Dziś, w powszechnym rozumieniu, liberalizm jest utożsamiany z wolnym rynkiem, ograniczeniem ingerencji państwa w gospodarkę czy obniżeniem podatków. Umykają gdzieś w tym wszystkim wartości, jakie przyświecają tej życiowej postawie. No właśnie, „życiowej postawie” a nie „ideologii”. Liberalizm bowiem należy rozumieć jako zbiór wartości, nie doktrynę ekonomiczną.
W ostatnich dekadach nastąpiło powszechne zespolenie liberalizmu z myślą ekonomiczną. Niestety, zbyt często, zaczęli go tak pojmować sami liberałowie. W mniemaniu dużej ich części (samych siebie nazywających „klasycznymi”) pojawiło się niemal dogmatyczne przekonanie o konieczności jak najmniejszej ingerencji rządu w absolutnie wszystko (z gospodarką na czele). Tak kurczowe trzymanie się myśli jednej ze szkół ekonomicznych tworzy pewien paradoks, bowiem w opublikowanym w 1950 r. eseju Bernard Russel pisał, że „Istota poglądów liberalnych nie znajduje się w wygłaszanych opiniach, ale w tym, do jakiego stopnia się ich trzyma: zamiast traktować je dogmatycznie, należy uznać je za niepewne i mieć pełną świadomość, że w każdej chwili nowe dowody mogą doprowadzić do ich odrzucenia”. Czas zatem ten paradoks dogmatycznego wyznawania „jedynej słusznej” definicji liberalizmu odczarować.
Trudne dziedzictwo neoliberalizmu
Jak zauważył Timothy Garton-Ash, „pisarz polityczny ma obowiązek zachować szczególną surowość w wytykaniu błędów własnego stronnictwa politycznego” [1]. Zatem i każdy liberał winien być najbardziej krytyczny względem swojego własnego środowiska.
W Polsce największa krytyka względem liberalizmu wszystkim zainteresowanym jest doskonale znana. W głównej mierze zasadza się na krytyce transformacji gospodarczej z lat dziewięćdziesiątych i powstałych w jej skutku nierówności społecznych oraz utraty poczucia godności – pogłębionej w pierwszych kilkunastu latach XXI wieku. Tę pierwszą (słusznie lub też nie) przypisuje się dziś niemal wyłącznie Leszkowi Balcerowiczowi (zapominając o naciskach Amerykanów i kontynuowaniu tych zmian przez kolejne rządy, tak postsolidarnościowe jak i postkomunistyczne), druga, z pozoru trudniejsza do uchwycenia, przypisywana jest wielkomiejskim elitom.
Bez względu na wyznawane poglądy nie można tej krytyki lekceważyć i nie dostrzegać racji wymierzających ją osób. Niestety, żabi skok, jakim była transformacja, miał swoją dotkliwą cenę, która uderzyła część społeczeństwa. Nawet jeśli jesteśmy zdania, że koniec końców w Polsce żyje się dziś niemal tak dobrze, jak w krajach Europy zachodniej i że twarde liczby (np. w postaci wzrostu PKB) zawsze się obronią, musimy być świadomi, że twarde liczby to nie wszystko. Zwłaszcza w oczach społeczeństwa, co dobitnie pokazało zwycięstwo partii postkomunistycznych oraz tzw. redystrybucja godności, a nawet (przez tak wielu niedostrzegana) sama jej potrzeba.
Zespolenie liberalizmu z myślą ekonomiczną, której hołdują neoliberałowie, ma takie skutki, że przez część społeczeństwa jest on odmieniany przez wszystkie przypadki jako niszczyciel życia milionów ludzi. A przecież liberalizm to coś więcej niż sam kapitalizm. Zwłaszcza dziś, w trzeciej dekadzie XXI wieku (w którą wchodzimy nie tylko z doświadczeniem skutków tzw. wilczego kapitalizmu, ale i pandemii) powinniśmy zrozumieć, że wymyślone kilkadziesiąt lat temu za Atlantykiem „recepty na wszelkie zło” nie zdają już egzaminu.
Niestety, kurczowe trzymanie się chicagowskich doktryn to zupełnie tak, jakby uzasadniając swoje poglądy na otaczającą nas rzeczywistość, nieustannie powoływać się na twórczość Adama Smitha, nie biorąc pod uwagę, że jego największe dzieło „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” ukazało się kilka lat przed pierwszym zastosowaniem maszyny parowej, która przyczyniła się do rewolucji przemysłowej. Tego talebowskiego Czarnego Łabędzia Smith oczywiście przewidzieć nie mógł, ale my, niemal 250 lat później, powinniśmy przywiązywać większą wagę do tego, że opisywał świat, który znał a nie świat, w którym żyjemy my.
Pierwsza osoba liczby mnogiej
Tak jak pojęcie liberalizmu nie powinno być zawłaszczone przez jedną ze szkół ekonomii, tak opowieść o liberalizmie w XXI w. nie może zasadzać się tylko na krytyce jego neoliberalnego nurtu. Tej opowieści potrzebny jest pozytywny bohater. Bohater, o którym wielu mogło już zapomnieć.
Mowa oczywiście o bardziej „opiekuńczej” odmianie myśli liberalnej łączącej indywidualną wolność z odpowiedzialnością państwa za dobrobyt społeczny. Prekursorem doktryny socjalliberalizmu był brytyjski intelektualista Leonard Hobhouse, który w swojej twórczości podkreślał wagę rządów prawa jako warunku wolności, walkę o wolność wiązał z walką o równość oraz opowiadał się za zmiennością opodatkowania.
Wychodząc od refleksji Hobhouse’a zatrzymajmy się na chwilę przy każdym z powyższych wątków. Hobhouse opisywał wiele rodzajów wolności (np. obywatelską, fiskalną, osobistą, społeczną czy ekonomiczną), ale żadnej z nich nie traktował jako oderwanego od otoczenia, nieskrępowanego niczym bytu. Warunkował wolność jednostki, osadzając ją w społecznych ramach, argumentując, iż wolność człowieka może być zapewniona tylko wtedy, gdy będzie prawnie ograniczona. Dopuszczał to ograniczenie, aby jedne jednostki nie mogły gnębić innych oraz w celu zapewnienia ochrony wolności jednostki względem innych społecznych podmiotów. Prawo miało zapewniać obywatelom równość oraz bezstronne i niezależne sądy (przeciwstawiając to arbitralnym decyzjom rządzących). Pogląd dotyczący ograniczeń jednostki nie jest w liberalizmie odosobniony. Mirosław Dzielski upatrywał ich w rozumie jednostek, pisząc, iż „praktyczny rozum (…) zdolny jest wyznaczyć jednostce granice jej własnej swobody, czyniąc ją tym samym zdolną do kompromisu i działania na rzecz innych” [2].
Nie chciałbym w tym miejscu na siłę zapisywać autora tych słów do socjalliberalnego nurtu. Moim celem jest uwypuklenie w myśli liberalnej refleksji uwzględniających troskę o społeczeństwo, kłócących się z egoistycznym postrzeganiem rzeczywistości. Warto jednak zauważyć, iż socjalliberalizm nie stoi w sprzeczności z indywidualizmem. Społeczeństwo rozumie jako zbiór połączonych ze sobą jednostek, podkreślając zależność między poszczególną osobą a wspólnotą.
Jeszcze dosadniej widać to w podejściu do równości, rozumianej jako równość szans. Socjalliberałowie uważają, iż możliwość pełnej wolności osobistej istnieje tylko w odpowiednich okolicznościach społecznych i ekonomicznych, które powinny zapewniać wolność wyboru i praktykowania zawodu. Te zaś „jeśli mają stać się w pełni efektywne, oznaczają dla wszystkich równe szanse zdobywania tego zawodu. Jest to w rzeczywistości jeden spośród wielu względów, które, kierują liberalizm do popierania narodowego systemu wolnego kształcenia się i będą go nadal kształtować w tym samym kierunku” [3].
Socjalliberalizm dopuszcza zatem interwencjonizm państwa tam, gdzie wymaga tego walka o wolność i równość szans poszczególnych jednostek i grup społecznych.
Jak pisał prof. Wojciech Sadurski, „Idealna równość szans polega na tym, że pozycja, jaką człowiek osiąga w społeczeństwie, czyli w realizowaniu wartości społecznie pożądanych, zależy wyłącznie od niego samego, a nie od determinant, na które nie ma żadnego wpływu” [4].
Poszukiwanie równowagi między indywidualizmem a wspólnotowością widać również w podejściu Hobhouse’a względem kwestii fiskalnych. Autor zauważał, że jednostki zdobywają własność nie tylko dzięki własnym wysiłkom, ale również dzięki ramom (np. w wymiarze bezpieczeństwa), jakie zapewnia im do tego państwo i społeczeństwo. Oznacza to, iż ci pierwsi mają względem innych pewne zobowiązania. Upatrywał ich we wzięciu na siebie części ciężarów finansowych (należy podkreślić, iż chodzi tu o dobrowolne – w myśl umowy społecznej – opodatkowanie, nie arbitralne, prowadzące do wielu wewnętrznych konfliktów). Houbhouse podkreślał wagę zmienności opodatkowania, zaznaczając, iż nie wystarczy ustanowić go raz, ponieważ potrzeby państwa i społeczeństwa różnią się z roku na rok.
….
Warto zauważyć, że mieliśmy już w historii świata z tak rozumianym liberalizmem do czynienia w praktyce. Prawdopodobnie najbardziej znanym przykładem jest rooseveltowski Nowy Ład, w którym państwo odegrało znaczącą rolę w ustabilizowaniu sytuacji ekonomicznej oraz społecznej w Stanach Zjednoczonych. Ale nie jest to jedyny przykład. Za prekursora takiej polityki w Wielkiej Brytanii należy przyjąć działania Davida Lloyda George’a. Również za taką można uznać politykę Johna F. Kennedy’ego, zwłaszcza w obrębie praw obywatelskich i kwestii gospodarczych.
Choć w późniejszych dekadach XX wieku idee socjalliberalne na powrót ustąpiły miejsca tym klasycznym (czy thatcherystowskim), można zauważyć pewną sinusoidalność dominujących w liberalizmie nurtów. I jestem przekonany – jak już wspominałem – iż zwłaszcza wskutek doświadczeń pandemii powrotu do socjalliberalnych idei po prostu potrzebujemy.
Liberalizm jako doktryna jutra
Biorąc pod uwagę powyższe, należy zastanowić się nad tym, czy da się odbudować zaufanie do liberalizmu oraz nad tym, jak ów liberalizm powinien wyglądać. W ostatnich latach racjonalni liberałowie prowadzą publicystyczną kampanię, próbując odpępowić pojęcie liberalizmu od gospodarczych doktryn. Należy zatem uznać, iż odbudowaniu utraconego zaufania nadano bieg. Pytanie oczywiście o efekty tej odbudowy. Nie będąc w tym miejscu złośliwym, uważam, że należy uzbroić się w cierpliwość i edukować dalej. W końcu kropla drąży skałę, a dekady kojarzenia liberalizmu z polityką Reagana, Thatcher i wilczego kapitalizmu lat 90. zrobiły swoje. Uświadomienie społeczeństwa, że liberalizm można i należy rozumieć inaczej (szerzej) zajmie kolejne lata.
Aktualne pozostaje jednak pytanie o to, jak powinien wyglądać liberalizm w trzeciej (i czwartej) dekadzie XXI wieku. Czy poza odbudową zaufania społeczeństwa jest on w stanie trafić do jego młodszej części? Czy liberalizm młodych w ogóle istnieje i gdzie go szukać?
Na niniejsze pytania postaram się odpowiedzieć maksymalnie zwięźle. Po pierwsze, liberalizm jutra rozumiem jako postawę i zbiór cech, a nie ideologiczny dogmat. Po drugie, liberalizm trafia do młodszej części społeczeństwa, choć na różny sposób. Zostańmy na moment przy tym wątku. W kolejnych badaniach widać, że w ostatnich latach ubywa osób o poglądach „centrowych”, a coraz więcej respondentów określa się jako „prawicowi” bądź też „lewicowi”. Tendencję tę szczególnie wyraźnie widać wśród najmłodszej grupy wyborców (a jeszcze wyraźniej, gdy podzielimy ją względem płci). Czy ten podział jest jednoznaczny z odrzucaniem liberalizmu przez młodych? Niekoniecznie. Dużą różnicę stanowi tu podejście do kwestii ekonomicznych i światopoglądowych. Część młodych osób nadal identyfikuje się jako klasyczni liberałowie, utożsamiając to z neoliberalizmem lat 80. i 90., nosząc na sztandarach Margaret Thatcher i Leszka Balcerowicza. Tę grupę jednak zostawmy, ponieważ istniała wcześniej, istnieje obecnie i będzie istnieć dalej (zmienna pozostaje jedynie jej wielkość). Tym, co w ostatnich latach może budzić zdumienie (i zaniepokojenie) jest rosnąca, zachwyconych państwem minimum, grupa młodych o libertariańskich poglądach. Oczywiście, młodzi korwiniści istnieli w III RP od zawsze i w większości wyrastali z tych poglądów wraz z wiekiem. W ostatnich latach jednak znacząco wzrósł odsetek młodych mężczyzn popierających Konfederację. Racjonalny liberalizm powinien się odcinać od postaw libertariańskich, ale należy zauważać, że duża część młodych konfederatów, przy jednoczesnym odrzuceniu liberalnego światopoglądu, samych siebie uważa za gospodarczych liberałów. Z drugiej strony mamy dziś do czynienia z coraz większą grupą młodych osób o liberalnym światopoglądzie utożsamiających swoje poglądy gospodarcze i społeczne z lewicą. Są to oczywiście tylko przykłady (choć najbardziej jaskrawe) tego jak, bardzo różnie rozumiany, liberalizm trafia do młodych ludzi.
Po trzecie w końcu, uważam, że liberalizm skierowany do młodych (i nie tylko) powinien iść dziś w parze z progresywizmem. To w tym upatruję fundamentalną szansę na przyciągnięcie do liberalizmu osób, które się nim rozczarowały lub też osób, które podzielając liberalne wartości, wprost ich tak nie nazywają. Uwypuklenie progresywnych postaw może okazać się kluczowe dla oderwania terminu liberalny od jego neoliberalnej odmiany i zwróci uwagę samych liberałów na potrzebę łączenia indywidualnej wolności z odpowiedzialnością państwa za dobrobyt społeczny.
[1] T. Garton-Ash, „Obrona liberalizmu” , Fundacja Kultura Liberalna, Warszawa 2022, s. 49-50.
[2] M. Dzielski, „Kim są liberałowie”, „Merkuryusz Krakowski i Światowy”, nr 4, 1979, przedruk w: Odrodzenie ducha — budowa wolności. Pisma zebrane, KTP, Znak, Kraków 1995.
[3] L. Hobhouse, „Liberalism”, Londyn 1945.
[4] W. Sadurski, „Co to znaczy być liberałem w dzisiejszej Polsce?”, [w:] „Demokracja na czarną godzinę”, Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2022, s.112.