Polską wstrząsnęła hiobowa wieść o złożeniu przez Lewicę projektu ustawy o związkach partnerskich. Można by analizie projektu poświęcić tekst, ale z przyczyn o których niżej, ograniczę się do ogólnej opinii – bardzo umiarkowany, zapewne w Anglii byłby zaakceptowany przez konserwatystów z radością, w Niemczech poparła by go CDU. Ale oczywiście w Polsce, gdzie prawo przewiduje jedynie instytucję małżeństwa – przyjęcie takiego byłoby oczywiście krokiem naprzód.
Platforma Obywatelska do komentowania projektu wystawiła swoich fighterów – Stefan Niesiołowski przypomniał o swoim zetchaenowskim rodowodzie, krzycząc że świat się kończy i on nie pozwoli na antyrodzinne zapisy w polskim prawie. Przy okazji odniósł się do ataków na środowiska homoseksualne, stwierdzając, że sami są sobie winni – bo organizują demonstracje, parady – prowokując ataki. Pamiętam, takiego kolegę Niesiołowskiego z ZCHN, który twierdził, że jeśli zgwałcona kobieta była w mini, to sama sobie jest winna. Nieubłagana w swej prostocie logika fundamentalistów.
Szef Klubu PO – Tomczykiewicz zauważył niezgodność projektu z konstytucją – bo konstytucja chroni małżeństwo. Jakie zagrożenie dla małżeństwa wynikają ze związku partnerskiego nie wyjaśnił – choć zapewne blady strach padł na wszystkie Polki i Polaków żyjących w związkach nieuświęconych sakramentem małżeństwa – bo łamią konstytucję! Należy czekać na pierwsze oskarżenia o zdradę stanu.
Reakcje PIS, PJN, PSL – analogiczne do PO, co mniej dziwi, bo te partie w odróżnieniu od PO mają ultrakonserwatyzm obyczajowy wpisany w program. Jedynym pocieszeniem jest – niestety nie mającym realnego znaczenia politycznego, choć spore symboliczne – głos prof. Staniszkis, uznającej projekt za umiarkowany i do przyjęcia.
SLD już zaczęło kampanię skierowaną do środowisk lesbijek i gejów pod hasłem „sami widzicie, my chcemy, ale oni…”. Trochę ta kampania jest przetrącona doniesieniami o bojkocie promocji projektu przez lokalne struktury partyjne („my na Podlasiu nie potrzebujemy tego”) – ale cóż struktury – one chcą być szczere i ideowe – i nie zawsze nadążają za potrzebami marketingowymi partii.
Właśnie o co tu chodzi? Na pewno nie o związki partnerskie – SLD zgłaszając ten projekt w kampanii wyborczej ma pełną świadomość, że nie zostanie on poddany legislacji. Potwierdził to marszałek Schetyna, mówiąc z właściwym sobie wdziękiem, że z jego doświadczenia wynika, że czasu do końca kadencji jest za mało. Jeśli coś takiego opowiada człowiek decydujący o procesie legislacyjnym – możemy przyjąć za pewnik, że tak będzie. Partia Napieralskiego szukając dodatkowych procentów poparcia wrzuca projekt „na aferę” – używając języka piłkarskiego. Zamknięci na własnej połowie kopią piłkę na oślep pod bramkę rywala. Szans powodzenia to nie ma – ale pokazuje wolę walki. Napieralski i spółka cynicznie wykorzystują problem – robiąc sobie wizerunek wrażliwych na sprawy sporej grupy Polaków – jednocześnie robiąc wszystko, by problemów ich nie rozwiązać. PO dostaje okazję pokazania, ze jest konserwatywna i zyskiwać punkty w zachowawczej, przemożnej części elektoratu – przy czym, jak pokazuje przykład struktur SLD – ta zachowawcza część to nie tylko słuchacze Radia Maryja ale i czytelnicy niesławnej pamięci Trybuny Ludu.
Wszyscy są zadowoleni – bo wykonują kawał dobrej, wyborczej roboty – tylko problem pozostaje.
Regulacja likwidująca upośledzenie związków innych niż małżeństwa wymaga poważnej pracy – zgłoszenia projektu w terminie pozwalającym na skuteczną procedurę legislacyjną, znalezienia wsparcia ponadpartyjnego – w światlejszych konserwatystach, którzy przyjmą sposób myślenia prof. Staniszkis, w centrowej części PO – SLD uczyniło z projektu propagandową wydmuszkę, być może z zyskiem w słupkach sondażowych, na pewno ze szkodą dla sprawy.