W Polsce wybory samorządowe odbędą się niemal równo za rok i zapewne wystartuje w nich wielu liberałów, bądź też kandydatów, którzy za liberałów się uważają. Logicznie więc rzecz biorąc kampanijne przedbiegi i przygotowania do następnej jesieni już trwają, również te programowe. Niestety w tych konkretnych wyborach pokutuje powszechne, choć zupełnie nieuzasadnione przekonanie, jakoby poglądy radnych, burmistrzów i prezydentów miast miały zastosowanie co najwyżej przy nadawaniu imion nowym ulicom i okolicznościowych przemowach, reszta zaś ma być sferą wyabstrahowanego z wszelkiej aksjologii zarządzania. Tym samym wszelkie (jak to się modnie teraz określa) „etykietki” światopoglądowe, czy też ogólnie tyczące się podziałów aksjologicznych tracą zastosowanie.
Po części ze szczerego przekonania, iż twierdzenie to bardzo błędnie i pochopnie zostało uznane za dogmat, a po części z młodzieńczej przekory i założenia, że zawrócenie biegu rzeki jest możliwe, jeżeli robi się to z odpowiednią konsekwencją i narzędziami, spróbuję wziąć byka za rogi i przedstawić zarys możliwości prowadzenia liberalnej polityki także na najniższym szczeblu administracji państwowej.
Nie sposób wyliczania takich możliwości zacząć inaczej, niż od jednego z największych problemów samorządów w Polsce. Jednocześnie problemu jakby idealnie stworzonego dla liberałów. Tak, chodzi o zadłużenie. Według danych na rok 2017 dwanaście największych miast w Polsce przekroczyło 60-procentowy pułap zadłużenia. Mowa tu tylko o zadłużeniu oficjalnym, to ukryte w miejskich spółkach trudniej wycenić. Niechlubnym rekordzistą w tym roku został Wałbrzych z ponad 95% zadłużeniem w stosunku do dochodów, a i mój rodzinny Toruń ma długą historię triumfów w tego typu niezbyt chlubnych rankingach. Choć zrozumiała jest potrzeba chwili, wynikająca z olbrzymiej puli Funduszy Europejskich przyznanej samorządom, musimy zdać sobie sprawę, że te długi, jakkolwiek „stabilny” i „bezpieczny” ich poziom by nie był ktoś będzie musiał spłacić. I nie będą to tylko włodarze miast z urzędnikami.
Muśnięta w poprzednim akapicie kwestia spółek komunalnych wydaje się wymagać osobnego akapitu. Spółki miejskie, podobnie jak ich odpowiedniki w skali ogólnopolskiej nie są wolne od wszelkich mankamentów związanych z kolektywną własnością. Zeszłoroczny raport NIKu wskazuje na nieefektywność realizacji zadań publicznych przez samorządy za pośrednictwem spółek. Raport wskazuje wręcz na niedozwolone naruszanie zasad konkurencji rynkowej, a około 40% przedsięwzięć komunalnych spółek ocenianych jest jako przygotowane nierzetelnie1. O kwestii nepotyzmu i upolitycznienia tego typu instytucji chyba wspominać nie muszę. Istotą liberalnego podejścia do zarządzania miastem powinno być zatem rozważne powoływanie i korzystanie z miejskich spółek, a tam, gdzie to tylko możliwe sprywatyzowanie ich.
Znacząca część obciążeń podatkowych ustalana jest na szczeblu lokalnym. Można tu wymienić chociażby (na przykładzie Torunia): podatek od nieruchomości, podatek od stawek transportowych, czy posiadania psów2. Godne uwagi są z pewnością takie inicjatywy jak zbiórka podpisów na rzecz zniesienia opłaty targowej, zainicjowana przez posła Michała Jarosa we Wrocławiu latem zeszłego roku. Także polityka socjalna do pewnego zakresu leży w kompetencjach samorządów. Niestety są one raczej wykonawcą ustaleń rządu centralnego i posiadają niewielkie pole do manewru, jednak przy odpowiednim uporze i tutaj lokalni liberałowie mogą odnieść niewielkie sukcesy, tak jak prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz, od lat walczący o przestawienie państwowej pomocy najsłabszym z rozdawnictwa na aktywizację i odnoszący w owej walce co jakiś czas sukcesy.
Osobnym tematem jest kwestia regulacji dostępności i możliwości spożywania alkoholu na terenie gminy. Nie tak dawno temu za sprawą Marka Tatały z Forum Obywatelskiego Rozwoju głośno było o kwestii legalności picia piwa na bulwarach nadwiślańskich w Warszawie. I choć ustawa o przeciwdziałaniu alkoholizmowi i wychowaniu w trzeźwości co do zasady zakazuje konsumpcji w miejscach publicznych, to samorządy lokalne mają prawo wyznaczać miejsca do tego przeznaczone (Pytanie jak długo. Plany min. Radziwiłła w tej kwestii przypominają skrzyżowanie gomułkowskiego purytanizmu z prohibicjonizmem lat 30 ubiegłego wieku). Rady miejskie posiadają również prawo do ustalania limitów koncesji na sprzedaż napojów alkoholowych. Liberalizm z samego założenia stoi w sprzeczności ze zinstytucjonalizowanym paternalizmem i ograniczaniem odpowiedzialności za siebie, czy to przez organy państwa, czy samorządu. Pole do popisu dla liberalnych radnych, prezydentów i aktywistów jest tu oczywiste.
Last, but not least. W gestii samorządów lokalnych leży również zarządzanie szkołami, znajdującymi się na ich terenie. Wbrew temu, co głoszą demagodzy z lewej i prawej strony sceny politycznej, liberalizm jako ideologia stawia na państwo skuteczne i efektywne, silne w swoich kompetencjach podstawowych, jednak poza nie nie wykraczające. Szkolnictwo we współczesnej myśli liberalnej z pewnością do takich kompetencji należy i w przeciwieństwie do utopijnego ideału równości majątkowej, równość szans dla osób o podobnych kompetencjach i uzdolnieniach stanowi jej trzon. Dążenie do stworzenia uczniom możliwości rozwijania swoich pasji i zainteresowań, stworzenia przyjaznego otoczenia do nauki i w miarę bardzo skromnych możliwości ograniczenie pruskiego modelu funkcjonowania szkół to chyba największe z wyzwań stojących przed liberałem w samorządzie.
Listę tę mógłbym ciągnąć jeszcze długo, aż czytelnik w końcu zamknąłby okno w przeglądarce i oddał się innym zajęciom. Nie chodzi jednak o wyliczankę, a o inspirację i zachętę do pomyślenia o polityce lokalnej w trochę innych kategoriach.
Jeżeli więc czyta ten tekst kandydat na radnego, burmistrza, czy prezydenta miasta – niech czuje się upoważniony do czerpania garściami.
1https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/nik-o-realizacji-zadan-publicznych-przez-spolki-komunalne.html
2http://bip.torun.pl/cms.php?Kod=120
