Nie podoba mi się, co do zasady tworzenie wszelakich parytetów, mających na celu wyrównanie szans mężczyzn i kobiet – w polityce, w biznesie, w sporcie etc. Nie podoba mi się, bo w każdej z tych sfer powinny liczyć się wyłącznie kwalifikacje. Dawać komuś miejsce na liście wyborczej na siłę, kosztem np. lepszego kandydata, tylko dlatego, że umówiliśmy się na parytet – to moim zdaniem nie jest sprawiedliwe.
A jednak całym sercem to popieram. Dlaczego?
Bo kobiety, w większości tych obszarów, od lat są pokrzywdzone. W polityce są marginalizowane, aby zrobić miejsce dla twardych politycznych zabijaków. Często prymitywnych i nieuczciwych. W biznesie zarabiają mniej niż mężczyźni, nawet jeśli posiadają wyższe kwalifikacje. Podobnie jest w sporcie – piłkarskie mistrzynie Europy z USA nie zarabiają nawet połowy tego, co kopacze z przeciętnych lig europejskich. A zatem przesunięcie wajchy w stronę, po której kobieta zyskuje dodatkowy handicap jest tylko teoretycznie niesprawiedliwe. Patrząc z szerszej perspektywy – służy wyłącznie wyrównaniu szans. A i tak nie ma gwarancji, że taki będzie trwały efekt.
To samo w przypadku manifestacji LGBT.
Nie podoba mi się, gdy w trakcie rozmaitych marszów nadmiernie eksponowana jest seksualność, cielesność etc. Wszystkie te waginy zestawione z symbolami religijnymi, inscenizowane quasi msze religijne, takie czy inne fantazje erotyczne manifestowane publicznie – to kwestie, moim zdaniem, tak dalece intymne, że zarezerwowane do przestrzeni własnej sypialni. Ale właśnie dlatego, że osoby LGBT mają od lat pod górkę w tym nietolerancyjnym, konserwatywnym kraju, akceptuję to, idę w takim marszu, wspieram słowem i nie tylko.
A nade wszystko rozumiem, że dziś, po prostu OSOBOM LGBT WOLNO WIĘCEJ.
Po prostu.
Bo trafiło im się żyć w kraju, w którym na co dzień wolno im o wiele mniej.
——————————————————————————–
Photo: Flickr user Bob May
