowych właśnie otwierają szampana. Pojawił się jednak zgrzyt. Otóż Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry okazała się nie tak znów solidarna z czekającymi na wsparcie milionami Polaków i postawiła weto, bo nie podoba jej się mechanizm „pieniądze za praworządność”. Aby ratyfikować Fundusz Odbudowy Kaczyński potrzebuje więc głosów opozycji.
A co robi opozycja? Oczywiście nie jest w stanie się porozumieć w tak fundamentalnej dla Polaków kwestii. O ile Platforma i PSL wydają się rozumieć powagę sytuacji i nie chcą dopuścić do powtórki ze skandalicznego podziału środków z Funduszu Inwestycji Lokalnych (chcą teraz zaangażować w ich redystrybucję samorządy), to Lewica kompletnie się pogubiła. Czarzasty wydawał się wytrawnym politykiem, tymczasem dał się zaszantażować, jak polityczny nowicjusz i zapowiedział, że poprze w tej sprawie PiS bez żadnych warunków. Jego tłumaczenia, że naród nie może cierpieć, bo ma „głupi rząd” są niepoważne. Dużo większą dojrzałością wykazał się Borys Budka, który trzeźwo zauważył, że to rząd jest w pułapce, a nie opozycja. Podobnie wydaje się rozumować Kosiniak-Kamysz, który poparcie w ciemno rządu uważa za „gigantyczny błąd polityczny”.
PiS faktycznie mógłby zostać postawiony pod ścianą, bo te pieniądze i tak trafią do Polski. Nie ma innej opcji. Trawestując słynną wypowiedź byłej premier: one nam się po prostu należą! Pragnę nieśmiało przypomnieć, że PiS rozumie jedynie argument siły. Dotychczas takim argumentem posługiwało się przede wszystkim społeczeństwo, wychodząc masowo w geście protestu na ulice. Bywało, że rząd się uginał i wycofywał z kontrowersyjnych przepisów. Bywało, że to opozycja uliczna przegrywała. Po raz pierwszy jednak od 2015 roku argumentem tym może posłużyć się opozycja parlamentarna. Po swojej stronie ma bowiem matematykę.
Zmarnowanie takiej szansy to nie tylko głupota, to coś znacznie gorszego – to faktycznie błąd. Trudno uwierzyć, że nie rozumie tego Włodzimierz Czarzasty. Komu, jeśli nie wrażliwej społecznie lewicy powinno poza tym najbardziej zależeć na sprawiedliwym i demokratycznym podziale gigantycznych pieniędzy z Funduszu Odbudowy. Lewico – nie można dać się zastraszyć. Nie idźcie tą drogą!
Autor zdjęcia: Markus Winkler
