Niniejszy wpis zainspirowany został wydarzeniami mającymi miejsce niedawno w moim mieście. Grupa osób, prawdopodobnie w stanie znacznego już upojenia alkoholowego, zrobiła sobie zdjęcie przed pomnikiem jednego z żołnierzy wyklętych. Zdjęcie było niestosowne, ponieważ znajdujące się na nim postaci leżały w kwiatach złożonych przed pomnikiem, trzymając w zębach pojedyncze kwiaty, zakładając sobie na głowy wstęgi z wieńców w pozycjach wskazujących na dobrą zabawę.
Następnego dnia, w mediach i na serwisach społecznościowych zaczęły pojawiać się informacje o zbezczeszczeniu pomnika i zdziczeniu młodzieży. Dość szybko internautom udało się zidentyfikować osoby widoczne na opublikowanych miejscu, jako pracowników dość popularnej we Wrocławiu restauracji. Na profilu lokalu zaczęły się pojawiać żądania identyfikacji i ukarania niesfornych pracowników, a ostatecznie nawet groźby bojkotu konsumenckiego, z prawdopodobnie fałszywymi doniesieniami na temat fatalnej jakości jedzenia i obsługi. Właściciel placówki zareagował na te informacje stosunkowo szybko, wydając oświadczenie o tym, że faktycznie są to pracownicy tego lokalu, a samo zachowanie było wysoce niestosowne, ale zdarzenie miało miejsce poza godzinami pracy i brak jest podstaw do ingerowania przez pracodawcę w życie prywatne pracowników, w związku z czym brak jest podstaw do wyciągania jakichkolwiek konsekwencji. Ze względu jednak na dalszą eskalację sytuacji, później, tego samego dnia na stronie lokalu pojawiło się kolejne oświadczenie, tym razem o bardziej stanowczej treści. W oświadczeniu właściciel ponownie zapewnił, że zachowanie pracowników było całkowicie sprzeczne z polityką lokalu i wyznawanymi tam wartościami oraz że przeprasza wszystkich urażonych tym zdarzeniem. Zapowiedziano również, co istotne, bliżej nieokreślone kary dyscyplinarne dla pracowników.
Pierwszą płaszczyzną na której rozpatrywać będę tę sytuację, jest potencjalny konflikt pomiędzy pracodawcą i pracownikiem, dotyczący ukarania lub zwolnienia tego drugiego. Z jednej strony pracownik może bronić się tym, że przecież jego zachowanie nie miało związku z wykonywaną pracą, w związku z czym brak jest podstaw do stosowania środków represji w pracy. Z drugiej natomiast pracodawca, może argumentować, że z powodu zachowania pracownika, nie tylko został postawiony w niezwykle niezręcznej sytuacji, ale co istotniejsze mógł ponieść i prawdopodobnie poniesie szkodę w postaci uszczerbku na wizerunku i utraty określonej części klienteli, a przez to również przychodu.
Sądzę jednak, że z tego konfliktu nie ma żadnego dobrego wyjścia, gdyż jest on pozorny. W istocie mamy jeszcze trzecią stronę, z której istnienia rzadko zdajemy sobie sprawę, ponieważ coraz częściej staje się ona wyłącznie zmienną, momentami traktowaną już jak siła natury. Chodzi mi tutaj oczywiście o rynek, złożony z konsumentów, potencjalnej klienteli tego lokalu. Żyjemy niestety w czasach, w których „klient ma zawsze rację”, a rys psychologiczny konsumenta coraz bardziej zdaje się odpowiadać sylwetce człowieka masowego opisanego przez Gasseta. Taki człowiek traktuje wszystkie udogodnienia i dobra, z którymi się styka jako elementy stanu natury, nie widząc lub nie doceniając jednocześnie pracy i starań osób umożliwiających mu korzystanie z nich. Jednocześnie jest on osobą, która zamknięta w swojej rzeczywistości odrzuca autorytety i zawsze wie lepiej, opierając się na swoim „zdrowym rozsądku”.
Na tej samej zasadzie, konsumenci na fanpage’u lokalu i innych stronach, ponieważ dane osobowe pracowników nie były ujawnione, uderzyli w sam lokal. Całkowicie bezpodstawnie powiązali samo przedsiębiorstwo z osobami jego pracowników, de facto szantażując właściciela lokalu. Szantaż oparty był na zasadzie „płacę – wymagam” i wymuszał na przedsiębiorcy zabranie stanowiska, angażując go jednocześnie w konflikt.
Ta sytuacja spowodowała dwie rzeczy. Po pierwsze doszło do urynkowienia uczuć patriotycznych i wrażliwości na nie. Pracodawca, aby nie ponieść negatywnych konsekwencji działań swoich pracowników i nie utracić klientów, musiał zmienić swoje stanowisko i wyrazić wobec tych pracowników również swoje święte oburzenie. Co więcej zapowiedział sankcje dyscyplinarne, których, zgodnie ze wcześniejszym oświadczeniem, nie chciał podejmować i które nie są związane bezpośrednio z samym zatrudnieniem. Po drugie, odwołując się do kar dyscyplinarnych i przepraszając osoby urażone tym zachowaniem, pracodawca przyznał, że istnieje związek pomiędzy tym czynem, a działalnością przedsiębiorstwa, jednocześnie pozwalając masie ingerować w dwustronne stosunki pomiędzy nim a osobami, które zatrudnił.
Pracodawca oczywiście zachował się racjonalnie, minimalizując straty, ale nie wiem czy etycznie. Ta sytuacja pozwala zastanawiać się nad tym, na ile rynek faktycznie jest bezosobowy, tak jak odwołuje się do niego wiele osób. Okazuje się bowiem, że będąc reprezentowanym przez konsumentów, mógł w sposób bezpodstawny powiązać działalność określonego przedsiębiorstwa z prywatną działalnością jego pracowników, a następnie wymusić na tym przedsiębiorstwie dodatkowe sankcje wobec tych osób, niezależne od potencjalnej odpowiedzialności karnej, być może odszkodowawczej, a także ogólnej sankcji społecznej w postaci hejtu i ostracyzmu i być może innych form przemocy. Sądzę, że faktyczną odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną przedsiębiorstwu ponosi ten, który wskazał te osoby jako pracowników lokalu, a także wszyscy Ci, którzy zaczęli wiązać prywatne zachowanie pracowników z wykonywaną przez nich pracą.
Obserwując przebieg wydarzeń w tym zakresie, przypomniałem sobie o pewnym przydatnym rozróżnieniu zaproponowanym w jednym z tekstów które kiedyś czytałem. Dotyczył on drukowania i rozpowszechniania manifestów nawołujących do walki z kapitalistami i bogaczami, jako realizacji prawa do swobodnej wypowiedzi. Autor podkreślał w nim, że o ile dopuszczalne byłoby rozdawanie takich publikacji przechodniom na ulicy, to już nie powinniśmy dopuszczać do rozpowszechniania takich treści wśród rozjuszonego tłumu, uzbrojonego w pochodnie i widły, przed domem jednego z bogatszych kupców w mieście. Powód tego był oczywisty: w pierwszym przypadku mieliśmy do czynienia z próbą zwykłej agitacji politycznej, a w drugiej z nawoływaniem do zastosowania przemocy wobec konkretnej osoby. Wydaje mi się, że ten przykład dobrze pasuje do wyżej opisanej sytuacji. Z jednej strony prawem każdego z nas jest swoboda wyboru miejsca w którym będziemy jeść, a także do komentowania i krytyki jedzenia, obsługi i innych. Pytanie jednak, czy ta swoboda nie zamienia się w lincz, gdy za zachowanie nie powiązane z pracą, zaczynamy wymagać od pracodawcy stosowania represji. Oczywiście w przypadku zawodów zaufania publicznego lub funkcji kierowniczych mamy do czynienia z inną sytuacją niż w przypadku szeregowych, anonimowych, pracowników.
Tym co mnie zastanawia w tej sytuacji, jest to, w jaki sposób powinna się zachować osoba wyznająca liberalne poglądy. Oczywistym jest to, że konsumentów nie możemy zmusić do korzystania z usług określonego przedsiębiorcy, ale czy w tym przypadku reakcja rynku na to zachowanie w istocie nie była, jak sądzę, nieproporcjonalna, a co istotniejsze skierowana w niewłaściwym kierunku?
Zawsze rozumiałem liberalizm jako system w którym jednostka może być, w granicach praw podmiotowych, niezależna i wolna od presji społecznej. Pytanie czy w dobie social mediów i rosnącego upubliczniania tego co prywatne, to stwierdzenie pozostaje aktualne?
Czy zatem liberał powinien uznać wybór konsumentów? Czy też powinien stanąć w obronie pracodawcy i pracowników, odmawiając prawa do ingerencji w ich stosunki zobowiązaniowe, życie prywatne i zawodowe, a co istotniejsze odmówić racji mającemu miejsce w internecie linczowi i zaczekać na reakcję organów powołanych do ścigania tego typu czynów?
Obecnie, za J. Shklar i R. Rortym, uważam że liberał to osoba, która uważa okrucieństwo, a więc zadawanie zbędnego cierpienia innym, za najgorszą rzecz jakiej możemy się dopuścić. Dlatego raczej skłaniam się ku drugiemu stanowisku.