4 sierpnia zeszłego roku, kilka minut po godzinie 18:00 lokalnego czasu, w bejruckim porcie eksplodował magazyn, w którym składowano niemal trzy tysiące ton saletry amonowej. Eksplozja, dzisiaj uważana za jeden z najpotężniejszych nienuklearnych wybuchów w historii świata, z ziemią zrównała położony w sercu miasta port i poważnie uszkodziła przylegające do niego dzielnice mieszkalne. Nawet w tych oddalonych o kilometry domach dało się odczuć eksplozję jak trzęsienie ziemi, nie mówiąc już o tym, że wszędzie było ją dobrze słychać.
W efekcie zginęło 218 osób, a walące się budynki czy odłamki szkła z pękających okien raniły dodatkowe siedem tysięcy. Około 150 z nich do końca życia będzie się mierzyła z niepełnosprawnością. Co więcej, nawet 300 tysięcy mieszkańców miasta straciło czasowo dach nad głową, a wielu także środki do życia, kiedy w gruzach legły ich miejsca pracy. Media społecznościowe na całym świecie w ekspresowym tempie obiegły nagrania i zdjęcia samego momentu eksplozji, unoszącego się nad magazynem dymu czy też ruin i rannych.
Wówczas wielu wydawało się, że wybuch saletry może być pobudką dla libańskich władz, od lat pogrążonych w kryzysie politycznym. Zresztą, niemal od razu rząd obiecał, że przeprowadzone zostanie szybkie i transparentne śledztwo, mające na celu wyłonić sprawców szeregu zaniedbań, które doprowadziły do tej tragedii. Dzisiaj jednak wygląda na to, że w ciągu ostatniego roku niewiele osiągnięto, a Liban stoi w miejscu – pogrążony w kryzysie wynikającym z braku dobrej woli władz.
Zaniedbania, które bezpośrednio doprowadziły do portowej eksplozji sięgają już roku 2013, kiedy do portu zawitał pływający pod mołdawską banderą statek towarowy Rhosus. Na jego pokładzie znajdowało się 2750 ton saletry, wyprodukowanej przez gruzińską firmę Rustavi Azot. Ładunek miał dotrzeć do portu Beira w Mozambiku, skąd miał ruszyć w dalszą drogę do Fábrica de Explosivos Moçambique w Matoli. Niestety, Rhosus utknął w bejruckim porcie po tym jak Igor Greczuszkin, właściciel statku, wydał jego kapitanowi Borysowi Prokoszewowi polecenie zatrzymania się w Bejrucie. Tam Prokoszew miał załadować dodatkowy towar, który miałby zostać wykorzystany do zapłacenia za przeprawę przez Kanał Sueski. Tak się jednak nie stało. Portowe władze uznały, że stan techniczny statku jest nieodpowiedni do dalszej żeglugi i Rhosus ma pozostać w Bejrucie na czas napraw. Greczuszkin postanowił porzucić statek, zmuszając tym samym kapitana do sprzedaży części paliwa by zapewnić środki na opłacenie prawników, którzy pomogli załodze w opuszczeniu statku. Rok później saletra amonowa została wyładowana do magazynu numer 12, a Rhosus stopniowo nabierał wody. Los statku został przypieczętowany w 2018 roku kiedy to w lutym zatonął w wodach portowych. Libańskie władze w tym czasie niewiele zrobiły by poradzić sobie z problemem niebezpiecznego ładunku znajdującego się w magazynie.
Human Rights Watch opublikowało niedawno raport, z którego wynika, że władze zdawały sobie sprawę z zagrożenia, ale przez liczne zaniedbania i brak skoordynowanych działań nie udało im się doprowadzić do bezpiecznego zakończenia sprawy. Już w październiku 2014 roku było wiadomo, że magazyn numer 12 nie jest odpowiednim miejscem do składowania takiego ładunku, przede wszystkim ze względu na to, że w tym samym miejscu składowano materiały łatwopalne, a sam magazyn ledwie kilkaset metrów dzieliło od zabudowań mieszkalnych. Zdjęcia wnętrza budynku wskazują też wyraźnie na panujący tam chaos – worki, często uszkodzone, leżały na nieuporządkowanych stertach. Celnicy w następnych latach wielokrotnie starali się saletrę wyeksportować, ale ze względu na liczne błędy proceduralne popełnione przy transakcji, nigdy nie udało się jej sfinalizować.
Wojskowi, którzy również wiedzieli o obecności ładunku, nie dopełnili kroków niezbędnych do jego zabezpieczenia i sprawiali wrażenie, że starają się go zwyczajnie ignorować. To właśnie oni mieli w 2016 zasugerować, by towar został sprzedany w prywatne ręce lub wyeksportowany za granicę.
W całym zamieszaniu nie pomógł fakt, że na kilka dni przed eksplozją do dymisji wraz z rządem podał się premier Hassan Diab, pozostając pełniącym obowiązki do czasu powołania nowego gabinetu (przynajmniej teoretycznie, bo nowy rząd po dziś dzień nie został powołany). Premier Diab obiecywał wówczas, że winni zostaną szybko wskazani i ministerstwo sprawiedliwości mianowało sędziego Fadiego Sawana śledczym odpowiedzialnym za sprawę.
Sawan krótko po tym postawił zarzuty 37 osobom, głównie urzędnikom niższego szczebla, choć także szefowi celników i szefowi zarządu portu. Wciąż jednak konieczne jego zdaniem było przesłuchanie dwunastu byłych i obecnych ministrów i parlamentarzystów, którzy mogli mieć związki ze sprawą. W listopadzie wystąpił więc do parlamentu z prośbą o uchylenie immunitetów – niestety nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
W związku z tym, niezależnie od immunitetu, postawił zarzuty Hassanowi Diabowi oraz trzem byłym ministrom. Ten ruch nie spodobał się ani oskarżonym, ani rządowi. Były minister transportu Jusef Fenianos, któremu postawiono zarzuty zaniedbania, doprowadzającego do wybuchu, miał wówczas powiedzieć, że „jego sumienie jest czyste”, a on sam stawi się przed sędzią w dogodnym dla siebie terminie po to by poinformować Sawana, że oskarżając go złamał trzy artykuły libańskiej konstytucji.
Sędzia Sawan takie działanie na własną rękę przypłacił stanowiskiem i w lutym 2021 roku zastąpiono go Tarekiem Bitarem, który również wystąpił z wnioskiem o uchylenie immunitetów prominentnym politykom. Jego prośba do dzisiaj nie doczekała się odpowiedzi ze strony parlamentu, mimo, że rodziny ofiar wybuchu domagają się, by umożliwiono przesłuchanie podejrzanych. W ciągu ubiegłego roku to właśnie obstrukcja systemu sprawiedliwości była często powracającym motywem przewodnim licznych protestów na libańskich ulicach.
Ale Libańczycy domagają się też poprawy wręcz dramatycznej sytuacji gospodarczej, będącej owocem całych lat zaniedbań. Utrudniony jest dostęp do wielu towarów pierwszej potrzeby, które w poprzednich latach przypływały do kraju właśnie przez port w Bejrucie. Dzisiaj transport przekierowywany musi być do portu w Trypolisie, który przeładowywać może rocznie zaledwie 400 tys. kontenerów, w porównaniu do ponad miliona, jakie – aż do dnia jego zniszczenia – mógł obsługiwać stołeczny port.
Utrudniony jest także dostęp do żywności, który sprawia, że wielu Libańczyków zależnych jest od paczek z jedzeniem, które przywożą im mieszkający poza granicami krewni. Problematyczne jest też zdobycie podstawowych leków czy nawet paliwa do samochodów, czy agregatów prądotwórczych, które dzisiaj pracują na pełnych obrotach niemal w całym kraju. Wymownym symbolem dzisiejszego upadku kraju, który kiedyś nazywano przecież Szwajcarią Bliskiego Wschodu, jest fakt, że wiele transakcji odbywa się obecnie z wykorzystaniem amerykańskiego dolara, nie zaś libańskiej liry, a wszystko przez galopującą inflację. Choć oficjalny kurs to 1500 lir do dolara, to w rzeczywistości na ulicy za dolara trzeba już zapłacić ponad 20 tys. Wartość ta zmienia się niemal codziennie.
Liban wymaga głębszych reform niż tylko wskazanie winnych wybuchu, i właśnie tym powinien się zająć nowy rząd. Taką misję powierzono obecnie Nadżibowi Mikatiemu, po tym jak przez dziewięć miesięcy nie powiodła się ona Saadowi Haririemu. Reformy obiecał już urzędujący prezydent Michel Aoun, choć nie jest to pierwszy raz kiedy libańskie władze przysięgają, że przeprowadzą daleko idące zmiany, mające poprawić jakość życia Libańczyków.
Niestety, Nadżib Mikati wcale nie jest gwarancją zmian. W Libanie przede wszystkim znany jest jako jeden z najbogatszych obywateli, którego majątek szacuje się na 2,7 miliarda dolarów. W 2019 roku postawiono mu zarzuty nielegalnego wzbogacenia się na libańskim programie budownictwa mieszkaniowego dla najbiedniejszych, w czasie gdy w kraju wybuchły demonstracje przeciwko korupcji. Mikati nigdy nie przyznał się do winy, a sprawę szybko pogrzebano. Wielu Libańczyków pamięta jednak także, że to właśnie Mikati był szefem rządu w 2013 roku, kiedy do kraju przypłynął Rhosus.
Presja społeczna na powstanie nowego rządu jest ogromna, Mikati więc będzie czuł się zobligowany do tego, by zbudować swój gabinet. Niektórzy uważają, że taki doświadczony biznesmen, który wzbogacił się na funduszach inwestycyjnych, poczyni odpowiednie kroki by przywrócić krajowi właściwy kurs. Mniej optymistyczne prognozy sugerują jednak, że Mikati może nie być w stanie wypracować porozumień z tak kluczowymi graczami jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy, Stany Zjednoczone czy Francja. A bez tych porozumień i – co za tym idzie – bez pozyskania dodatkowych funduszy, bardzo trudne może okazać się wyprowadzenie kraju na prostą.
4 sierpnia francuski prezydent Emmanuel Macron zainicjował międzynarodową konferencję, której celem było zebranie 350 milionów dolarów pomocy dla Libanu. Podobną pomoc udało się zebrać już w ubiegłym roku, lecz wówczas warunkiem było, że środki trafią bezpośrednio do organizacji pozarządowych i grup pomocowych, bez pośrednictwa polityków. Tym razem pomoc ma być bezwarunkowa, a w jej skład wchodzą setki milionów z Francji, Stanów Zjednoczonych i Niemiec, wraz z dodatkowymi dawkami szczepionek na Covid-19.
Macron podkreślił jednak, że działania libańskiej klasy politycznej, w szczególności ich gra na zwłokę i wewnętrzna walka o stołki, która uniemożliwia powołanie nowego rządu, to „moralna porażka”. Tym bardziej, że na Liban czeka 11 miliardów dolarów specjalnego funduszu, zebranego w roku 2018. Pieniądze mają zostać przekazane krajowi pod warunkiem dokonania szeregu długo odkładanych reform. Wśród nich, między innymi, ograniczenie długu publicznego, który dzisiaj sięga 170% PKB. Oprócz tego konieczne są inwestycje w krajową infrastrukturę, które umożliwiłyby Libańczykom korzystanie z wielu usług publicznych, do których dostęp w tym momencie jest utrudniony. Do tego jednak potrzeba gabinetu, woli i zdolności do kompromisu, których libańskim politykom wydaje się brakować.
Autor zdjęcia: rashid khreiss