Ze zdumieniem przeczytałem artykuł Ignacego Dudkiewicza „Wartości liberalne? Tak, ale pod innym sztandarem”, w którym autor przekonuje o „zmierzchu liberalizmu jako myśli ekonomicznej”, a liberalne wartości sprowadza do selektywnie wybranych elementów bez żadnej istotnej myśli przewodniej.
Własność siebie samego
Liberalizm ekonomiczny i wolność gospodarczą często przeciwstawia się liberalizmowi społecznemu i wolnościom politycznym czy obyczajowym. Te pierwsze popularnie przypisuje się „prawicy”, drugie „lewicy” w mocno uproszczonej klasyfikacji.
O ile taka systematyka bywa wygodna, często z jej powodu unika sedno problemu: wszystkie te wolności są ze sobą integralnie powiązane, a podważenie jednych fundamentalnie podważa pozostałe.
Naturalne wolności jednostki ściśle tożsame są z prawem własności, a konkretnie – z podstawową zasadą, że człowiek, istota dysponująca indywidualnym rozumem, jest jedynym właścicielem samego siebie. Jest więc właścicielem swoich myśli, idei, swojej pracy i jej produktów i wszystkiego tego, co powstaje z ich dobrowolnej wymiany. Dobrowolnej, bo na tej dobrowolności polega społeczne współistnienie.
Rozróżnienie pomiędzy wolnością gospodarczą a polityczną stanowi więc kwestię zbiorczego, często umownego nazewnictwa poszczególnych dziedzin działalności i życia człowieka, nie zaś istotę tych wolności. Ignacy Dudkiewicz pisze: „Potrzebujemy dziś innej doktryny gospodarczej, w której jeśli cokolwiek będzie bezwzględnie »święte«, to nie prawo własności, ale ludzka godność”. Teza ta jest zaiste kuriozalna i… wewnętrznie sprzeczna. Co więcej, jej sprzeczność nie dotyczy wyłącznie wolności gospodarczych. Trudno bowiem wyobrazić sobie godność osoby ludzkiej w sytuacji, gdy osoba ta nie jest właścicielem samej siebie, a więc gdy własność tej osoby należy do kogoś innego lub do państwa.
Prawo do niepytania o zgodę
Istotę wolności określa jej granica: jednostka jako właściciel samej siebie może robić z sobą i wytworami własnej myśli i pracy cokolwiek uzna za stosowne tak dalece, jak nie narusza w ten sposób praw innych. Ta definicja wolności sprawia, że wolności zawsze opisywać będziemy w sposób negatywny, określając granice, których przekroczenie podważałoby samą tę wolność.
Instytucje państwa i prawa są tu niezbędne (liberalizm nie jest przecież anarchizmem) właśnie do tego, by zapewnić, że granica ta nie zostanie przekroczona. Ograniczenie wolności jednej jednostki przez państwo nie może więc być arbitralnym wyborem. Przeciwnie, ograniczenia dopuszczalne są wtedy i tylko wtedy, gdy istoty tej wolności bronią.
Spory między liberałami dotyczą więc raczej kwestii definiowania tego, które z ograniczeń narzucanych przez państwo pozostają w zgodzie z tą istotą wolności, będąc niezbędnym środkiem do jej zagwarantowania, a które ograniczają tę wolność nadmiernie.
I tak zapewnienie obrony narodowej, systemu sprawiedliwości – i ich finansowanie z podatków – nie budzą kontrowersji. Ale już finansowanie służby zdrowia czy edukacji z przymusowych danin w zależności od skali i stopnia pozwala na dostrzeżenie pewnych różnic między liberałami.
Jedni uznają więc, że to dobra na tyle podstawowe, by jednostka mogła korzystać ze swoich wolności. Inni zwrócą uwagę, że takie założenie dotyczyć może jedynie bardzo ograniczonego zakresu tych świadczeń, a co jest ponad ten poziom, stanowi już redystrybucję.
Socjalistyczne poziomy opodatkowania o charakterze konfiskaty albo regulacje rynkowe tworzące bariery wejścia na rynek lub publiczną własność środków produkcji czy konserwatywne ingerencje w sfery życia intymnego motywowane religijnie stanowią już z kolei czytelne i klarowne naruszenie wolności jednostki przez kolektyw – państwo. To oczywiście tylko przykłady pokazujące, gdzie spory między liberałami są zupełnie uprawnione, a gdzie mamy do czynienia z jasną sytuacją naruszenia lub ochrony wolności przez państwo.
Tymczasem Ignacy Dudkiewicz do tych wolności próbuje podejść wybiórczo. Czytamy więc o wyborze „niezwykle cennych i pięknych elementów”, wśród nich kwestii emancypacji i walki z dyskryminacją. To mit – wolność nie polega na przyznaniu jakichkolwiek „pięknych elementów” przez kolektyw ani o pytaniu o zgodę na te czy inne wolności. Jeśli ktoś ma nam te wolności koncesjonować i selektywnie przyznawać, to wolny jest ten, kto przyznaje, nie ten, kto otrzymuje.
Kapitalizm i zniewolenie? Wręcz przeciwnie
Ignacy Dudkiewicz zwraca dalej uwagę na dyskryminację „olbrzymiej liczby ludzi żyjących na świecie w upadlającej nędzy”. To niezwykle cenna uwaga, tyle że stojąca w całkowitej sprzeczności z postulowanym przez niego odejściem od liberalizmu gospodarczego.
Teza, iż „kapitalizm w niemałym stopniu jest źródłem ich niewoli” jest zwyczajnie nieprawdziwa i przeczy jej doświadczenie historyczne. To właśnie kapitalizm przyczynił się do niespotykanego w dziejach ludzkości postępu w jakości życia (a więc i zapewnieniu godności, o którą autor się upominał) nie tylko dla bogatszych, ale i biedniejszych warstw społeczeństwa. I to właśnie pozbawienie wolności gospodarczych, odchodzenie od kapitalizmu bądź jego nieprzyjmowanie spycha innych w biedę.
Największą liczbę osób żyjących w „upadlającej nędzy” znajdziemy w krajach komunistycznych (dzisiejsza Korea Północna czy w przeszłości Związek Radziecki lub Chiny za czasów Mao Zedonga) lub tych, gdzie instytucjonalna ochrona prawa własności i praw jednostki nie istnieje.
Społeczeństwa o najwyższym poziomie dobrobytu zaś to te, które kapitalizm i wolny rynek pielęgnują lub chociażby pielęgnowały w okresie, gdy do dobrobytu dochodziły. Nawet socjaldemokratyczne (eufemistycznie nazywane „państwami dobrobytu”) kraje skandynawskie nie byłyby dziś tak zamożne, gdyby kilkadziesiąt lat temu nie prowadziły ultraliberalnej polityki gospodarczej.
Nierówności zaś same w sobie nie są problemem tak dalece, jak wynikają z działalności rynku a nie uprzywilejowania przez państwo. Kuriozalna byłaby przecież doktryna, wedle której akceptowalibyśmy większą biedę najbiedniejszych, jeśli tylko zamożni staliby się mniej zamożni. A właśnie do takiej doktryny prowadzi antywolnościowa polityka redystrybucji.
Liberalizm i „liberalizm”
Krytykując tę doktrynę Margaret Thatcher krytykowała „liberałów” (People on all levels of income are better off than they were in 1979. The honourable gentleman is saying that he would rather that the poor were poorer, provided that the rich were less rich. That way one will never create the wealth for better social services, as we have. What a policy. Yes, he would rather have the poor poorer, provided that the rich were less rich. That is the Liberal policy).
To oczywiście semantyczna różnica – liberałami w Wielkiej Brytanii czy USA określa się socjalistów, podczas gdy osoby o wolnościowych poglądach częściej przyznają się do poglądów libertariańskich lub konserwatywnych (ewentualnie zwą się „klasycznymi liberałami”).
Liberalizm kontynentalnej Europy nie ma więc wiele wspólnego z „wybrakowanym”, socjalistycznym czy socjaldemokratycznym „liberalizmem” krajów anglosaskich. Tymczasem właśnie taki wewnętrznie sprzeczny, koncesjonowany „liberalizm” anglosaski, personifikowany przez Simona Hughesa, do którego zwracała się Thatcher, najwyraźniej proponuje nam Ignacy Dudkiewicz. Dziękuję, nie skorzystam.
Renesans austriackiej szkoły ekonomii
Wreszcie nie sposób zignorować tezy o „zmierzchu liberalizmu jako myśli ekonomicznej”. Istotnie, historia XX wieku pokazywała stały odwrót od liberalnej myśli ekonomicznej. Prace najwybitniejszych przedstawicieli austriackiej szkoły ekonomii (zwłaszcza Ludwiga von Misesa) były gdzieś na uboczu, gdy wszyscy fascynowali się pomysłami interwencjonistycznymi czy socjalistycznymi. Tyle że ta sama historia pokazała, że to Mises, a nie Keynes czy Marks, miał rację.
Prakseologiczna, oparta na ludzkim działaniu i subiektywnych potrzebach, teoria Misesa sprawdziła się lepiej niż zaawansowane modele ekonometryczne czy centralne planowanie. Gospodarki socjalistyczne upadły, a interwencjonistyczne polityki zamiast zapobiegać kryzysom, tworzyły nowe.
Po latach pozostawania w cieniu liberalna, austriacka szkoła ekonomii powraca po ostatnim kryzysie finansowym, który wpisuje się dokładnie w przewidywania ignorowanej przez lata austriackiej teorii cyklu koniunkturalnego.
Lektura tekstu Ignacego Dudkiewicza sprawia przygnębiające wrażenie, ale ten smutny tekst ma jeden pozytywny aspekt. Autor całkiem uczciwie ujawnia w kilku miejscach dość krótkiego artykułu, że liberalne wartości nie są dla niego szczególnie ważne, a odpowiedzi na pytanie, jakiego liberalizmu jest gotów bronić, szukał raczej na siłę. Co do systemu podstawowych wartości najwyraźniej się więc nie zgodzimy, mam jednak nadzieję, że odniosłem się wyczerpująco do kilku przytoczonych przez p. Dudkiewicza mitów, za pomocą których bliskie mi liberalne wartości próbował zdyskredytować.
Jacek Władysław Bartyzel – liberał, ateista, zwolennik wolnego rynku, świeckiego państwa, autonomii jednostki. Zainspirowany filozofią obiektywizmu i austriacką szkołą ekonomii. Wiceprzewodniczący koła Warszawa Praga-Południe w partii Nowoczesna. Urodzony w Łodzi, ukończył bankowość i finanse na Cass Business School w Londynie. Mieszka na warszawskim Grochowie, pracuje w konsultingu specjalizując się w bankowości i systemach płatniczych.
Od redakcji: Cykl pt. „Jakiego liberalizmu jestem w stanie bronić” powstał z okazji 9. urodzin „Liberté”. Do zabrania głosu zachęcamy nie tylko zdeklarowanych liberałów.